Szereg ważnych scen, czyli o "Pewnego razu w Wenecji" Magdy Knedler [Mando]

 Magda Knedler, Pewnego razu w Wenecji [Mando]


Może chodzi o to, że życie to szereg ważnych scen, które łączy nieco mniej ważna
substancja zbudowana z sekund 
i oddechów. Pamiętamy obrazy i wspominamy je, przestawiamy elementy, tworzymy wciąż nową całość, bo przeszłość tak naprawdę
nigdy nie jest czymś zamkniętym 
i trwałym. Zszywamy je przezroczystą nicią, dniami,
które 
przesypują się przez palce.


Magda Knedler to - tak, powtórzę się - jedna z moich ulubionych autorek i chyba najbardziej wszechstronna jeśli chodzi o gatunki i tematykę. A w najnowszej książce - Pewnego razu w Wenecji - wraca do powieści obyczajowej, pierwszy raz od czasu Tylko oddech współczesnej i bez inspiracji realnymi osobami. Bardzo byłam ciekawa, w jakie rejony - i to nie tylko geograficzne - nas tym razem zabierze.

Geograficznie udajemy się do Wrocławia i Wenecji. Spotykamy tam Annę i Janka, którzy parą są już od pewnego czasu. Łączy ich uczucie, choć nie wygląda na płomienne i szczególnie namiętne. Kiedy przeprowadzają się w nowe miejsce, Janka zaczyna fascynować nieco starsza sąsiadka, Wiola. Znajomość zaczyna się nieco niefortunnie, ale oboje nie są sobie obojętni.

Kiedy okazuje się, że Anna nie pojedzie z Jankiem w jego wymarzoną podróż do Wenecji, jej miejsce spontanicznie znajduje Wiola. A pobyt w magicznym mieście zmienia ich na zawsze.

Z ogólnego punktu widzenia to powieść, którą można nazwać romansem, ale u Magdy Knedler nigdy nie chodzi TYLKO o romans. Powieści autorki zawsze mają tyle warstw co cebula i odkrywanie kolejnych to literacka uczta. 

Historia - rozpisana na głos Janka i Wioli - to dwie ścieżki ludzkich doświadczeń, które biegną swoim torem, by na pewien czas się połączyć. To opowieść o ważnych elementach życia, które składają się na naszą biografię, zszytych ze sobą w jedną całość. A przede wszystkim o tym, co autorce wychodzi najlepiej - o międzyludzkich relacjach.

On dla mnie jest ucieczką, to na pewno. Jest oknem, przez które mogę wyjrzeć. Innym krajobrazem i innym ukształtowaniem terenu. Mam wrażenie, że z nim nic nie dzieje się naprawdę i dlatego wszystko można. Chyba że jest dokładnie odwrotnie.

Knedler wraz z bohaterami wyrusza w podróż, zarówno fizyczną, jak i metaforyczną - w głąb siebie, w głąb własnych uczuć, pragnień i przeżyć. Dokonuje wiwisekcji relacji, rozsupłując wraz ze swoimi bohaterami plątaninę węzłów i zależności. Prezentuje w tym niesamowitą wrażliwość i inteligencję emocjonalną, dotykając najgłębszych, nieuświadomionych tonów, wydobywając prawdę nawet z tego, co brzmi jak banał. Z tej plątaniny wyłania się poruszająca historia o tym, jak trudno nam zrozumieć innych i siebie, jak bardzo druga osoba może w nas rezonować latami, jak niezamknięte sprawy hamują nas przed życiem tu i teraz.

Jest to niewątpliwie powieść o relacjach, ale także o momentach w życiu, które mogą wiele zmienić, których cień kładzie się na dalszym życiu niezależnie od wszystkiego. O szansach wykorzystanych i niewykorzystanych, o miłości i niemiłości, lęku przed związaniem się z drugim człowiekiem i przed samotnością. O spontanicznych decyzjach i chłodnej kalkulacji. O szukaniu drogi do siebie samego i biernym wsiąkaniu w rzeczywistość.

To nie była wina ani pracy, ani Anny, ani świata, że wsiąkałem zamiast żyć. I że każdy kolejny rok zaczynał wyglądać podobnie, był styczeń, a chwilę później już znowu grudzień. Podobnie zawsze mijał tydzień. Był poniedziałek i za chwilę piątek. Piątek i za chwilę niedziela. Sobota to pranie i zakupy albo jakaś wycieczka, niedziela to skurcz w żołądku. Niedziela była skażona

Jeśli Magda Knedler postanawia zabrać czytelnika w jakieś realne miejsce, można mieć pewność, że będzie to podróż niezwykła. I nie chodzi tu tylko o to, że udaje jej się zamknąć w słowach układ weneckich uliczek, kolor kamienic, prawdziwe miejsca, do których można się udać. Więcej, udaje jej się oddać subtelną aurę miejsca, subiektywne i efemeryczne spojrzenie na to, czego nie znajdziemy w typowych przewodnikach. Za pośrednictwem bohaterów pozwala nam doświadczyć tego miejsca w jego niezwykłości i zwyczajności jednocześnie. A także zabiera nas poza utarte szlaki, śladami duchów i opowieści. Pozwala zagłębić nam się w te najbardziej fascynujące, urzekając słowami, słowami przywołując ich obraz.

Knedler konstruuje powieściową tkankę z fragmentów rzeczywistości i fikcji, jednocześnie wykorzystując opowieści jako jej integralne składniki. Przytaczane przez autorkę historię są nie tylko literackim smaczkiem, ale interesującym komentarzem to wszystkiego, co w ramach powieści się dzieje, pozwalają wydobyć kolejne sensy i skłaniają do refleksji. Najważniejsza historią - co w przypadku autorki nie powinno dziwić - staje się mit, i to bardzo konkretny, o Orfeuszu i Eurydyce, obecny nie tylko w odniesieniu do rzeźby, którą w Wenecji można zobaczyć, ale i samej historii bohaterów. W próbującym na siłę uwolnić ukochaną Orfeuszu oraz zapatrzonej w piekło niczym w przeszłość Eurydyce dostrzec możemy metaforę bohaterów książki. Mitologicznym nawiązaniem Magdzie Knedler udaje się przekazać jeszcze więcej, niż można by przypuszczać na pierwszy rzut oka, a kunsztownie skonstruowana paralela rezonuje w czytelniku z pełną siłą. 

Zawsze chodzi o to, by mieć wybór, móc na coś się zdecydować, a coś odrzucić. I ważne jest to pytanie, które zadała. Czy zostaniesz, jeśli i ja zostanę? Czy może odejdziesz?

Autorka nie raz już udowodniła, że ma niezwykłą wrażliwość na sztukę i po raz kolejny czyni z niej integralny element powieści. Sztuka jest tu obecna w wielu różnych formach i nie jest jedynie - nomen omen - sztuką dla sztuki. Knedler nie tylko z pieczołowitością odtwarza detale architektoniczne czy - przede wszystkim - wspomnianą wcześniej rzeźbę w taki sposób, żebyśmy widzieli ją w swej wyobraźni. W jej historii niemałą rolę do odegrania mają też inne dziedziny - jak literatura i muzyka. Autorka bawi się tu nie tylko słowami, tworzącymi opowieści, ale eksperymentuje z formą, pozwalając tekstowi nieraz biec własnym rytmem, niezdefiniowanym przez interpunkcje czy małe i wielkie litery. A muzyka? Muzyka jest tu ważna nie tylko w odniesieniu do podążających za bohaterami realnych utworów muzycznych, które - ponownie - pozwalają wydobyć z kolejnych scen zarówno nastrój, jak i kolejne refleksje. Autorka idzie o krok dalej. Tak jak w Twarzy Grety di Biase stworzyła ze słów obraz, tak tym razem ze słów tworzy nieistniejący utwór muzyczny, którego niemożność wysłuchania jest wręcz bolesna. 

Jednym z najistotniejszych uczuć w tej historii jest miłość, która spaja ze sobą nie tylko Janka i Wiolę, a także bezmiłość, która tkwi pod skórą jak drzazga. Bezmiłość jako uczucie nie dość gorące, nie dość namiętne, jako brak miłości i brak spełnienia w wizji miłości, bezmiłość damsko-męska, ale też w relacji z rodzicem, czyli ta bezmiłość, która potrafi naznaczyć najsilniej, mimo że jest zaledwie echem w dorosłym życiu. I w tym czułym tkaniu opowieści o miłości i bezmiłości emocjonalnej, udaje się Magdzie Knedler wpisać też subtelne obrazy miłości cielesnej, bez sztuczności i epatowania nazbyt dosłownymi obrazami, a jednak czytelne i poruszające, prawdziwe.

W Wenecji wydarzyło się wiele, choć głównie w słowach, gestach i spojrzeniach. Nigdy tego nie zapomniałem. Nigdy tak naprawdę stamtąd nie wróciłem, nawet jeśli wsiąkałem, coraz bardziej wsiąkałem w coś, co nazywałem swoim zwyczajnym

Pewnego razu w Wenecji to inteligentna proza, co boję się powiedzieć, by nie zrazić potencjalnych czytelników. Ale prawda jest taka, że tej powieści nie da się czytać na jednej tylko płaszczyźnie, a okrywając kolejne warstwy, refleksje, nawiązania i budowane paralele, trudno nie podziwiać zarówno literackiego kunsztu autorki, wszechstronnej wiedzy, umiejętności panowania nad słowem i opowieścią, ale też wrażliwości - na architekturę, sztukę, muzykę i - przede wszystkim - drugiego człowieka. To dzięki niej znajdziemy w fikcyjnych postaciach cząstkę siebie samych, a historia, choć od nas osobna, stanie się cząstką nas samych.

To książka, która zapewnia literacką satysfakcję, poczucie obcowania ze sztuką, a jednocześnie dostarcza emocji, prawdziwych, namacalnych. Porusza czułe struny zarówno w umyśle, jak i duszy. Angażuje czytelnika, zmusza do refleksji, porywa niespiesznym, łagodnym nurtem, w którym pełniej wybrzmiewają doświadczenia, przeżycia i refleksje właśnie. Jest tu czułość bez czułostkowości, miłość bez taniej emfazy, dojrzałość, świadomość, wyczucie. Ta fikcyjna opowieść jest zadziwiająco prawdziwa, bez egzaltacji, infantylności, nadmiernego melodramatyzmu i banału. Jej integralną cechą jest nieoczywistość, która od dawna jest dla mnie znakiem rozpoznawczym autorki, i to niezależnie od wykorzystywanego do utkania historii gatunku. 

Pewnego razu w Wenecji to powieść obyczajowa z nieoczywista historią miłosną w centrum, a jednocześnie wypełniona refleksjami o tym, co wnosimy z sobą w dorosłość, jak budujemy relacje i jak one nas kształtują. O życiowych wyborach, o tym, jak wzajemnie możemy się wspierać i krzywdzić. Wypełniona muzyką i sztuką, a także autentyczną miłością do najbardziej niezwykłego miasta na świecie. Ze wspaniale wykreowanymi, niejednowymiarowymi postaciami, w których można zobaczyć cząstkę siebie, pełna niebanalnych, dalekich od sztampy odniesień i nawiązać. Wspaniała uczta dla czytelnika, który lubi, gdy powieść jest zbyt bogata, by pomieścić się w gatunkowych ramach. Nostalgiczna, czasem smutna, ale pięknie ogrzewająca od wewnątrz.

Autor: Magda Knedler
Tytuł: Pewnego razu w Wenecji
Wydawca: wydawnictwo Mando

Egzemplarz recenzencki.




.









Komentarze

Popularne posty