Magda Tereszczuk, Błahostka [Agora]

 Magda Tereszczuk, Błahostka [Agora]

Okładka powieści Magdy Tereszczuk kusi prostą graficzną formą, pastelowymi kolorami i oczywistymi skojarzeniami z wakacyjną lekkością i błogością. Jednak nie ma w Błahostce nic z lekkości i wakacyjnej błogości, a okładka okazuje się takim samym pozorem, jak fasada bohaterów. Przewrotnie, kryje się pod nią opowieść, która uwiera jak kamyk w bucie.

To powinny być wymarzone wakacje. Sierpień, Włochy i zabytkowa willa z basenem w miasteczku nieopodal Neapolu. Dawno temu Klara spędzała tu z rodzicami prawie każde lato, a teraz przyjechała z mężem i córkami. Ale w tym sielankowym obrazku coś nie gra. Jakaś sprawa sprzed lat wciąż zasnuwa upalne dni.

Gdy Klara była tu poprzednio, piętnaście lat temu, wydarzyło się coś, z czym do dzisiaj sobie nie poradziła. To pewnie nic ważnego, zwykła błahostka. Tak w każdym razie próbuje sobie powtarzać aż do przyjazdu nieoczekiwanego gościa.

Nico, syn właścicieli domu, zjawia się którejś nocy bez zapowiedzi i oznajmia, że zostanie przez resztę wakacji. Kiedy widzieli się ostatni raz, on miał 9 lat, ona 21. Co właściwie łączy tych dwoje? Najwyżej kilka zamazanych wspomnień. Bo co taki chłopiec mógł zapamiętać? Z pewnością nic i nie ma co zaprzątać sobie nim głowy.

A jeśli jednak zobaczył wtedy coś, czego nie powinien? Jedno jest pewne: odkąd Nico stanął na progu, Klara nie potrafi wypędzić go ze swoich myśli.

Złudzenie wakacyjnej sielanki, jakie wprowadza okładka powieści, zostaje przekreślone już w pierwszych scenach powieści, w portrecie rodziny, która ma przed sobą pozornie beztroski czas wypoczynku, ale wbrew deklaracjom zabiera ze sobą cały bagaż animozji. Potem jest już tylko gorzej, gdy grono "letników" się powiększa, a w wakacyjnym azylu pojawia się niespodziewany gość. 

Tereszczuk buduje ciężką atmosferę, gęstniejącą ze sceny na scenę. Letnie upały jedynie podsycają pulsujące napięcie i wprawiają w wibracje struny wzajemnych relacji, dusząc wszystkich w oczekiwaniu na punkt kulminacyjny, nieuchronny wybuch. Ten aspekt powieści wyszedł autorce chyba najlepiej, a budzący poczucie dyskomfortu klimat wsysa i drenuje emocjonalnie.

Fabularnie dzieje się tu niewiele, a na pewno nie intensywnie - w przeciwieństwie do intensywności uczuć. A te poznajemy z perspektywy bohaterki, którą niestety trudno jest polubić. Klara jawi się tu jako kobieta nadmiernie wobec wszystkich krytyczna, z niechęcią spoglądająca na męża i jego znajomych, niespecjalnie odnajdująca szczęście w macierzyństwie i mimo brzemienia niesionego przez lata budząca niewiele współczucia. Taka konstrukcja narratorki i protagonistki nie jest niczym złym, bo nie zawsze musimy lubić bohaterów, jednak w lekturze przeszkadzała mi ogromnie chimeryczność, która rzutowała na całe otoczenie, nawet dzieci spychając do roli nic nieznaczących statystów.

Pozostali bohaterowie są zresztą zredukowani do garści irytujących cech, wciąż trudno im się przebić przez egocentryzm Klary, która tak bardzo skupia się na sobie i własnych doznaniach, że brakuje tu miejsca na cokolwiek innego. Do tego mocno przeszkadzała mi jej nadmierna analityczność, jakby wszystko wokół musiało zostać opatrzone odpowiednią etykietą. 

Na poziomie czysto intelektualnym jestem w stanie zrozumieć osobisty dramat Klary. Uwięzienie w niesatysfakcjonującym małżeństwie, wtłoczenie w rolę matki bez głębokiej emocjonalnej więzi z dziećmi, nieciekawą relację z własną matką, brak głębszych więzi z otoczeniem i niemal autodestrukcyjne dążenie do romansu właściwie na oczach wszystkich oraz nieprzepracowaną traumę. Jednak trudno mi ten dramat poczuć i weń uwierzyć, bo wszystko rozmywało się w niewiarygodnie wręcz rozwleczonych analitycznych scenach. Jakby bohaterka cierpiała na jakieś zaburzenie, skłaniające ją do skupiania się w każdym momencie na zupełnie nieistotnych szczegółach - smakach, zapachach, fakturach. Trudno nie przewracać oczami, kiedy bohaterka opisuje czyjąś płytkę paznokcia lub zamiast rozmawiać przygląda się zapaleniu mieszków włosowych w okolicach bikini przyjaciółki Nico. Tak jakby cała historia rozgrywała się jedynie w głowie bohaterki, przy nieistotności zarówno faktycznych zdarzeń, jak i dialogów (których jest tu zresztą jak na lekarstwo i są bardzo powierzchowne). 

Jest w tej książce potencjał, który niestety ginie nieco w drobiazgowych opisach. Te sprawdziłyby się może w narracji trzecioosobowej, ale do w zaproponowanej przez Tereszczuk formie często irytują i budują dystans między czytelnikiem a bohaterką. Równoważy to nieco gęsta atmosfera i poczucie nieuchronnej klęski, ale to dla mnie trochę za mało, bym poczuła czystą satysfakcję. W moim odczuciu na korzyść zadziałałoby tu mniej opisów i nieco więcej dialogów. Ciekawy pomysł na historię, ale nie do końca sprawnie rozegrany, choć autorka zapowiada się obiecująco i chętnie sięgnę w przyszłości po inną jej powieść. 

Największą zaletą książki jest to, że nie pozostawia czytelnika obojętnym, niepokoi, uwiera, męczy, a jednocześnie wciąga i momentami nie pozwala się oderwać. Finał pozostawia w zawieszeniu, ale też siedzi w głowie dłużej niż brzmienie ostatnich zdań. 

Błahostka to powieść o pozorach, jakie tworzymy w relacjach z innymi, o tym, jak bagatelizujemy własne doświadczenia i traumy, jednocześnie wyolbrzymiając rzeczy niewarte głębszej uwagi. O toksycznych relacjach, które niełatwo przerwać, pokusie i zdradzie, o którą bardzo łatwo przy niedostatku miłości. O emocjonalnej niedostępności i piętrzących się urazach. O fascynacji i rozczarowaniu. Obiecująca, nieoczywista powieść, ale też niewykorzystany potencjał. 

Autor: Magda Tereszczuk
Tytuł: Błahostka 
Wydawca: wydawnictwo Agora

Egzemplarz recenzencki.

Komentarze

Popularne posty