Rebecca F. Kuang, Płonący bóg [Fabryka Słów]
Po całkiem dobrym debiucie Rebecki F. Kuang, jakim okazała się Wojna makowa, i równie dobrej kontynuacji w postaci Republiki smoka, nadszedł wreszcie czas na Płonącego boga, czyli finał historii, który mógł potwierdzić talent autorki i jej koncepcję całości. Zakończenie trudno było przewidzieć i bardzo ciekawa byłam, jaki finał zaproponuje nam autorka, Czy aby nie będzie zbyt ckliwy? A może zupełnie przeciwnie? Ale nie ma co dywagować, trzeba było brać się za pochłanianie kolejnej rozbudowanej opowieści.
Oto Rin, dziewczyna złączona z pradawnym bóstwem, wojenna sierota, ostatnia Speerytka, szamanka, porzucana i niejednokrotnie zdradzana, wciąż walczy. Miała bronić kraju przed Mugeńczykami, teraz zmierzyć się musi z zagrożeniem po stokroć groźniejszym, gdyż przybysze zza oceanu i ich nieznany bóg zagrażają wszystkiemu, co zna. Mogą zniszczyć zarówno świat ludzki, jak i ten boski. Jednak czy moc ognistego feniksa wystarczy, by poprowadziła swoich ludzi ku zwycięstwu? Czy po zdradzie, jakiej doświadczyła, może jeszcze komuś ufać?
Bardzo byłam ciekawa, jak autorka poprowadzi tę historię, przechodząc z jednej wojny w kolejną, znów bardziej dramatyczną i znów bardziej niebezpieczną. Jednak Kuang udaje się po raz kolejny przedstawić jeszcze inne oblicze wojny i znów zbudować napięcie wokół kolejnego zagrożenia, nie powodując przy tym poczucia, że po raz kolejny czytamy tę samą historię. Czerpiąc garściami z historii realnych konfliktów zbrojnych, autorka pokazuje każdy niemal aspekt wojennych zmagań. I robi to w sposób spektakularny i malowniczy, a jednocześnie bardzo realistyczny. Nie ma tu mowy o mitologizowaniu wojny, wręcz przeciwnie, doskonale widzimy, że wojna to krew, pot i łzy, zamiast chwały jest walka na wielu frontach, marazm i zniechęcenie, zamiast wiwatujących tłumów - rzesze wygłodniałych cywilów, którzy nie tylko stracili dach nad głową, ale też wolę, by obsiewać pola i uprawiać ziemię.
Gdybym miała określić, z jaką emocją kojarz mi się ostatni tom cyklu, byłby to gniew. Palący, obezwładniający gniew. To nim podszyte jest każde działanie i każda decyzja Rin, a gniew ten kipi wręcz z kart powieści. Autorka wcale nie ułatwia nam budowania relacji z bohaterką, którą z jednej strony dobrze już znamy i rozumiemy, ale której działania i sposób podejmowania decyzji nie zawsze budzą aprobatę. Za to gniew, tak plastyczny i namacalny, sprawia, że książkę niejednokrotnie czyta się... ze ściśniętym gniewem gardłem. Ta umiejętność kierowania emocjami odbiorcy to duży atut, ponieważ odczuwając to, co czuje bohaterka, zbliżamy się do niej, wciągamy się w jej historię.
W rozbudowanej fabule znajdziemy emocjonującą akcję, z rozmachem kreślone opisy działań wojennych, ale też mnóstwo detali, które budują obraz stworzonego przez Kuang uniwersum. W tym świecie wielkiego konfliktu wciąż żywi są bogowie, których przywołać mogą szamani. Zabrakło mi w tym tomie pogłębienia tematu szamanizmu przez autorkę, tym bardziej że była możliwość, by bliżej przyjrzeć się panteonowi, oraz rozwinięcia wątku bóstwa, które przeniknęło do świata materialnego w nieco inny sposób niż feniks (tu nie chcę zdradzać zbyt wiele). Jednak przyznać trzeba, że sam pomysł na pierwiastek magiczny w takiej jak u Kuang formie ma w sobie mnóstwo świeżości i wyróżnia tę powieść wśród wielu innych z gatunku.
Autorka w swojej serii wiele czerpie z historii i kultury Wschodu i robi to w sposób ciekawy i umiejętny. W tym tomie najbardziej zaciekawiła mnie opozycja dwóch odmiennych religii i konflikt "starego" świata z przybyszami zza oceanu. Widać w tej dychotomii echa przybycia na Wschód europejskich emisariuszy i misjonarzy, przekonanych o swej wyższości i moralnej przewadze. Te nawiązania, choć czytelne, nie przyćmiewają jednak fabularnego konfliktu i jedynie pomagają zbudować i utrzymać napięcie.
Ponownie ozdobą książki są pełne pasji i dynamiki ilustracje wykonane przez Przemysława Truścińskiego i należy ten fakt odnotować jako przysłowiową wisienkę na torcie. Ponownie do wyboru są dwa wydania książki - w twardej i miękkiej oprawie - z dwoma odmiennymi obrazami, jednak zapewne wyboru "swojego" wariantu dokonaliście już na etapie tomu pierwszego. A jeśli kogoś przeraża objętość powieści, zachęcam do wysłuchania audiobooka. Pewnie trudno będzie wam się rozstać z słuchawkami.
O finale nie będę mówić poza tym, że był dla mnie kompletnie zaskakujący, a jednocześnie tak bardzo osadzony w opowieści, że teraz wydaje się jedynym właściwym. Mimo opartej na dyskomforcie mojej relacji z główną bohaterką, jest to satysfakcjonująca, choć emocjonalnie obciążająca lektura. Jeśli jednak fabuła nie pozostawiła mnie obojętną, to znaczy, że warto było spędzić nad nią wiele godzin.
Książka jest emocjonująca od pierwszej do ostatniej strony, pisana z epickim rozmachem, dostarcza nam mnóstwa frajdy i literackich wrażeń. Rozbudowana, dobrze napisana, z wielowątkową, dość dopracowaną fabułą, przenosi nas do świata, w którym wciąż pojawiać się mogą starożytni bogowie. Jest historią o wojnie i epoce przełomu, gdy to, co stare, powoli odchodzi w niepamięć, a nowe próbuje szturmem zdobyć wszystko wokół. Jest opowieścią o walce toczonej z ludźmi i dla ludzi, w gniewie i dla idei, z wrogami na zewnątrz i wewnętrznymi demonami, ale też opowieścią o tym, że czasem trzeba przegrać bitwę, by mieć jeszcze szansę na zwycięstwo. Jest opowieścią o wojennej ofierze składanej z siebie i ponoszonej przez niewinnych. O cenie, jaką płaci się za opór i za brak oporu. To pełnokrwista powieść fantasy dla dojrzałego odbiorcy, która oprócz zapewnienia dobrej rozrywki, zostawia kilka kwestii do przemyślenia. Płonący bóg jest godnym zwieńczeniem trylogii z zaskakującym i wiarygodnym zakończeniem.
Komentarze
Prześlij komentarz