Fernanda Melchor, Fałszywy zając [Mova]
Moje literackie podróże wiodą ostatnio w bardzo różnych kierunkach. Od rodzimego i anglosaskiego kręgu kulturowego zapuszczam się to ku Bliskiemu Wschodowi, to ku Azji czy Ameryce Południowej, a ostatnio sięgając po Fałszywego zająca Fernandy Melchor skierowałam wzrok ku powieści meksykańskiej.
W mrocznym porcie splatają się losy bohaterów. Andrik, uciekając od przemocowej opiekunki, trafia w ręce sadystycznego oprawcy. Zahir, jego przyszywany brat, napędzany obsesyjną miłością, wyrusza na pomoc, jednak pozostawia za sobą krwawy ślad. Pachi i Vinicio, dwaj przyjaciele zmagający się z traumą, szukają zapomnienia w alkoholu, narkotykach i nocnych eskapadach. Próbując odnaleźć chwilę wytchnienia na plaży, stają się przypadkowymi świadkami tragedii.
Czytanie tej powieści przypomina próbę zjedzenia kanapki wyłowionej z piasku. Ma ona swój smak, ale i chropowatą fakturę, z ziarnami piasku osiadającymi na języku i trzeszczącymi między zębami. To lektura, która nie daje wytchnienia, uwiera, boli i niepokoi, ale też nie pozwala się zignorować.
Autorka skupia się na czworgu głównych bohaterach i kilku postaciach pobocznych, których drogi krzyżują się w niespodziewany sposób. Każdy z bohaterów jest mikroświatem nadziei na lepsze jutro - różnie definiowanych, lecz tak samo obdzieranym ze złudzeń. Każdy z młodych mężczyzn dorastających w beznadziei goni za symbolizowaną przez tytułowego fałszywego zająca wizją przyszłości, jednocześnie pokazując swoje pozbawione perspektyw położenie.
Melchor pisze wyraziście i dosłownie, wręcz naturalistycznie obrazuje wszystkie doświadczenia swoich bohaterów, wtłaczając ich w cielesny świat doznań i popędów. Aż do przesady wręcz eksploruje tę tematykę, jakby w tym świecie bez szans na odmianę wszystko sprowadzało się wyłącznie do chuci. Czy jest to próba odzwierciedlenia maczystowskiego świata społecznych nizin, to kwestia do rozstrzygnięcia, niemniej pomaga oddać mizerię codzienności ludzi z marginesów i młodych mężczyzn w sile wieku pogrążających się w oparach przeróżnych używek, szukających ucieczki od codzienności w różnych stanach otumanienia.
Brutalny, naturalistyczny świat oddaje ogrom społecznego upadku, degrengolady toczącej przestrzenie pełne ludzi zmagających się z osobistymi traumami. W palącym słońcu najgłębsze cienie czają się w sercach i duszach pozbawionych perspektyw i - przede wszystkim - wsparcia ludzi, całego straconego pokolenia idącego w najgorsze ślady poprzednich. Znają tylko strach, okrucieństwo i przemoc, więc tylko to mogą od siebie oddać światu. Spirala przemocy rozlewa się falą ognia od najmniejszej iskry, jak przypadkowe spotkanie na plaży.
Czytelnik zostaje w ten mroczny i gęsty jak bagno świat wciągnięty z całą brutalnością i bezkompromisowością. Bez ostrzeżenia. I zmuszony do smutnej refleksji nad nieuchronnością zdarzeń. Droga bohaterów, ukazana w maleńkim przecież wycinku czasowym, bo właściwa akcja rozgrywa się pewnie w przeciągu kilkunastu godzin, przypomina najeżony do przesady tor przeszkód. A jednocześnie pozostaje boleśnie wiarygodna, osadzona w realiach codzienności. Autorka, krzyżując, a później splatając drogi bohaterów, zdaje się pochylać nad złowrogim fatum ciążącym nad tymi mężczyznami, egzemplifikującymi przecież los wielu. Bezskuteczne okazują się marzenia o ucieczce od okrutnej ciotki, wyjeździe na studia, zbudowaniu dobrej rodziny dla swojego nienarodzonego dziecka, kiedy rzeczywistość dopada każdego.
Tę powieść wypełniają traumy, obsesje i nałogi. Drobne słabostki, które z czasem urastają do gargantuicznych rozmiarów. Bohaterów nie ochroni ani przyjaźń, szorstka i niedopowiedziana, ani relacje rodzinne. Z tego bagna nie ma dla nich ucieczki.
Styl autorki cechuje intensywność, która ociera się wręcz o natarczywość kreślonych obrazów. Jest surowy, wyrazisty i obezwładniający. Język, historia, fabuła osiadają na czytelniku jak lepki szlam, nie zostawiając przestrzeni na obojętność.
To opowieść o błędnym kole traum, krzywd i przemocy, który definiuje życie młodych mężczyzn dorastających w maczystowskiej kulturze Meksyku, na społecznym marginesie. O indolencji, braku perspektyw i wsparcia. Mocna, cielesna, niewygodna. Nie ma w tej powieści nadziei, nie ma też łatwych odpowiedzi. Jest raczej smutna, przesycona fatalizmem refleksja nad rzeczywistością i społeczną degeneracją. Melchor szeroko otwiera drzwi do mrocznych zakamarków ludzkiej natury i zmusza czytelnika, by się z nią zmierzył. Niełatwa, ale interesująca lektura.
Autor: Fernanda Melchor
Tytuł: Fałszywy zając
Tłumacz: Katarzyna Sosnowska
Wydawca: wydawnictwo Mova
Egzemplarz recenzencki
Komentarze
Prześlij komentarz