Yoko Ogawa, Ukochane równanie profesora [Tajfuny]
Nieco już czasu minęło od chwili, kiedy przeczytałam Ukochane równanie profesora Yoko Ogawy, a lekturę wciąż mam w sercu i pamięci, co jest najlepszym dowodem, że to książka warta uwagi. Zasługuje więc na to, by wrażenia z lektury zapisać. Mimo że nie jest to gorąca nowość, to opowieść, która z pewnością wytrzyma próbę czasu.
Jak przystało na wybitnego matematyka, Profesor ma swoje dziwactwa. Pewnego dnia w progu jego domu pojawia się nowa gosposia z synem, od tej pory nazywanym pieszczotliwie Pierwiastkiem. Wspólne życie pokaże, że znacznie łatwiej napisać skomplikowane równanie niż ułożyć relacje z drugim człowiekiem. Językiem, który pozwoli im zbudować namiastkę rodziny, stają się matematyka i baseball. Ale swoją relację będą musieli odbudowywać co osiemdziesiąt minut…
Wcale nie dziwi mnie fakt, że ta kameralna, nierozbudowana opowieść jest tak dobrze przyjmowana nie tylko w Japonii, ale i poza nią. W niezwykły sposób łączy w sobie lekkość przekazu z poruszającą treścią, subtelność i powagę. Urzekła mnie pod każdym względem i myślę, że będę do niej wracać. Tym bardziej że uniwersalnemu przekazowi nie towarzyszy infantylizm i banał.
Choć to dwie zupełnie inne powieści, pod względem nastroju melancholii i niespieszności narracji skojarzyła mi się ta książka z Okruchami dnia Kazuro Ishigury. Jest historią słodko-gorzką, pozornie bardzo spokojną, ale buzującą od emocji i emocje także wywołującą. Autorka stawia na bohaterów bez imion, reprezentujących swoje społeczne czy zawodowe role, a jednak kreuje postaci, które się pamięta i z którymi czytelnik się zżywa, choć przecież czasu na to wcale nie ma zbyt wiele. Każda z postaci jest pięknie prowadzona i ma swoje miejsce w snutej przez Ogawę historii.
Chyba największym dowodem na kunszt autorki jest fakt, że historia matematyka tak oczarowała osobę, która na sam dźwięk tego słowa dostaje gęsiej skórki i którą wizja matematycznych teorii przyprawia o zawroty głowy. Czytając, czułam, jakby nagle rozkwitło przede mną całe piękno teorii i równań, a świat matematyki stał się właśnie takim zaczarowanym ogrodem czekającym na odkrycie.
Opowieść jest uporządkowana niczym mieszkanie pod dyktando feng shui - wszystko jest tu precyzyjnie rozmieszczone i ma do odegrania z góry przypisaną rolę. A jednak, mimo tej niemal mechanicznej precyzyjności, historia ma duszę. Jest w niej coś kruchego i ulotnego jak pamięć Profesora, a jednocześnie zapadającego w tej pamięci głęboko. I trafiającego w czułe punkty mojej literackiej wrażliwości. Jest to bowiem uniwersalnie piękna opowieść o przyjaźni i rodzinnym szczęściu. O ludziach, którzy odnaleźli się przypadkowo, ale związali realnymi, choć pewnie nawet dla siebie nie do końca zrozumiałymi więziami. Bo jest to opowieść przede wszystkim o matematyce relacji, w której zbiór zmiennych daje stałą wartość, a tą wartością jest miłość. Nie romantyczna, lecz przyjacielska właśnie.
Czuła narracja otula bohaterów i postacie, zamykając nas w kręgu dobrze znanych motywów, podlanych interesującym matematycznym sosem. Może i nie jest odkrywcza, nie przełamuje schematów, nie kreuje nowych konwencji, można powiedzieć, że składa się trochę z bezpiecznych wyborów. Ale czy bezpieczeństwo nie może być piękne i pociągające. Właśnie przy takiej książce można się odprężyć, jednocześnie oddając wzruszeniom. Nie ma tu miejsca na patetyzm, ale udaje się autorce nie popadać w banał, a cała opowieść ma prawo oczarować niejednego odbiorcę.
Auto: Yoko Ogawa
Tytuł: Ukochane równanie profesora
Tłumacz: Anna Horikoshi
Wydawca: wydawnictwo Tajfuny
Egzemplarz własny.
Komentarze
Prześlij komentarz