Sher Lee, Fake Dates and Mooncakes [Wydawnictwo Literackie]
Fake Dates... to historia skierowana do tzw. młodych dorosłych, ale w jej uroku łatwo się zatracić niezależnie od wieku. Jest pełnym ciepła i delikatności romansem LGBTQ+, w którym nie brak smaczków, zarówno w dosłownym, jak i metaforycznym sensie.
Obaj bohaterowie mają mieszane etniczne pochodzenie, ale to Dylan jest tym, który zachowuje kontakt ze swoim kulturowym dziedzictwem. I dlatego to on będzie dla Theo przewodnikiem po kulturze, z której wywodziła się jego mama. Fakt, że obaj stracili matki, jest pewnym łącznikiem w tej relacji, ale jej oś buduje się na linii zauroczenia, wzajemnej fascynacji i stopniowo budowanego zaufania. To właśnie w tej rozwijającej się więzi, pełnej nastoletniej nadziei i obaw, tkwi niepodważalny urok całej historii, która jest sama w sobie jak ciastko ze słodkim nadzieniem, które pochłania się z dziką przyjemnością.
Smak romansowej historii podbija wyraźnie wątek "kulinarny", który zgrabnie przewija się przez całą fabułę. I trzeba przyznać, że Lee prowadzi go doprawdy wybornie, opisując pojawiające się w treści potrawy tak apetycznie i plastycznie, że niemal można poczuć na języku ich smak. Są w tekście faktury, zapachy, kolory i nieustająca fascynacja kuchnią azjatycką, a szczególnie singapursko-chińską. Te motywy nie są jedynie wypełniaczem fabuły, stanowią jej esencję, wokół której kształtują się tak naprawdę dwa miłosne wątki - ten dotyczący rodzącego się uczucia między młodymi bohaterami i ten dotyczący jedzenia jako pasji, rodzimej kultury i sposobu na wyrażenie miłości. Nie ma nic bardziej rozczulającego w tej książce niż scena lepienia pierożków i nic bardziej wzruszającego niż odtwarzanie przepisu na księżycowe ciasteczka, które mają być jednocześnie formą uczczenia pamięci o zmarłej mamie.
Sama love story dotycząca dwojga nastolatków wydaje się dość prosta i właściwie przewidywalna. Autorka wykorzystuje tu znane romansowe schematy, obecne w niejednej historii o zakochanych o różnym statusie społecznym i materialnym, a jednak wciąż odbieram ją jako pełną uroku, ciepła i słodyczy w całkiem znośnej dawce. Lee dość zgrabnie przedstawia rozwijającą się relację i nawet jeśli opowieść jest odrobinę naiwna, to w akceptowalnych granicach. Tak naprawdę w tę miłość zwyczajnie chce się uwierzyć, niczym w garniec złota na końcu tęczy.
Nie jestem fanką anglojęzycznych tytułów książek i wierzę, że można było Fake Dates... przetłumaczyć. Jednak niechęć nie powstrzymała mnie przed lekturą i bardzo się z tego cieszę. W tej powieści jest wszystko, co sprawia, że czyta się ją na jednym wdechu - sympatycznych bohaterów, dramy w świecie bogaczy w kontraście do dramatów tzw. zwyczajnego życia, fałszywe randki, rodzące się nastoletnie uczucie, adoptowanego psa corgi, a do tego sporo elementów chińskiej kultury i baaardzo apetyczne wątki kulinarne. Mnóstwo dobrze skomponowanych składników. Ta powieść jest niczym chińskie księżycowe ciastko - z wierzchu podobne do innych, zbudowane z dobrze znanych składników, lecz skrywające smakowite wnętrze, skomponowane z pomysłem i wyczuciem. Wystarczy lekko zmrużyć oczy i na kilka chwil uciec w tę historię. Odrobina eskapizmu nikomu jeszcze nie zaszkodziła.
Autor: Sher Lee
Tytuł: Fake Dates and Mooncakes
Tłumacz: Łukasz Małecki
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Egzemplarz recenzencki.
Komentarze
Prześlij komentarz