Kelly Barnhill, Kiedy kobiety były smokami [Wydawnictwo Literackie]
Znacie to uczucie, kiedy w czasie lektury żołądek zdaje się zaciskać w ciasny węzeł? Kiedy bezwiednie napinacie ramiona, a w środku narasta wielka kula ognia, która zdaje się rozsadzać ciało od wewnątrz? Ten gniew, który wzmaga się z minuty na minutę? Bo takie emocje właśnie wzbudziła we mnie powieść Kelly Barnhill pt. Kiedy kobiety były smokami. I byłam o krok od przesmoczenia...
25 kwietnia 1955 roku pomiędzy godziną 11.45 a 14.30 blisko 650 tysięcy Amerykanek ulega przesmoczeniu. Pozostawiają garnki z obiadem, płaczące dzieci, nierozwieszone pranie. Czasem akt przeistoczenia pociąga za sobą ofiary. Niszczeją budynki, giną mężowie, szefowie, nauczyciele... A potem cały kraj milczy. Rodziny, współpracownicy, koledzy i koleżanki, media, rząd. Zniknięcie blisko 650 tysięcy Amerykanek zostaje zepchnięte w najdalsze zakamarki pamięci. Jakby to się nie wydarzyło. Jakby one nie istniały.
Wśród zaginionych kobiet jest Marla, ciotka kilkuletniej Alex. Kobieta, która w czasie długiej nieobecności matki właściwie prowadziła im dom, a później gotowa była wspierać młodszą siostrę, zostaje jakby wykasowana z rodziny. Jej córeczka Beatrice zostaje uznana po prostu za siostrę Alex, jakby nigdy nie miała innej matki. Alex jednak nie zapomni, choć nie bardzo wie, co z tą pamięcią uczynić. I jak powstrzymać młodszą siostrę przed przemianą, która może odebrać ją Alex na zawsze.
Kelly Barnhill znałam dotychczas jako autorkę książek dla dzieci - m.in. dobrze przyjętych Ogrzycy i dzieci oraz Dziewczynki, która wypiła księżyc. To jej pierwsza książka dla dorosłych, powstała z rozrośniętego do rozmiarów powieści opowiadania i inspirowana historią Christine Blasey Ford, której zeznanie dotyczące napaści seksualnej, której doświadczyła jako nastolatka ze strony kolegi, a obecnie kandydata do Sądu Najwyższego, było aktem ogromnej odwagi.
Powieść możemy zaliczyć w obręb fantastyki, choć obawiam się, że ta klasyfikacja może odstraszyć od niej potencjalnych czytelników, którzy nie preferują tego gatunku. A warto po nią sięgnąć, bo to skłaniająca do refleksji historia, sięgająca po elementy realizmu magicznego, a jednocześnie boleśnie wręcz prawdziwa.
Zacznijmy od tego, że fabuła została osadzona w Ameryce w latach 50. Były to czasy, kiedy dostęp do edukacji dla kobiet był znacznie bardziej powszechny niż nieco wcześniej, a jednocześnie nie było ogólnospołecznego przyzwolenia na samodecydowanie dziewcząt o wyborze drogi życiowej, a okres nauki w liceum czy w college'u był tak naprawdę momentem na znalezienie męża. Społeczna presja na zdolne, dobrze wyedukowane kobiety była tak duża, że większość z nich kończyła karierę w dniu ślubu i pozostawała w domu razem z dziećmi. W tych konformistycznych czasach w wielu z nich wciąż tlił się gniew i pragnienie wolności, której powszechnie im odmawiano. Tłamszone, wykorzystywane, bite, pomijane, ignorowane kobiety czasem odkrywały w sobie siłę i odzyskiwały wolność, prawo do stanowienia o sobie, choć zazwyczaj było to trudne.
O tych czasach opowiada Barnhill, a także o tym gniewie, który w momencie wybuchu mógł nawet niszczyć wszystko wokół. Nie pisze jednak dosłownego traktatu o konformizmie czy opresyjnym społeczeństwie. Posługuje się metaforą, która pozostawia pewne pole interpretacji, a jednocześnie intensyfikuje przesłanie. Przeniesienie opowieści na grunt realizmu magicznego to bardzo trafny zabieg. Niejeden odbiorca z zaskoczeniem odkryje, że właśnie tak przedstawiona historia pozwala silniej wybrzmieć najważniejszym wątkom.
Z jednej strony autorka bawi się formą, przeplatając typową narrację przedstawiającą historię z perspektywy Alex z fragmentami naukowych broszurek czy doniesień prasowych. Z drugiej strony dba o spójność opowieści i jej płynność, która pozwala zachować rytm i pozostać przystępną dla szerokiego grona odbiorców. Tę powieść czyta się z przyjemnością pod względem literackim, ale pod względem treści i emocji pozostaje bezwzględnie bolesna.
Młoda bohaterka książki - Alex - nie ma łatwego życia, a jej codzienność opiera się na przemilczeniach. W domu milczy się o nieobecności matki i jej stanie po powrocie do domu, o sugestiach ciotki i jej roli w ich życiu. Potem milczy się o zniknięciu Marli, o pochodzeniu Beatrice. Alex potrafi milczeć. Potrafi ukrywać, że stała się matką dla siostry/nie-siostry, o nieobecnym ojcu, nieznanej macosze. Jednocześnie w szkole sugeruje jej się, by umniejszała swą wiedzę przed chłopcami, by ich nie uważać, a przede wszystkim przenigdy nie wspominała o smokach.
Barnhill doskonale pokazała, jak ogromną traumą dla całego społeczeństwa może być zmuszanie do milczenia. Odwracanie wzroku, udawanie, że pewne rzeczy się nie dzieją, stają się duszące i bolesne. I jak wielkiej odwago potrzeba, by to zmienić, znormalizować i przystosować. I że krzywd nie da się wymazać.
Powieść można odczytać jak opowieść o milczeniu, tłamszeniu i wyzwoleniu. O dochodzeniu swoich praw przez kobiety, odzyskiwaniu należnego im miejsca. O odwadze i sile. Jednocześnie Barnhill sugeruje, że dotyczy nie tylko samych kobiet, a wszystkich tych, którzy wtłaczani w zbyt ciasne ramy nie mogą się rozwijać i wzrastać. Jednocześnie historia Alex i jej mamy pokazuje, że radykalna przemiana nie zawsze jest potrzebna do szczęścia. Wszystko jest kwestią wyboru i najważniejsze to ten jednostkowy wybór uszanować.
W tym miejscu muszę zaznaczyć, że przy całej wadze podejmowanej problematyki i szerokim polu do interpretacji, sama fabuła, na której powieść się opiera, pozostaje ogromnie interesująca. Historia Alex, która obserwuje przemiany w swojej rodzinie, a jako nastolatka zostaje obarczona odpowiedzialnością za młodszą siostrę i wtłoczona w rolę rodzica, jest poruszająca i wciągająca. Jeśli dodamy do tego jej inteligencję, czyli to, czego ówcześni w kobietach nie cenili, skomplikowane relacje rodzinne i dojrzewanie, pierwsze uczucie i szukanie własnej drogi w życiu, dostajemy naprawdę dobrą opowieść inicjacyjną. Dodanie wątków fantastycznych, związanych z przesmoczeniami, sprawia jednak, że staje się ona znacznie bardziej wielowymiarowa.
Choć autorka posługuje się nieco innymi środkami wyrazu i snuje inną opowieść, jest to książka, którą swobodnie postawiłabym obok Opowieści podręcznej Margaret Atwood. Obie powieści korzystają z metaforyki i przesuwają akcję w czasie, żeby dobitnie i wyraźnie opowiedzieć o sprawach ważnych tu i teraz. Ich powieści są swoistym komentarzem do sytuacji społecznej, w której funkcjonujemy i pozostają boleśnie wręcz prawdziwe przy całej swej fikcyjności.
Książka Barnhill, piękna i refleksyjna, jest emocjonalnie bardzo wymagająca. Wplecione w fabułę wątki, doznania i doświadczenia młodej bohaterki, sprawiają, że czytelnik odczuwa jednocześnie ból i gniew. Tym większy, im więcej odniesień do współczesności dostrzeże. Jednocześnie powieść niesie nadzieję - na zmiany, które przyjdą z czasem, na przemianę, która przestanie być bolesna, a stanie się oczyszczająca i radosna. To wszystko jest w naszym zasięgu. Jeśli tylko pozwolimy sobie rozwinąć skrzydła.
Kiedy kobiety były smokami to książka o kobiecej sile, o sprawczości, samodecydowaniu, odwadze. O traumie milczenia i niepodnoszeniu wzroku. O kwestii wyboru, siostrzeństwie, oddaniu, wolności. O tych, którym odmawia się prawa głosu we własnej sprawie. Metaforyczna, a jednak bardzo realna, umiejscowiona w przeszłości, a jednak bardzo współczesna. Pełna gniewu, ale i nadziei. Urzekająca i skłaniająca do refleksji. Dojrzała powieść dla dojrzałego odbiorcy. I mimo bólu, jaki mi przyniosła, pokochałam ją od pierwszej do ostatniej strony.
Autor: Kelly Barnhill
Tytuł: Kiedy kobiety były smokami
Tłumacz: Katarzyna Makaruk
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Egzemplarz recenzencki.
Komentarze
Prześlij komentarz