Amanda Peters, Zbieracze borówek [Filia]
Do lektury tej książki skłoniły mnie przede wszystkim tytuł i apetyczna okładka. Trochę obawiałam się, że Zbieracze borówek Amandy Peters okażą się historią miałką i sztampową, ale pokusa była silniejsza od obawy. Skończyło się na zaskoczeniu, jak szybko pochłaniam tę słodko gorzką opowieść i jak wartościową lekturą się okazała.
Najdotkliwszy ból jednej rodziny. Najmroczniejszy sekret drugiej.
Maine, lata 60. XX wieku. Pewnego upalnego dnia sześcioletni Joe obserwuje swoją młodszą siostrę Ruthie, siedzącą na jej ulubionej skale na skraju pola borówek, podczas gdy ich rodzina, pochodząca z plemienia Mikmaków z Nowej Szkocji, zbiera owoce. Tego popołudnia Ruthie znika bez śladu. Jako ostatnia osoba, która ją widziała, Joe będzie wiecznie prześladowany przez żal, poczucie winy i wyobrażenia tego, jak mogło wyglądać jego życie, gdyby nie doszło do tragedii.
Norma dorasta na zamożnych przedmieściach jako jedyna córka zgorzkniałych rodziców. Jest bystra, nad wiek dojrzała i ma w głowie pełno pytań, których nie wolno jej zadawać – pytań o jej brakujące zdjęcia z okresu niemowlęctwa, śniadą skórę, realistyczne sny o spędzaniu czasu przy ognisku w ciepłych objęciach, które nawiedzają ją noc w noc. Norma przeczuwa, że istnieją sprawy, o których rodzice jej nie mówią, lecz rozwikłanie tajemnic, które skrywali przed nią, odkąd była małą dziewczynką, zajmie Normie dziesiątki lat.
Peters rozpisała narrację w dwugłosie, prezentując historię rozdzielonej rodziny w dwóch rozwijanych równolegle wątkach. Pierwszoosobowa perspektywa Joego i Normy daje czytelnikowi wgląd w intymny świat dwojga bohaterów, a równocześnie szerszy niż jednostkowy ogląd sytuacji. Jednocześnie autorka bardzo dobrze odnajduje się w ograniczeniach wynikających z pierwszoosobowej perspektywy, nie wybiegając ponad to, co na konkretnym etapie historii wiedzą bohaterowie.
Napięcie zbudowane na kontraście wiedzy powierzonej czytelnikowi i niewiedzy, którą obarczeni są bohaterowie, sprawia, że od lektury trudno się odezwać. I choć przecięcie ścieżek można przewidzieć, nie o suspens tu chodzi, a zobrazowanie emocji bohaterów, z którymi zmagają się przez całe swoje życie, i postawienie niemożliwych do rozstrzygnięcia kwestii dotyczących tożsamości kształtowanej przez wychowanie i doświadczenia.
Autorka z jednej strony nie wykracza poza gatunkowe schematy i w pewnym sensie jej historia wpisuje się w ciąg tych podejmujących podobną tematykę. Jednak trudno odmówić jej oryginalności i świeżego spojrzenia, zwłaszcza że w grę wchodzą tu też kwestie tożsamości etnicznej. Peters wplata bowiem w swoją historię opowieść o niesprawiedliwościach, jakich doznawała rdzenna ludność Ameryki. Choć nie ta kwestia jest głównym wątkiem książki, trudno nie zauważyć choćby wzmianek o przymusowym odbieraniu dzieci rodzinom i wysyłaniu do szkół oraz niefrasobliwości policji w obliczu zaginięcia "indiańskiego" dziecka.
W lekkiej, przystępnej formie udało się autorce zawrzeć spory emocjonalny wachlarz i jednocześnie uniknąć zero-jedynkowych ocen sytuacji. Z jednej strony pokazuje, jak porwanie dziecka niszcząco wpływa na rodzinę i jako taki czyn ten wymaga potępienia, jednocześnie nie zapomina o cieniu, jakim kładzie się na życiu kobiety, która porwania dokonała. W końcu trudno cieszyć się z macierzyństwa, mając świadomość, że w każdej chwili dziecko może zostać odebrane. Ponadto autorka nie tłumaczy złych decyzji życiowych bohatera tylko i wyłącznie traumą spowodowaną przez to wydarzenie, a życia Normy nie pokazuje jako wyłącznie okaleczonego przez piętrzące się tajemnice.
Peters obrazuje prawdziwie gordyjski węzeł tajemnic i ran zadawanych bohaterom, ale i przez bohaterów także, emocjonalny klincz, w jaki zostają uwikłani. A przy okazji zastanawia się nad wpływem wydarzeń na kształtowania osobowości bohaterów, którzy w tamtym newralgicznym momencie byli ledwie kilkuletnimi dziećmi. Wszystko to razem stanowi o jakości fabuły, która wciąga od pierwszej do ostatniej strony.
Jest w tej historii wiele bólu i goryczy, złych decyzji i nieszczęśliwych wypadków. Ale jest też miłość i wsparcie bliskich, jest siła matki, wierzącej że jej dziecko gdzieś tam żyje i ma się dobrze. Jest podszyta tajemnicą, ale też wspierająca miłość ciotki, która robi wszystko, by niwelować emocjonalne szkody, jakie dojrzewającej osobowości zgotować może niestabilna matka. Są życiowe rozterki i wpisane między wierszami pytanie "Co by było gdyby?".
Lektura tej powieści z jednej strony daje mnóstwo satysfakcji i przyjemności, z drugiej raz po raz chwyta za serce i ściska za gardło. Autorka, która jest przecież debiutantką, bardzo sprawnie prowadzi dwa kluczowe wątki i stopniowo, z precyzją odkrywa przed czytelnikiem kolejne warstwy tajemnic. Kreśli przy tym wyrazistych i - co istotne - psychologicznie wiarygodnych bohaterów, z którymi czytelnik może z łatwością zbudować więź i zaangażować się w ich losy. Joe i Norma to postaci niepozbawione wad, a jednocześnie takie, które można pokochać i których życiowe zawirowania rzeczywiście nas obchodzą.
Zbieracze borówek to bardzo dobra powieść obyczajowa, która w dwugłosie narracji opowiada o traumie, rasizmie i życiowych zawirowaniach. Jest opowieścią o utracie, która definiuje życie, poczuciu winy, wzrastaniu w emocjonalnie niestabilnym domu, ale też o miłości i wewnętrznej sile. To słodko-gorzka opowieść, która angażuje emocjonalnie i ma szansę was zachwycić.
Autor: Amanda Peters
Tytuł: Zbieracze borówek
Tłumacz: Grażyna Woźniak
Wydawca: wydawnictwo Filia
Egzemplarz recenzencki.
Komentarze
Prześlij komentarz