Richard Powers, Plac zabaw [Wydawnictwo Poznańskie]
Mam ostatnio dobrą literacką passę. Trafiam na książki wyjątkowe, świetnie napisane i na długo zapadające w pamięci. Każda z nich jest literackim przeżyciem i o każdej mogłabym długo opowiadać. Do tego grona z pewnością zaliczyć mogę Plac zabaw Richarda Powersa, który zawładnął mną niemal od pierwszej strony.
Rafi i Todd pochodzą z dwóch różnych światów, ale spotkali się w elitarnej szkole średniej, gdzie połączyła ich pasja do gry planszowej liczącej trzy tysiące lat. Ich młode umysły zatraciły się w niej bez pamięci i to ona zdefiniowała przyszłość: Rafi oddał się literaturze, a Todd dokonał przełomowego odkrycia w dziedzinie sztucznej inteligencji.
Choć męska przyjaźń nie przetrwała, wiele lat później ich drogi znów się przecinają. Tym razem na wyspie Makatea w Polinezji Francuskiej – miejscu wybranym do rewolucyjnego dla ludzkości projektu autonomicznych miast. Wśród mieszkańców wyspy jest Ina – ukochana Raffiego, wychowana na Pacyfiku, oraz Evie, pionierka w nurkowaniu, która najlepiej czuje się na dnie oceanu.
Cztery ścieżki
Ta opowieść jest utkana właściwie z czterech linii fabularnych, które poznajemy naprzemiennie, oglądając wyrywki światów czworga bohaterów, a także kilku postaci pobocznych. Nie zawsze wiemy, w jakich latach rozgrywają się wydarzenia, w drobnych okruchach czasem pojawiają się daty, więc snucie teorii o związku między postaciami zupełnie mija się z celem.
A jednak trudno się od tej książki oderwać, bo każda z pojedynczych nici składających się na powieściową tkaninę jest wyjątkowa i interesująca. Podążanie za bohaterami przypomina trochę zbieranie okruchów i dopasowywanie elementów mozaiki do siebie. Sklejanie historii poszczególnych żyć z rozsypanych fragmentów.
Te flashbacki przetykane są jeszcze dodatkowym elementem, pierwszoosobową opowieścią majętnego starszego mężczyzny, który w pierwszoosobowej narracji rozmawia... z kim właściwie? To kolejna zagadka, tak jak związki między postaciami, które przecież są poniekąd oddalone od siebie w czasie.
Głębia oceanu
Lektura powieści jest jak podróż w odmęt oceany. Najpierw łagodnie suniemy przez powierzchnię, która wydaje się prosta i spokojna. Ale im jesteśmy głębiej, tym większe bogactwo życia możemy zaobserwować, i choć zdaje się, że jest coraz mniej światła, to paradoksalnie dzieje się coraz więcej.
Autor, nagrodzony już wcześniej Pulitzerem za powieść Listowieść, proponuje powieść łatwą i niełatwą zarazem. Z jednej strony taką, w której płynie się przez słowa i sceny, z drugiej nieustająco zmaga się z bogactwem tematów i próbą ustalenia związków przyczynowo-skutkowych, rozpoznawaniem połączeń, nazywaniem związków.
W tym szaleństwie jest jednak metoda, choć wydaje się, że autor gra z czytelnikiem w go - rozmieszczając elementy na planszy z finezją doświadczonego gracza, którego strategię amator rozpozna, dopiero gdy zostanie pokonany. Ale jak cudownie jest dać się Powersowi pokonać, jak wspaniale odkryć, że każdy ruch na tej planszy był przemyślany i rozpoznać strukturę tego wzoru, gdy każdy element znajdzie się już na swoim miejscu. To jest największa nagroda za trud włożony w lekturę i cierpliwe podążanie każdą z wytyczonych ścieżek.
Rozmyślna eklektyczność
Bogactwo wątków łączy się tu nierozerwalnie z brawurowym wręcz bogactwem tematów - tak aktualnych i poruszających do głębi. Mamy tu bowiem zarówno kwestie związane z różnymi obliczami dyskryminacji (ze względu na płeć czy na rasę), zachwyt bogactwem podwodnego życia, kwestie związane z ekologią i sztuczną inteligencją, a także kruche międzyludzkie relacje.
Doświadczona nurkini musi wykazywać się większą niż mężczyźni determinacją, by móc studiować i brać udział w projektach badawczych. Wciąż pojawiają się wątpliwości, czy kobieta może samotnie przebywać w typowo męskiej załodze, albo czy na misję można wysłać matki małych dzieci, choć co do ojców nikt nie ma takich wątpliwości. Tożsamość Rafiego z kolei ukształtowała nieustająca presja ojca, by stał się tak dobry, jak najlepszy z białych, by pokonać ich w ich własnej grze, choć nie mają nawet pojęcia, że w nią grają. Ale to z kolei skutkuje permanentnym wyobcowaniem i staje się brzemieniem, naznaczającym na całe życie. Mamy w ten sposób świetnie pokazane zjawisko odwróconego rasizmu, ciągłe porównywanie się, konkurowanie i podejrzliwość.
Czytelnik musi właściwie podzielić entuzjazm Evie i zachwycić się bogactwem podwodnego życia. Plastyczne obrazy i zaszyty w narracji podziw rewelacyjnie oddziałują na odbiorcę, z jednej strony subtelnie, z drugiej ogromnie wyraziście. I to właśnie ten zachwyt prowadzi do poczucia odpowiedzialności za środowisko, zmusza do refleksji nad tym, co czynimy z naszą planetą i co tracimy każdego dnia.
Świetnie prowadzi autor także wątek związany z rozwojem sztucznej inteligencji. Jest w nim zachłyśnięcie się nowymi możliwościami i stopniowe odzieranie człowieka ze złudzeń, że jest niepodrabialny i nie do zastąpienia. Jednocześnie skłania do refleksji, co dla nas, ludzi, zostanie, gdy AI rozwinie się mocniej, szybciej i dalej. Powers nie demonizuje, ale stawia pytania - o szanse i zagrożenia, o wyjątkowość i zwyczajność, o granice, które teraz wydają nam się nie do przeskoczenia.
Relacje, kontrasty i harmonia dźwięku
Powers pisze o sprawach trudnych, a jednocześnie przepięknie opowiada o relacjach międzyludzkich, tym kruchym tworze, który w każdej chwili może się rozsypać. O tym cudownym tworze, który znaczy więcej, niż moglibyśmy przypuszczać. Rewelacyjnie portretuje dynamikę miłości i przyjaźni, zaufania, oddania, lojalności i rywalizacji. Pokazuje, że to drugi człowiek jest najpiękniejszą wyspą na niespokojnym oceanie, portem, do którego wracamy i którego wartość odkrywamy czasem zbyt późno, gdy zmiecie go huragan życia.
Tak jak zestawia ze sobą ludzi, tak autor zestawia piękno natury z możliwościami sztucznej inteligencji. Na jednej szali jest to, co nieprzewidywalne, choć rozpoznawalne, żywioł, bogactwo, monumentalność. Coś, co człowiek próbuje zrozumieć, okiełzać i podporządkować sobie, a co najpiękniejsze jest właśnie w swej najdzikszej formie. Po drugiej stronie mamy wytwór ludzkiego umysłu, ludzkich pasji i pracy, od początku przeznaczony do tego, by nam służyć. Ale to twór, zachwycający w swej logicznej formie, który stopniowo wymyka się pojmowaniu człowieka i staje się coraz bardziej... nieludzki.
Plac zabaw jest niezwykłą powieścią, rozpisaną na kilka różnych głosów. Każdy dźwięk, jaki ją buduje, układa się w harmonijny akord, chóralną pieśń śpiewaną bez fałszywej nuty. Pociągającą, oszałamiającą i zachwycającą. I chyba trudno oddać całej jej bogactwo słowami. To powieść, która gwarantuje poruszającą, ciekawą fabułę wręcz kipiącą od emocji, a jednocześnie skłania do refleksji, uważnego przyglądania się światu, w którym żyjemy, i uczy doceniania ludzi, z którymi jesteśmy związani. Jest też hymnem na cześć oceanicznych głębin i całej wspaniałości, które w sobie skrywają. Zawiła i nieoczywista, a jednak finalnie - tak bliska i uniwersalna. Myślę, że książka spodoba się tym, których zachwyciły powieści takie jak Wellness Nathana Hilla czy Domek z piernika Jennifer Egan. Ja jestem nią zachwycona.
Autor: Richard Powers
Tytuł: Plac zabaw
Tłumacz: Anna Halbersztat
Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie
Egzemplarz recenzencki
Komentarze
Prześlij komentarz