Maciej Rożen, Zła krew [Znak Crime]

 

Maciej Rożen, Zła krew [Znak Crime]

Dużo ostatnio piszę o debiutach, ale to dlatego, że w ostatnim czasie ukazało się ich całkiem sporo, a do tego część wydała mi się dość interesująca, by odłożyć na chwilę bezpieczne książkowe wybory i dać szansę nowym autorom. Co ciekawe, większość tych wyborów okazała się trafiona i mój głos wpisał się w falę zadowolonych czytelników. Tym razem na tapecie znalazł się Maciej Rożen i jego Zła krew.

Topice, 31 stycznia 1998 roku. Rozdziobana twarz młodej dziewczyny przypomina maskę. Ofiara to córka miejscowego prominenta, którego zakłady chemiczne utrzymują przy życiu całe miasto. Potwór, który dopadł Julię, dusił ją bez opamiętania, a po wszystkim pozbawił dziewczynę oczu.

Mieszkańcy każdego dnia spotykają mordercę w dusznym korytarzu bloku z wielkiej płyty albo mijają w drzwiach wypożyczalni kaset wideo. I choć wszyscy świetnie go znają, nie mają pojęcia, kim jest naprawdę.

Zagadkę brutalnych zabójstw ma wyjaśnić Ada Heldisz. Podkomisarz zamieniła Komendę Stołeczną na prowincjonalny posterunek, aby uciszyć narastające ataki paniki. I żeby nie postradać zmysłów.

Zaślepiona ambicją policjantka nie dostrzega, że z każdym krokiem zbliża się do przepaści. A diabelnie inteligentny morderca tylko czeka na moment, aż sama wpadnie w jego sidła.

Proza gatunkowa ma to do siebie, że zazwyczaj opiera się na pewnym schemacie, rozgrywa w rozpoznawalnych ramach. W kryminale ten schemat wydaje się zresztą dość mocno czytelny. Ale czy fakt, że książka się weń wpisuje oznacza, że jest gorsza czy niewarta uwagi? Niekoniecznie. W końcu gatunkowa konwencja jest też tym, co przyciąga pewną grupę odbiorców do tego, a nie innego gatunku. Zastanawiałam się ostatnio, co sprawia, że jedne schematyczne książki odrzucamy jako słabe i rozczarowujące, a inne czytamy z przyjemnością. I dochodzę do wniosku, że tajemniczym "faktorem x", który decyduje o tym, do której grupy zaliczymy czytaną lekturę, jest jej autentyczność. Jeśli autor sprawia, że jesteśmy w stanie uwierzyć w historię, którą nam przedstawia, to lekturę zaliczymy do udanych. I to właśnie udało się - moim zdaniem - osiągnąć Maciejowi Rożenowi. Jego historia jest autentyczna.

Przyjrzyjmy się schematowi. Szkielet opowieści stanowi śledztwo w sprawie zabójstwa młodej dziewczyny, córki miejscowego "potentata", który jest właścicielem zakładu zapewniającego pracę wielu mieszkańcom prowincjonalnego miasteczka. Filarem, na jakim opiera się historia, jest ambitna, utalentowana policjantka, która uciekła ze stolicy przed własnymi demonami. Autor jednak nie poprzestał na postawieniu nagiego szkieletu, lecz upewnił się, że zostanie wypełniony taką ilością detali, które go uatrakcyjnią i uwiarygodnią. To właśnie cyzelowanie fabuły, tchnięcie życia w dzieło sprawiają, że lektura staje się wciągająca i satysfakcjonująca.

Doceniam kreację głównej bohaterki, której zadaniem jest pozostać spiritus movens powieści, a może i docelowo całej serii. Choć wydaje się wpasowywać w kryminalną konwencję o śledczym mierzącym się z osobistymi demonami, jest też autentyczna i rozróżnialna. To silna kobieta, ale silna w sposób niegroteskowy. Nie jest karykaturą samej siebie, a jej siła jest wyczuwalna mimo słabości i traumy, z jaką się zmaga. Jest inteligentną, interesującą kobietą, która dobrze wie, że w policyjnym środowisku często będzie musiała mierzyć się ze stereotypowym traktowaniem i wie, jakich środków musi użyć, żeby zawalczyć o szacunek. Nie popada przy tym w przesadę, nie zmienia się w antypatyczną heroinę, potrafi być oschła i ostra, ale też empatyczna i spokojna.

Również demony, z którymi się mierzy, wydają się wiarygodne. Cieniem na jej obecnym życiu i całej karierze kładzie się trudne śledztwo, w którym uczestniczyła, i które kosztowało życie nie tylko jej kolegę, ale i jego rodzinę. W Adzie Heldisz mieszają się poczucie winy i strach o siebie, które nie są jedynie wynikiem fałszywego oglądu sytuacji, a zrozumiałymi dla czytelnika emocjami. Słabości policjantki nie czynią z niej osoby żałosnej, ale interesującą bohaterkę, której czytelnik chce kibicować.

Śledztwo, którego stajemy się świadkami, stanowi rzeczywiście gordyjski węzeł splątanych ze sobą pozornie niezwiązanych zdarzeń, małomiasteczkowych zależności, zadawnionych krzywd i gry pozorów. Nic tu nie jest oczywiste i łatwe do przewidzenia, a mroczny klimat końcówki lat 90. na tzw. prowincji, która pogrąża się w beznadziei i marazmie, tylko podkreśla gęstniejącą atmosferę. Ta intryga chwyta czytelnika w swoje szpony, zmusza do wytężonej umysłowej pracy i jednocześnie jest satysfakcjonującą, zaskakującą rozrywką.

Autor cały czas panuje nad tą historią, zmyślnie rozmieszczając piony na szachownicy, zostawiając i myląc tropy, splatając wątki i z rozmachem kreśląc intrygę. Udaje mu się unikać dłużyzn i przestojów, pisze sprawnie, równomiernie, zgrabnie podsycając napięcie i zagęszczając atmosferę. Dba o odpowiednią motywację bohaterów i rys psychologiczny zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowych postaci, jednocześnie wpisując wydarzenia w realia lat 90., czasy bez telefonów komórkowych i ten moment, kiedy następuje coraz większa degradacja mniejszych miejscowości, w których powoli nadzieje związane ze zmianą ustrojową przechodzą w stan zrezygnowania. To wszystko nadaje całej historii realności i stanowi jej charakterystyczny rys, odróżniający powieść od innych.

Zła krew okazała się dla mnie satysfakcjonującą lekturą, jedną z tych, dla których można zarwać noc. To udany debiut i dobry prognostyk dla autora, jeśli tylko pójdzie za ciosem i wykorzysta swoje atuty, tak widoczne w pierwszej wydanej książce. Doceniam umiejętność wykorzystania schematu do stworzenia pełnej napięcia, wciągającej powieści o krzywdzonych i krzywdzicielach, o małym mieście, w którym wbrew pozorom można skrywać trupy w szafie i o policjantce, której siły wcale nie przekreślają trudne doświadczenia i trauma, z którą się mierzy.

Autor: Maciej Rożen
Tytuł: Zła krew 
Wydawca: Znak Crime

Egzemplarz recenzencki.


Komentarze

Copyright © zaczytASY