Max Brooks, Dewolucja. Relacja z pierwszej ręki o masakrze dokonanej przez sasquatche nieopodal góry Rainier [Zysk i s-ka]
Nie jestem wielką fanką horrorów i nie mam w tym względzie zbyt dużego doświadczenia czytelniczego, ale mam słabość do Maxa Brooksa, który owszem, znany jest przede wszystkim jako autor Word War Z, ale ja najpierw poznałam do jako autora książek dla młodzieży osadzonych w świecie Minecrafta i to nimi zdobył moje uznanie. Poza tym, kiedy zdecydowałam się na lekturę Dewolucji, nie wiedziałam, że sięgam po horror. Przyciągnął mnie autor i tytuł, bo bardzo ciekawi mnie koncepcja dewolucji i wszystko, co sobą implikuje. I tak trafiłam na lekturę, która była dla mnie zaskoczeniem, choć w gruncie rzeczy nie jest jakoś specjalnie odkrywcza.
Jeżeli wydarzenia opisane w odnalezionym dzienniku są prawdziwe, musimy zaakceptować niemożliwe – stworzenie znane jako sasquatch, Wielka Stopa, żyje wśród nas i jest bestią o straszliwej sile i gwałtowności.
Mieszkańcy Greenloop, odizolowanej od świata osady high-tech w górach w stanie Waszyngton, prowadzą ekologiczny i nowoczesny tryb życia do czasu, gdy zostają odcięci od świata po wybuchu wulkanu Mount Rainier. Tracą dostęp do internetu, nie działają telefony komórkowe i sieć elektryczna. Katastrofa naturalna zmusza ich do podjęcia walki o przetrwanie w surowych warunkach.
Wkrótce po erupcji odkrywają, że w rozległych lasach otaczających ich osadę nie są sami. Nagłe i przerażające spotkanie z mitycznymi istotami, znanymi jako sasquatche, ujawnia, że te stworzenia są znacznie bardziej niebezpieczne niż głoszą legendy…
Gdzieś w tekście pada stwierdzenie, że sasquatche są tak wpisane w amerykańską kulturę jak broń w szkołach i jakkolwiek makabrycznie to brzmi, to jest w tym sporo prawdy. Mit wielkiej stopy jest wyraźnie obecny w amerykańskiej popkulturze (kto pamięta serial z lat 80. Harry i Hendersonowie?), choć w ostatnim czasie zdaje się mniej eksploatowany niż niegdyś. A przynajmniej jest mniej widoczny w tych produkcjach i publikacjach, które docierają do nas zza oceanu. I choćby z tego powodu książka wydała mi się interesująca.
Niestety, wykorzystanie motywu okazało się tu równie wtórne jak ukazywanie kosmitów w filmach o dzielnych ludziach stawiających czoła krwiożerczym najeźdźcom. Sasquache, które miały być - a przynajmniej tak sugeruje jakaś część narracji - zapomnianą gałęzią ewolucji, zostały przedstawione jako potwornie śmierdzące, ze wszech miar okrutne bestie (czy tylko ja mam wrażenie, że zdolność do okrucieństwa bez powodu to jednak cecha bardziej ludzi niż zwierząt?). Niby grupa, z którą spotykają się bohaterowie powieści, ma jakąś społeczną strukturę, ale wszelkie ich zachowania budzą wątpliwości co do ich zdolności do ewolucyjnego przetrwania. Pomijam już kwestię intensywnego zapachu, którego nie da się zamaskować, co z kolei uniemożliwiałoby polowanie na dziką zwierzynę. Takich wątpliwości ten obraz budzi znacznie więcej, bo o ile niewytłumaczalne okrucieństwo i żądza niszczenia sprawdzało się w przypadku zombie, to nie przekonuje mnie w przypadku zapomnianego gatunku, który cudem uniknął wymarcia.
Podobnie schematycznie zostali stworzeni bohaterowie małej ludzkiej społeczności. Każda z osób, która pojawia się na kartach powieści, prezentuje jakiś typ osobowości - im bardziej przerysowany, tym lepiej. Z tym że owo "lepiej" jest tylko umowne, bo przekłada się na fakt, że może i społeczność jest różnorodna, ale poszczególne postaci są bardzo jednowymiarowe, zbudowane wokół jednej cechy lub postawy (co czasem wypada absurdalnie, jak w przypadku pary wegan oburzonych, że ktoś zaatakował drapieżnika będącego potencjalnym zagrożeniem). Za mało tu niuansów w kreacji postaci i zbyt widoczna jest rola, jaką każda z nich ma do odegrania w dramacie. Chyba jedyną bohaterką, której autor poświęcił więcej uwagi, jest autorka dziennika, choć i jej zachowania nie zawsze są dobrze umotywowane.
Brooks postawił na sprawdzoną formę budowania opowieści, co akurat w przypadku literatury rozrywkowej nie jest powodem do narzekań. Zdecydował się na wpisanie opowieści o ataku sasquatchy przedstawionej w formie dziennika w drugą narrację, przybierającą kształt pisanego wokół tej relacji reportażu. Pojawiają się więc konteksty, wywiady i interpretacje opisanych zdarzeń, a cała historia przybiera pozór realności. Choć wiemy, że to historia fikcyjna, Brooksowi dość dobrze wyszło budowanie tej pozornej realności i wiarygodności.
Sama historia, jeśli umiemy przymknąć oko na schematy i uproszczenia, jest nawet dość emocjonująca, choć niespecjalnie straszna. Być może to moje jednostkowe odczucie, ale brutalne ataki i makabryczne obrażenia nie są dla mnie znamionami dobrego horroru. Bardziej cenię sobie niepokój związany z nieprzewidywalnością intencji i zdarzeń wynikających z ludzkiej natury, a nie zewnętrznych sił. Natomiast przyznać trzeba, że fabuła jest dynamiczna i dość angażująca. Brooks wie, jak opisać walkę człowieka o przetrwanie, a kilka elementów, którymi wzbogaca akcję, bardzo dobrze się sprawdza. Jest tak w przypadku odrodzonej w obliczu niebezpieczeństwa więzi głównej bohaterki z mężem, a także bardzo intrygująca "backstory" Mostar, która ma za sobą doświadczenia z wojny w byłej Jugosławii i przekłada je na plan walki o przeżycie w trudnych okolicznościach. Ciekawie, choć może i zbyt pobieżnie, podejmuje też Brooks wątek upadku cywilizacji w starciu z nieprzewidzianym.
Dewolucja to powieść, która - czego dowiadujemy się z posłowia - miała być początkowo filmem i chyba w tym wypadku sprawdziłaby się lepiej. Od literatury, także rozrywkowej, oczekuję jednak większego zniuansowania nawet przy z założenia schematycznej historii. Owszem, lektura wciąga i wzbudza emocje, ale gdy przyjrzeć się bliżej rozwiązaniom konstrukcyjnym, zauważyć można wiele luk i niedociągnięć. Można potraktować jako czytelniczą odskocznię, ale nie warto książce zbyt wysoko zawieszać poprzeczki.
Autor: Max Brooks
Tytuł: Dewolucja. Relacja z pierwszej ręki o masakrze dokonanej przez sasquatche nieopodal góry Rainier
Tłumacz: Paweł Wieczorek
Wydawca: Zysk i s-ka
Egzemplarz recenzencki.
Komentarze
Prześlij komentarz