Ruth Ware, Dzień zero [Czwarta Strona Kryminału]
Thrillery Ruth Ware zbierają dość dobre opinie czytelników i nazwisko autorki raz po raz przewija mi się w propozycjach, ale dotąd jakoś brakowało mi dla niej czasu. Być może straciłam przez to okazję na pyszną lekturę, ale w końcu co się odwlecze... Kiedy na rynku wydawniczym pojawił się Dzień zero autorki, postanowiłam wykorzystać okazję i wreszcie sama się przekonać, czy z Ware jest mi po drodze.
Jack i jej mąż Gabe to najlepsi w branży testerzy systemów zabezpieczeń. Jedno z rutynowych zleceń wymyka się jednak spod kontroli zawodowców i gdy kobieta wraca do domu, znajduje w nim martwego męża.
Policja ma jedną podejrzaną – Jack.
Podczas ucieczki Jack musi zdecydować, komu może ufać i jak daleko jest gotowa się posunąć. Czy uda jej się odkryć prawdę, zanim zostanie schwytana przez swoich prześladowców?
Przyznam, że tym, co najbardziej utrudnia mi odbiór niektórych thrillerów, jest wydumana, przekombinowana intryga, pełna nieracjonalnych decyzji bohaterów i ich wydumanych problemów. Jakieś karkołomne zemsty po latach czy osaczający ofiarę psychopaci nie przemawiają do mnie specjalnie mocno. Znacznie bardziej cenię, gdy bohaterowie zostają wplątani w jakieś zatargi ze światem przestępczym albo nadeptują na odcisk potężnym tego świata. A że duża część naszego życia toczy się w sieci, całkiem wiarygodnie wypadają według mnie te powiązane z cyberprzestępczością czy manipulowaniem danymi. I tym sposobem Ware miała u mnie już plusa na starcie, kiedy zorientowałam się, że główna bohaterka wraz z mężem zajmują się testowaniem zabezpieczeń.
W gruncie rzeczy Ware nie wykracza poza typowe dla thrillera ramy. Mamy tu pierwszoosobową narrację pozwalającą zgłębić zarówno działania bohaterki, jak i targające nią emocje. Do tego zaskakującą śmierć ukochanego męża i szybkie podejrzenia policji kierowane na żonę. Autorka dba jednak, by nie było zbyt sztampowo, a przede wszystkim by w ramach thrillera zawrzeć wciągającą akcję, której dwa punkty spustowe pozostają wiarygodne. Pierwszym spustem jest oczywiście morderstwo, drugim - ucieczka Jack przed policją. Przyczyny pierwszego to oczywiście clue całej zagadki, więc tu wiarygodność możemy ocenić dopiero w finale. Natomiast ucieczka przed policją nie jest tylko histeryczną decyzją załamanej kobiety, ale zostaje dobrze umotywowana odkryciem, które spada na Jack jak grom z jasnego nieba. A tym, co napędza ją do działania i nawet lekceważenia własnego stanu zdrowia, jest nie tylko lęk przed niesłuszną karą, ale też pragnienie odkrycia prawdy o tym, co spotkało jej męża.
Te zrozumiałe motywy są jak paliwo dla bohaterki, która przedrzeć się musi przez gąszcz kłamstw, przypuszczeń i niewiadomych, jednocześnie unikając wymiaru sprawiedliwości. Autorka rzuca nam tropy jak okruszki na ścieżce, często jednak wiodąc na manowce. Co ciekawe, odkrycie, kto przyczynił się do śmierci Gabe'a wcale nie kończy sprawy, bo zostaje jeszcze jej udowodnienie i wymierzenie sprawiedliwości. Akcja toczy się wartko, zagrożenie jest namacalne, a książkę w pewnym momencie rzeczywiście trudno odłożyć. Co ważne, kiedy z plątaniny hipotez wyłania się klarowny obraz sytuacji, okazuje się on niepokojąco rzeczywisty.
Ware nie udaje, że tworzy ponadczasowe dzieło dogłębnie analizujące rzeczywistość, ale dostarcza czytelnikowi dobrej rozrywki, mimochodem kierując ku rozważaniom nad cyberprzestępczością czy bezpieczeństwem w sieci. Do tego sprawnie prowadzi akcję niczym w sensacyjnym filmie, emocjonująco wykorzystując doświadczenie bohaterki w zakresie testowania zabezpieczeń, ale nie przekraczając granic prawdopodobieństwa. Mimo że momentami przewidywalna, cała historia jest spójna i atrakcyjna, toteż lektura była dla mnie satysfakcjonująca. Teraz wiem, że muszę rzucić okiem na inne powieści autorki.
Autor: Ruth Ware
Tytuł: Dzień zero
Tłumacz: Anna Tomczyk
Wydawca: Czwarta Strona Kryminału
Egzemplarz recenzencki.
Komentarze
Prześlij komentarz