Ludwik Lunar, Tańcząc na prochach zmarłych [Filia Mroczna Strona]
Choć osobiście lubię obszerne objętościowo powieści, to nie zawsze więcej stron oznacza lepszą jakość. Wydaje mi się to znamienne zwłaszcza w przypadku kryminałów, gdzie rozwlekła narracja może osłabić napięcie i zmęczyć czytelnika. A jednak zaryzykowałam w przypadku zupełnie mi nieznanego autora i dałam szansę powieści Tańcząc na prochach zmarłych Ludwika Lunara.
Chłodny, deszczowy Gdańsk kryje w sobie mrożącą krew w żyłach tajemnicę.
W Nowym Porcie zostaje wyłowione ciało młodej kobiety, a sprawą interesuje się starszy aspirant Edward Sokulski, który podejrzewa, że zwłoki mogą należeć do zaginionej przed niespełna tygodniem osiemnastolatki.
Szybko okazuje się jednak, że trudno ustalić tożsamość denatki, a śledczy natrafia na labirynt niedomówień i zaskakujących powiązań.
Śledztwo zaczyna zataczać coraz szersze kręgi, wciągając Sokulskiego w historię, która stawia przed nim i jego partnerką Darią Tyszką coraz więcej pytań bez odpowiedzi.
Czy mają do czynienia z seryjnym mordercą?
Muszę przyznać, że dałam się wciągnąć w tę dość zawiłą intrygę i porwać nurtowi opowieści na tyle, że zupełnie nie odczułam upływu tych blisko sześciuset stron. Autorowi udało się nie tylko utrzymać moją uwagę, ale bardzo sprawnie budować i podtrzymywać napięcie, meandrując pomiędzy kilkoma ciekawymi elementami zagadki.
A tych jest tu naprawdę sporo. Zaginięcie nastolatki, znalezione zwłoki, prostytutki, mafia. Coraz to nowe tropy i całkiem sporo postaci, które mogą być ze sprawą powiązane. I jeszcze wstawki ze scenami rozgrywającymi się na zupełnie innym planie czasowym, które intrygują, ale i wprawiają w konsternację. Ale mimo tego pozornego natłoku autorowi udaje się zachować porządek, poszczególne wątki stopniowo się spinają i układają w interesującą, choć wielopłaszczyznową historię.
Powieść czyta się dynamicznie. Sprzyjają temu dość krótkie rozdziały (co rzadko spotykane - każdy opatrzony został tytułem), ale przede wszystkim wartka akcja, w której jednak jest czas zarówno na stopniowe poznawanie bohaterów, jak i wgłębienie się w intrygę, snucie domysłów i gubienie się w sprytnie mylonych przez autora tropach. Kiedy już jednak objawi się przed nami całość opowieści, możemy nadal przeanalizować jej poszczególne elementy i dostrzec, jak metodycznie i sprawnie autor nas przez tę historię poprowadził.
Mamy w tej książce dwoje protagonistów, którzy wpisują się w kryminalne standardy. Sokulski to glina doświadczony, ale z problemami osobistymi i zawodowymi, Tyszka zaś jest obiecującą policjantką, która swojej wartości musi jeszcze dowieść. Nie są to może kreacje odkrywcze czy spektakularne, ale dobrze dźwigają ciężar opowieści i ze sobą współgrają, sprawiając, że czytelnik im kibicuje i chce za nimi podążać. Wątki osobiste, jakie wplecione są w ich historie, nie są jedynie zapchajdziurą, ale nadają bohaterom głębi i rzutują na przebieg wydarzeń. Nie do końca może kupuję rozwój relacji Sokulskiego z partnerką, która zachowuje się mało wiarygodnie, jednak nie zirytowało mnie to na tyle, by przekreślić całą powieść.
A przy lekturze bawiłam się całkiem dobrze. Podoba mi się, jak autor meandruje pomiędzy poszczególnymi wątkami, tworząc sieć powiązań, to otwierając drogę sprytną sugestią, to ją nagle przekreślając. Jednocześnie nie przekracza pewnych granic, za którymi zwodzenie czytelnika staje się gmatwaniną pozbawionych autentyzmu kombinacji. Mimo rozbudowanej formy Lunar panuje nad swoją opowieścią, dostarczając czytelnikowi emocji i pożywki intelektualnej w wyrazistej, ale niepozbawionej smaku formie.
Jest w książce kilka detali, które można by wykreślić bo nie nadają akcji biegu i są jedynie zmyłką dla odbiorcy, ale w gruncie rzeczy spełniają swoją rolę i nie nużą czytelnika w czasie lektury. Zawsze lubiłam, gdy intrygujący tytuł wybrzmiewał jasno w fabule i ten zabieg również Lunarowi się udał, sprawiając, że tytuł nabrał sensu, a metafora w tekście wybrzmiała klarownie. I za to przyznaję autorowi kolejnego plusa.
Finał powieści jest zaskakujący i nie do końca mnie przekonał, choć wyjaśnienie zagadki jest na pewno pomysłowe i nieźle umocowane w toku akcji (choć wolałabym, by jaśniej wybrzmiały motywy sprawcy). Całość naprawdę robi dobre wrażenie i myślę, że znajdzie swoich entuzjastów.
Lunar bardzo dobrze wypada jako twórca zawiłej intrygi i wielowątkowej kryminalnej historii z potencjałem na serię. Głównych bohaterów trudno nie lubić i chętnie jeszcze kiedyś o nich poczytam. Tańcząc... jest udanym kryminałem z wartką akcją, ale i metodycznie prowadzonym śledztwem doprawionym szczyptą chaosu i przypadkowości. To wciągająca lektura, której objętości właściwie się nie odczuwa.
Autor: Ludwik Lunar
Tytuł: Tańcząc na prochach zmarłych
Wydawca: Filia Mroczna Strona
Egzemplarz recenzencki.
Komentarze
Prześlij komentarz