[Recenzja przedpremierowa] Robert Małecki, Wiatrołomy [Wydawnictwo Literackie]
W żywiołach ludzie mogą się przeglądać jak w lustrze.
Po wydaniu dwóch trylogii i czterech samodzielnych powieści Robert Małecki wraca z nowym tytułem i pod skrzydłami nowego wydawcy. Fani czekają na premierę z niecierpliwością, a że i ja się do nich zaliczam, łapczywie rzuciłam się na Wiatrołomy, gdy tylko pojawiły się u mnie w domu.
Bohaterami powieści, która ma się stać początkiem nowego cyklu, jest dwoje śledczych z bydgoskiego Archiwum X, jak potocznie nazywa się wydział zajmujący się niewyjaśnionymi przestępstwami sprzed lat (coś na kształt serialowego amerykańskiego wydziału, który mogą znać widzowie serialu Cold Case). Komisarz Maria Herman próbuje poukładać swoje życie i wyrwać się ze szponów zdradliwego nałogu. Jej zawodowym partnerem, a zarazem podwładnym, zostaje Olgierd Borewicz, z dumą noszący związaną z nazwiskiem ksywkę Zero Siedem. Ten z pozoru przykładny mąż i ojciec również mierzy się z własnymi demonami i konsekwencjami decyzji z przeszłości.
Herman i Borewicz udają się do Grudziądza, by na nowo zająć się sprawą z początku lat dziewięćdziesiątych. To wtedy radosną sielankę w rodzinie Witbergów spowodowaną narodzinami upragnionego dziecka przerwało straszne wydarzenie. Dwumiesięczny chłopczyk znikł z wózka, a policja podejrzewała porwanie. Mogli go dokonać niebezpieczni gangsterzy działający na tym terenie. Dziecka jednak nigdy nie odnaleziono.
Policjanci z Archiwum X zamierzają przyjrzeć się tropom i poszlakom raz jeszcze, jednak na miejscu sprawy się komplikują, gdy ojciec zaginionego dziecka zostaje znaleziony martwy. Śledczy nie przeczuwają, jak niebezpieczne dla nich będzie dochodzenie do prawdy.
Robert Małecki sprawnie budował swoją pozycję na kryminalnej scenie literackiej, teraz zaś mierzyć się musi nie tylko z upiorem prokrastynacji czy pracą nad tekstem, ale i z oczekiwaniami czytelników. Do premierowej walki przygotował się niczym wytrawny bokser i już pierwszym zdaniem wyprowadza cios prosto w splot słoneczny. A porażonego tym uderzeniem czytelnika wciąga w głąb dramatycznej historii.
Wiatrołomy to świetnie skomponowana fabuła, której ton nadaje właśnie porażający prolog, będący zapowiedzią skali napięcia, jakie zafunduje nam autor. Sceny z prologu wyraźnie zapisują się w pamięci i towarzyszą nam nieustannie w trakcie lektury, budząc niepokój i zmuszając do wytężonej pracy umysłowej. Trudno nie patrzeć przez ich pryzmat na każdy z kolejnych pojawiających się w fabule tropów. tym bardziej że nasza wiedza daje nam przewagę nad bohaterami. Ta przewaga wcale jednak nie osłabia napięcia. Czytelnik nie może spocząć na laurach i rozkoszować się wszechwiedzą, bowiem niecierpliwie czeka, do jakich wniosków dojdą śledczy i co jeszcze stanie im na drodze do prawdy.
Autor koncertowo rozgrywa swój pomysł, dbając zarówno o wyraźne dźwięki, emocjonujące sceny i zaskakujące zwroty akcji, jak i wypełniając przestrzeń całą gamą półtonów, które również mają do odegrania swoją rolę. Pomagają stworzyć znacznie bardziej złożony, zniuansowany obraz opowiadanej historii, nie osłabiając przy tym napięcia. W tworzonej przez nie przestrzeni najważniejsze akcenty wybrzmiewają jeszcze wyraziściej.
Ta powieść jest w moim odczuciu najbardziej zbliżona klimatem do mojej ukochanej serii chełmżyńskiej. Mamy tu niespieszną akcję podkręcaną to tu, to tam kolejnymi plot twistami, świetnie budowane napięcie w oparciu o niepokój, zagadkę, duszną atmosferę, drobiazgowe, czasem mozolne śledztwo i specyficzną, charakterystyczną dla Małeckiego, a niełatwą do wyrażenia słowami aurę, która kojarzy mi się z jesienną szarugą lub starą ziarnistą kliszą. W tej powieści jest pewna chropawość faktury, która wyraźnie oddziałuje na odbiorcę, przyglądanie się drzemiącemu w człowieku mrokowi, który w pewnych okolicznościach wyciąga ku nam ręce.
Jest w tej książce kilka mocnych, elektryzujących scen, jednak - co bardzo sobie cenię - nie ma mowy o bezładnym epatowaniu makabrycznymi obrazami. Owszem, autor potrafi dotknąć do żywego, ale nie na takich scenach opiera się siła jego powieści. To inteligentna proza rozrywkowa, w której autor sprawnie korzysta ze swojego warsztatu, grając na emocjach, bez uciekania się do tanich chwytów.
Wszystko jest w tej powieści na swoim miejscu i wszystko ma swój cel. Nie ma zbędnych wypełniaczy, bo nawet postaci i wydarzenia drugo- i trzecioplanowe czemuś służą - a to dookreśleniu bohaterów, a to zmyleniu tropów, a to zbudowaniu napięcia i tła dla rozgrywających się wydarzeń. A choćbyście w pewnym momencie klasnęli z radością w ręce, ciesząc się z połączenia elementów układanki, wiedzcie, że Małecki wcale nie przysnął nad klawiaturą i jeszcze trzyma w rękawie kilka asów.
Dodam jeszcze dwa słowa o bohaterach, których tak świetnie wykreował autor. Tak, Herman i Borewicz mają potencjał, by nieść na swoich barkach ciężar całej serii książek. Po pierwsze - budzą sympatię czytelnika, ale jednocześnie nie są doskonali. Mają swoje wady (nawet całkiem spore), swoje słabości (jak wyżej), ale też sporo determinacji, a przede wszystkim pęd do docierania do prawdy. Autor nie zapomniał o dopisaniu każdemu z bohaterów osobistego tła, dzięki czemu zamiast płaskich postaci otrzymujemy wielowymiarowych, pełnokrwistych bohaterów, którzy świetnie ilustrują tezę, że praca w policji wpływa na człowieka, ale też życie osobiste ma wpływ na pracę policjanta. W końcu nikt z nas nie żyje w próżni, a Robert Małecki dba oto, by jego fikcja stała możliwie blisko realnego życia.
Tony Stark w Iron Manie 3 wypowiada pamiętne (dla mnie) słowa: "We create our own demons" i po części o tym są Wiatrołomy. O demonach, które toczą nas od wewnątrz i które sami najlepiej dokarmiamy. To powieść o zmaganiu się z przeszłością, na którą nie mieliśmy wpływu, i z tym, co sami na siebie sprowadzamy. O tym, że wypuszczenie na wolność naszej ciemnej strony rani ludzi wokół, ale nie mniej rani nas samych. I o tym, że czasem dążenie do ujawnienia prawdy może nas sporo kosztować.
Czy to powieść bez wad? Pewnie nie. Mnie na przykład irytowała postać histerycznej żony, mam jednak wrażenie, że był to zabieg celowy i że z tego wątku coś jeszcze może wyniknąć. Niemniej jednak powieść jako całość prezentuje się znakomicie.
Robert Małecki napisał - w moim odczuciu - swoją najlepszą od czasu trylogii chełmżyńskiej powieść i zbudował przedpole dla nowej, świetnej serii. Wyraziści bohaterowie, którzy zmagają się zarówno ze śledztwem, jak i własnymi demonami, świetnie zbudowane napięcie i doskonałe wyczucie odnośnie do środków wyrazu. Sama intryga jest wciągająca, a autor znów udowodnił, że niebezpodstawnie nazywam go królem zaginięć polskiego kryminału. Po raz kolejny udowodnił, że ten sam motyw potrafi wykorzystać w zupełnie inny sposób. Tym, za co cenię autora niezmiernie, jest umiejętność stworzenia rozrywkowej fabuły z drugim, głębszym dnem i wykorzystania motywu zbrodni do wnikliwego przyjrzenia się ludzkiej naturze. Nazwisko Roberta na okładce było i jest gwarancją jakości i klasy. Szkoda tylko, że jego książki tak szybko się kończą.
Autor: Robert Małecki
Tytuł: Wiatrołomy
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Egzemplarz recenzencki.
Komentarze
Prześlij komentarz