Robert Małecki, Urwisko [Wydawnictwo Literackie]

 

Robert Małecki, Urwisko

Nie zamierzam ukrywać, że Robert Małecki należy do wąskiego grona moich ulubionych polskich autorów i podążam za nim literackimi ścieżkami od samego debiutu. Co wcale nie znaczy, że wszystkie powieści uwielbiam jednakowo. Bez dwóch zdań moją ulubioną serią pozostaje cykl chełmżyński, ale świetne Wiatrołomy sprawiły, że trochę mniej nerwowo tupię nóżką w oczekiwaniu na powrót do Bernarda Grossa. Teraz zaś opowieść o policjantach z bydgoskiego Archiwum X przeradza się w oddzielną serię za sprawą drugiego tomu - Urwisko.

Maria Herman i Olgierd Borewicz zajmują się sprawą zaginionej kobiety, która wcześniej w dramatycznych okolicznościach straciła dziecko. W najgorętszy dzień czerwca w pozostawionym na zalanym słońcem parkingu samochodzie w wyniku przegrzania umiera maleńka Zuzia. Jej matka nie może sobie wybaczyć tego, że zapomniała odwieźć córkę przed przyjazdem do pracy i pozostawiła ją w aucie. Ale znika dopiero w chwili, gdy wydaje się, że zaczyna podnosić się po tej ogromnej traumie.

Przez lata nikomu nie udało się wyjaśnić zagadki zniknięcia kobiety, a teraz biorą się za nią śledczy z bydgoskiego Archiwum X. Jednak badanie akt sprawy i docieranie do świadków to niejedyne przeszkody, które się przed nimi piętrzą. Policjanci bowiem mierzyć się muszą z własnymi demonami, które przysłonić mogą im drogę do prawdy.

Robert Małecki nie tylko otwiera powieść sceną, która wielu rodziców (i nie tylko) przyprawi o ciarki na całym ciele, ale też szybko uświadamia nam, że sytuacja jest znacznie mniej jednoznaczna, niż moglibyśmy przypuszczać. I z tą niepokojącą świadomością wrzuca nas w prowadzone po latach śledztwo. Trudno nie patrzeć przez pryzmat tego przeczucia na każdy z kolejnych pojawiających się w fabule tropów. tym bardziej że nasza wiedza daje nam przewagę nad bohaterami. Ta przewaga wcale jednak nie osłabia napięcia. Bo nawet jeśli - śmiem podejrzewać, że poniekąd za zgodą autora - uda nam się wcześniej połączyć kropki, to pozostaje jeszcze przekroczenie tej granicy, która tak często ciąży śledczym, między "wiedzieć" a "udowodnić".

Powieści Roberta Małeckiego najlepiej wybrzmiewają właśnie wtedy, gdy akcja nie pędzi na łeb, na szyję, tam, gdzie ukazane jest mozolnie prowadzone śledztwo, trudne rozmowy ze świadkami, a jednocześnie aspekty prywatnego życia śledczych, które wpływają na podejmowane przez nich działania. Bo przecież tych dwóch ścieżek - osobistej i zawodowej - nie da się oddzielić, wpływają na siebie wzajemnie, powodując spiętrzanie się problemów.

Te osobiste demony, z którymi zmagają się śledczy, poznaliśmy już w poprzedniej części. Maria Herman wychodzi z nałogu związanego z hazardem i próbuje pogodzić się ze śmiercią rodziców i brakiem miłości matki. Do tego stara się spłacać stare długi. Niestety, trudne doświadczenia sprawiają, że czasem w siebie wątpi. Natomiast Borewicz nie tylko jest uzależniony od seksu, ale też prowadzi podwójne życie, niebezpiecznie bliskie świata przestępczego. 

Autor pozwala nam zagłębić się bardziej w trudne doświadczenia obojga śledczych nie tylko związane z tym, co dzieje się tu i teraz, ale też z ich przeszłością. Pokazuje, że skrywają się w niej rzeczy, które wciąż długim cieniem kładą się na teraźniejszości. Podoba mi się jednak, że autor nie traktuje tego jako prostego usprawiedliwienia, pomaga jednak lepiej zrozumieć bohaterów i ich motywacje. Coraz wyraźniejszy staje się też fakt, że podczas gdy Herman funkcjonuje ze swoim nałogiem coraz lepiej, a jej zawodowa i osobista ścieżka zdaje się prostować, Borewicz coraz bardziej pogrąża się w mroku i niemocy, niezdolny zauważyć, że wkracza na równię pochyłą. I pozostaje głuchy na głos rozsądku.

Jeśli chodzi o intrygę kryminalną, Małecki znów daje radę. Wykorzystuje zarówno tak lubiany przez siebie motyw zaginięcia, jak i dramatyczną, znaną z mediów, sytuację śmierci dziecka w przegrzanym samochodzie i łączy w jedną opowieść o miłości, zdradzie, kłamstwie. Zostawia tropy dla czytelników i pokazuje zmagania śledczych nie tylko w odkrywaniu prawdy, ale i zbieraniu materiału dowodowego.

Zarówno wątki osobiste, obyczajowe, jak i te związane z intrygą kryminalną pozostają w dobrych proporcjach, by nie osłabiać żadnej z fabularnych ścieżek i w ciekawy sposób je ze sobą przeplatać. Dobrze zbudowane w prologu napięcie jest świetnym nośnikiem, który utrzymuje uwagę czytelnika i zachęca do lektury. Do tego dochodzą drobne smaczki, pozostawione przez autora w treści dla jego wiernych czytelników, a zwłaszcza pewne cameo wyczekiwanego przez wszystkich fanów bohatera.

Wciąż największą wadą powieści pozostaje dla mnie histeryczna żona Borewicza, którą po trosze mogę zrozumieć, ale która po trosze wyskakuje nieco jak królik z kapelusza. Nieco zbyt zdawkowo została nakreślona jej relacja z Olgierdem, bym była w stanie uwierzyć w jego pragnienie zatrzymania żony i w jej głębsze uczucie poza wściekłością. Nieco lepiej wypada to w przypadku relacji Herman i Grocha, choć ich wzajemne przyciąganie wciąż pozostaje odrobinę domyślne.

Wiatrołomy były powieścią, która tworzyła przedpole do nowej, świetnej serii i Urwisko dobrze ten trend kontynuuje. Wyraziści bohaterowie, którzy zmagają się zarówno ze śledztwem, jak i własnymi demonami, świetnie zbudowane napięcie i doskonałe wyczucie odnośnie do środków wyrazu. Sama intryga jest wciągająca, a autor znów udowodnił, że niebezpodstawnie nazywam go królem zaginięć polskiego kryminału. W relacjach osobistych nie ma mowy o status quo i wciąż pozostaje spora przestrzeń do prowadzenia wątków. Urwisko pozostaje powieścią kryminalną z rozbudowanym tłem obyczajowym, która dotyka skomplikowanych relacji międzyludzkich, trudnych doświadczeń, pokus, którym możemy się opierać, i konsekwencji tych chwil, kiedy się im nie oparliśmy.  Nazwisko Roberta na okładce było i pozostaje gwarancją jakości kryminału, który pozostawia z apetytem na jeszcze więcej.

Autor: Robert Małecki
Tytuł: Urwisko
Wydawca: Wydawnictwo Literackie


Komentarze

Popularne posty