Kiedy sięgałam po poprzednią książkę Urlicha Huba - O ósmej na arce - nie miałam żadnych oczekiwań poza tym, że byłam ciekawa, jak autor sprawdzi się w retellingu biblijnej historii. Okazało się, że autor prezentuje ciekawe ścieżki skojarzeń i fabularne wątki, które można wpleść w dobrze znaną wszystkim historię, dlatego na Ostatnią owcę czekałam już z niecierpliwością. I nie zawiodłam się ani na jotę.
Tym razem Hub sięga po równie dobrze znaną biblijną opowieść o narodzinach Chrystusa. Ale opowiada ją w swoim stylu, z zupełnie nowej perspektywy - tym razem z perspektywy... owiec. Wszystko zaczyna się w chwili, gdy przebudzone ze snu stado orientuje się, że zostało opuszczone przez pasterzy. Zlęknione i zadziwione zwierzęta dociekają, co takiego się wydarzyło. Od pewnej kozy dowiadują się, że pasterzy zbudzili niebiańscy posłańcy (nie, nie UFO), obwieszczając, że oto narodziło się Dzieciątko. I to do niego udali się opiekunowie stada.
Skonfundowane owce postanawiają udać się w tym samym kierunku, by na własne oczy przekonać się, co to za cudowne narodziny. A że nie należą do najbystrzejszych zwierząt, po drodze przytrafia im się niejedno. Przy okazji od różnych napotkanych stworzeń poznają kolejne fragmenty historii o Maryi, Józefie i narodzinach.
Przyznam, że jestem książką zachwycona jeszcze bardziej niż opowieścią o pingwinach na arce. To niesamowite, jak oryginalnie, a jednak w zgodzie z pierwowzorem, autor przytacza biblijną historię. Jest przy tym dość przewrotny i zaskakujący, w swobodny sposób podejmując temat i tworząc wciągającą opowieść o... owcach, która zachwyci zarówno czytelników wierzących, jak i niewierzących.
Same owce są po prostu cudownymi bohaterkami dla tej historii. Mówiąc kolokwialnie - takie małe stado oszołomów - które jednak z uporem dąży do celu, jakim jest odnalezienie Dzieciątka. Co ważne - stado tworzą bardzo zindywidualizowane "persony" i poznawanie ich sprawia nie lada frajdę.
Autorowi należy się pochwała, za wplecenie w opowieść wielu czytelnych aluzji do współczesnego świata, jaki znany jest młodym odbiorcom. Podobnie - ukłon w stronę ilustratora Jorga Muhle, który uchwycił na ilustracjach istotę humoru opowieści i także zawarł odwołania do realnego świata, co ma oczywiście swój komiczny wydźwięk. Tekst i ilustracje świetnie ze sobą korespondują i tworzą naprawdę wyborną całość.
Ta niedługa, ale ciekawa powieść jest też szalenie zabawna i ciepła zarazem, pozwalająca na błogie odprężenie w czasie lektury. Świetna, wyjątkowa historia z zaskakującym finałem, która zapada w pamięć. Ważna jest też jej uniwersalność, pozwalająca przybliżyć kwestie związane z chrześcijańską wiarą, ale też potraktować jako przytoczenie pewnej przypowieści z jednego z najbardziej znanych tekstów kultury. Myślę, że spodoba się zarówno wierzącym, jak i niewierzącym odbiorcom (tym mniejszym i tym całkiem dorosłym). Dowiecie się z niej nie tylko co zadziwiło owce i z jakimi mierzyły się przeciwnościami, ale też tego, kto jest autorem jednego z największych świątecznych hitów wszech czasów ;-) (i nie mówię tu o Last Christmas!). To świetna historia do wspólnego czytania w przedświątecznym okresie, ale nie tylko. Ja już jestem jej zagorzałą fanką.
Autor: Ulrich Hub
Tytuł: Ostatnia owca
Ilustracje: Jorg Muhle
Tłumacz: Anna Gamroth
Wydawca: Dwie Siostry
Komentarze
Prześlij komentarz