Cheon Myeong-Kwan, Wieloryb [Znak Literanova]

 

Cheon Myeong-Kwan, Wieloryb [Znak Literanova]

Wielokrotnie pisałam, że jest mi bliżej do książek z list nagrody Bookera niż Pulitzera i bardzo rzadko czuję zawód w czasie lektury. Ale długo nie mogłam zasiąść do pisania opinii o Wielorybie Cheona Myeonga-Kwana. Bardzo chciałam ją przeczytać właśnie dlatego, że powieść znalazła się w finale nagrody, ale też dlatego, że postanowiłam poznawać więcej literatury spoza europejskiego i anglosaskiego kręgu kulturowego, a ta koreańska książka doskonale się w to postanowienie wpisywała. No i przyciągnęła mnie naprawdę świetna okładka Ginevry Rapisardi. Niestety, mimo licznych zachwytów nad książką, ja się od niej odbiłam.

Literacki rollercoaster przez historię i kulturę Korei

Gdy młodziutka Geumbok po raz pierwszy widzi wyłaniające się z oceanu cielsko płetwala, czuje całą sobą, że to zdarzenie naznaczy ją na zawsze. Wieloryb staje się dla niej wcieleniem marzenia o wielkości, a pragnienie ponownego spotkania go – jej obsesją.

Choć jako uboga dziewczyna musi wyszarpywać sobie to, co inni dostają za darmo, Geumbok uparcie pnie się w górę. W zagubionym wśród gór miasteczku Pyeongdae chce wybudować kino w kształcie morskiego olbrzyma, które rozmiarem dorówna jej aspiracjom, uporowi i tęsknocie za nieosiągalnym. Ale cena, jaką zapłaci za sukces, będzie równie wielka, co jej marzenia.

Niezwykle przejmująca, zanurzona w koreańskim folklorze i historii opowieść o brutalnym świecie, w którym kobiety – choć nie mają prawa głosu – biorą los w swoje ręce.

Czytałam tę książkę z uporem maniaka, z mieszanką fascynacji i odrazy, czekając, czy ta odstręczająca, choć ujęta w pięknych słowach historia zaprowadzi mnie do głębszej refleksji. Jednak gdyby nie nadzieja, jaką wlała we mnie renoma Bookera, porzuciłabym lekturę dużo wcześniej.

Książka zbiera pozytywne recenzje, nie musicie się więc sugerować moim zdaniem. Rzeczywiście jest w niej coś z podkreślanego dickensowskiego rozmachu, ale o ile u Dickensa znajduję pole do refleksji, o tyle od historii napisanej przez Myeonga-Kwana całkowicie się odbijam. Nie umiem stwierdzić, czy to kulturowa bariera, ale nie znajduję w tej historii nic dla siebie, nic, co dałoby punkt zaczepienia refleksjom. Nie widzę też przesłania, które mogłabym zabrać ze sobą po lekturze. Jedyne, co widzę, to mizerię, brutalność i bezsensowne cierpienie.

Oczywiście daleka jestem od tego, by oczekiwać, że czyjekolwiek cierpienie ma sens i można je umotywować, jednak ja w lekturach, nawet kulturowo dla mnie obcych, szukam uniwersalnych wartości, myśli przewodniej lub przesłania. Tym razem długo jeszcze po lekturze szukałam wniosków płynących z historii, ale mimo najlepszych chęci ich nie znalazłam. W tej rozpisanej na całe dekady historii widzę tylko porażki, ból i cierpienie, które nie prowadzą do żadnej czytelnej konkluzji.

Największą trudnością okazał się dla mnie fakt, że powieść całkowicie nie trafia w moją emocjonalną wrażliwość, a dosadne okrucieństwo wielu scen jest dla mnie trudne do zaakceptowania. I nie chodzi mi o to, by eufemizować zło i krzywdę, ale zdecydowanie wolę, gdy autorzy zamiast na dosłowność obrazu, stawiają na pewien zarys gotowy do wypełnienia przez wrażliwość odbiorcy, a jeśli wybierają dosłowność, to w uzasadnionym celu. Ja w książce fabularnego i refleksyjnego uzasadnienia dla tej brutalności nie znalazłam i już samo to sprawia, że nie jest to lektura dla mnie.

Nie znalazłam też w książce żadnej postaci, z którą mogłabym się utożsamiać lub chociaż emocjonalnie zaangażować się w jej historię, choć przez pewien czas myślałam, że będzie nią Geumbok. Jednak potencjał na historię o przedsiębiorczej kobiecie, która budowała swoje małe imperium w męskim świecie wbrew przeciwnościom losu został całkowicie przekreślony niezrozumiałymi dla mnie wyborami fabularnymi. Owszem, zawiera w sobie historię Korei i wątki kulturowe, jednak giną one gdzieś w meandrach historii. 

Wiele jest absurdalnych treści w tej książce, których moim zdaniem żaden "realizm magiczny" nie uzasadnia. Od unoszącego się nad Geumbok zapachu ogłupiającego mężczyzn począwszy, przez narodziny jej dziecka tak przypominającego dawnego męża, który umarł wiele lat temu, po motyw klątwy staruchy sprzedającej zupę i przybycia jej córki z rojem pszczół. Cała ta pokręcona opowieść jest tak fantazmagoryczna, że zastanawiam się, czy autor miał coś do przekazania poza zlepkami przygnębiających obrazów, okrucieństwa, bólu i upodlenia.

Być może największą barierę w zrozumieniu tej historii stanowi moja literacka wrażliwość, która tak samo jak teraz od Wieloryba, tak odrzuciła mnie od Malowanego ptaka Jerzego Kosińskiego wiele lat temu. O ile jeszcze dla okrucieństwa w tym drugim tytule mogę znaleźć uzasadnienie jako dla opowieści o koszmarze wojny, tak tym razem, nie mając dla opowieści wyraźnej puenty, nie jestem w stanie tego zrobić. A przecież nie chodzi o to, by trudne tematy o krzywdzie człowieka omijać szerokim łukiem. Od tego typu historii wcale nie stronię. Jednak w tym wypadku nie przemawia do mnie ani forma tej rozbudowanej powieści, ani jej fabuła, bohaterowie i zakończenie, pozostawiające w poczuciu skonfundowania. Czy to zła książka? Nie wiem, najlepiej oceńcie sami. Przekonałam się jednak, że do mnie nie przemawia i ja się w niej nie odnajduję.

Autor: Cheon Myeong-Kwan
Tytuł: Wieloryb 
Tłumacz: Anna Diniejko-Wąs
Wydawca: Znak Literanova

Egzemplarz recenzencki.

Komentarze