Richard Flanagan, Żywe morze snów na jawie [Wydawnictwo Literackie]

 

Richard Flanagan, Żywe morze snów na jawie [Wydawnictwo Literackie]

Richard Flanagan, australijski pisarz, filmowiec i historyk, jest jednym z bardziej uznanych autorów, laureatem nagrody Bookera za Ścieżki północy. Wielbiciele jego twórczości długo czekali na kolejną książkę i dla wielu z nich Żywe morze snów na jawie jest jedną z bardziej wyczekiwanych premier tego roku. Nie dla mnie. Wstyd się przyznać, ale ja Flanagana jeszcze nie poznałam, a nagrodzona powieść wciąż jest tylko pozycją z listy do przeczytania. Zbyt długo jednak odkładałam spotkanie z twórczością Flanagana, dlatego - skoro nadarzyła się okazja - chwyciłam ochoczo za tę wydawniczą nowość.

Rzecz dzieje się współcześnie na Tasmanii, gdzie do szpitala trafia blisko dziewięćdziesięcioletnia Francie, matka czworga dzieci (z których jedno nie żyje). Kobieta jest w ciężkim stanie, który - mimo chwilowej poprawy - stale się pogarsza. Jej dzieci stoją przed nie byle dylematem - ratować matkę za wszelką cenę czy też pozwolić jej odejść. Dla Tommy'ego, niespełnionego artysty, Terza - zaciętego biznesmena, oraz Anny - uznanej, twardej architekt, choroba mamy to czas mierzenia się z niewyobrażalnym wyzwaniem, ale i powód do wejrzenia w siebie. Bo czy którekolwiek z nich ma prawo do decydowania o życiu i śmierci?

Po tej lekturze jestem pewna, że zbyt długo zwlekałam z lekturą książek Flanagana. Jeśli - jak twierdzą niektórzy - ta powieść jest potwierdzeniem jego stylu, to ja się doskonale w nim odnajduję. Odpowiada mi dbałość o słowa, świadoma narracja, która pozwala pozycjonować autora wśród twórców z nurtu literatury pięknej. Przede wszystkim zaś urzeka mnie głębia poruszanych tematów i refleksyjność całej powieści.

Żywe morze snów na jawie jest w swym głównym planie opowieścią o konfrontacji dzieci z chorobą rodzica, która wymaga objęcia go opieką i podjęcia trudnych, nieodwracalnych decyzji. Nie jest to temat w literaturze nowy, ale Flanagan sprawia, że wybrzmiewa on interesująco. W bardzo kameralnej fabule intymny dramat rodzinny rozgrywa się na tle płonących australijskich lasów. Symptomom umierania planety ludzie niemal nie poświęcają uwagi, choć dość łatwo można przyrównać je do stanu odchodzącej matki. Autor kreśli tu niejako paralelę, kontrastując jednak dramat w skali mikro z tym w skali globalnej.

Powieść jest wiwisekcją rodziny, portretem każdego z jej członków, lecz przede wszystkim niełatwych relacji, które rzutują na chwilę obecną. Pozwala też przyjrzeć się relacjom poza "zaklętym kręgiem", jak nazywam dzieci umierającej kobiety, które raz po raz wyrywane są ze swojej codzienności, by czuwać przy rodzicielce. Nawet jeśli te przedstawione relacje nie przekładają się jeden do jednego na naszą rzeczywistość, z łatwością dostrzeżemy to odbicie współczesnego świata - pełnego ludzi wtłoczonych w obrane przez siebie role, śniących swoje sny na jawie, lunatycznie przechodzących przez życie, nieskłonnych do refleksji nad światem, który sami skazują na zagładę. 

Flanagan wyprowadza rodzinną sagę, pełną zaszłości i traum wyłaniających się ponownie z cieni przeszłości, na poziom znacznie mniej dosłowny, pochylając się jednocześnie nad kondycją współczesnego człowieka. Człowieka zamkniętego na innych, funkcjonującego w poczuciu oderwania, odczuwającego dyskomfort w chwilach, gdy obecność innych staje się bardziej namacalna, wymagająca. Powierzchowne relacje czy to w rodzinie, czy poza nią, stanowią dla bohaterów, a także uosabianego w nich człowieka w ogóle, strefę komfortu, pozwalając na trwanie w kręgu własnych ambicji i celów, trwanie w iluzji sprawowania kontroli. Niezdolność bohaterów do podjęcia jasnej decyzji skazuje ich matkę na przedłużone cierpienie, niezdolność ludzkości do podjęcia konkretnych działań skazuje zaś na powolną agonię całą planetę. Współczesny człowiek może się w tej powieści przejrzeć jak w lustrze, ale wątpię, by ucieszył go obraz, który tam zobaczy.

Doprawia Flanagan swoją rodzinną opowieść szczyptą realizmu magicznego, który nie jest jedynie sztuką dla sztuki, próbą udziwnienia konstrukcji, na jakiej buduje swoją opowieść. To zabieg znów bardzo świadomy i celowy - zanikające części ciała Anny symbolizują zanikanie współczesnego człowieka, który rozmywa się w świecie bez powiązań i celów. Tego zanikania nie zauważa otoczenie, przyjmujące fakt ze stoickim spokojem, jakby ludzkość niezdolna była do głębszych uczuć i refleksji, jakby przestała pytać "dlaczego?", a ogarniający marazm przyspieszał jedynie zanikanie. Tak oto ludzkość sama "wygania siebie z raju", a powieść Flanagana chwyta w książkowe ramy ten moment przełomu, to zanikanie, rozmywanie się, które dostrzegają nieliczni i też nic z tym nie robią.

Znajdziemy w powieści elementy historii Australii, wspomniany już realizm magiczny, wspaniale poprowadzoną narrację - czasem szorstką i brudną, czasem oniryczną, zdania podkreślające realizm śmierci, cierpienie i niepokój, a czasem strumienie słów bez znaków przestankowych płynące jak informacyjny szum zlewający się w naszym uchu w jedno. Tak pięknie choć i przytłaczająco smutno portretuje autor naszą rzeczywistość, poruszająco próbując wybudzić nas z naszego snu na jawie. 

Autor: Richar Flanagan
Tytuł: Żywe morze snów na jawie
Tłumacz:  Maciej Świerkocki
Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Egzemplarz recenzencki.

Komentarze

Popularne posty