M.H. Longworth, Morderstwo na Ile Sordou [Smak Słowa]
Twórczość M.L. Longworth, kanadyjskiej pisarki mieszkającej w Aix-en-Provence, poznałam przy okazji Morderstwa w winnicy. Wciąż mam w pamięci przyjemność, jaką sprawiła mi lektura. Dlatego wiedziałam, że Morderstwo na Ile Sordou będzie świetnym wyborem, zwłaszcza na wakacje.
Kolejny tom serii kryminalnej Verlaque i Bonnet toczy się na wyspie u wybrzeży Marsylii. Antoine Verlaque i Marine Bonnet zamierzają spędzić wakacje na Sordou, razem, w odprężającej atmosferze. Na wyspie, za oszczędności całego życia, Maxime i Catherine Le Bonowie wyremontowali hotel i marzą o tym, by interes zaczął przynosić zyski. Z okazji otwarcia przybywają tu także uprzywilejowani goście. Do głównych bohaterów dołącza przyjaciółka Marine, niezależna Sylvie, starzejący się gwiazdor filmowy z młodszą żoną i jej nastoletnim synem, amerykańscy turyści, zrzędliwi paryżanie i emerytowany nauczyciel literatury. Wakacje zapowiadają się obiecująco, jednak morderstwo, do którego dochodzi w tej pięknej scenerii, kładzie się cieniem na wypoczynku.
Tym razem wiedziałam już, czego mogę się po fabule spodziewać. Nie liczyłam na spektakularne zwroty akcji czy wielkie pościgi, raczej na leniwie toczące się wydarzenia rozwijające ciekawą kryminalną zagadkę.
W powieści nie ma tu naturalistycznych opisów brutalnych
czynów, ale autorka doskonale buduje klimat swojej opowieści i utrzymuje zainteresowanie.
W powieściach Longworth bohaterowie dużo jedzą i dużo rozmawiają, za pierwszym razem nieco mnie to denerwowało, ale tym razem byłam na to przygotowana i okazało się, że ten sposób prowadzenia opowieści idealnie pasuje do letniej lektury w ogrodzie. Verlaque jest wielkim smakoszem, to świetny rys charakterystyczny tego bohatera, a jego zachwyt nad każdym posiłkiem zwyczajnie się czytelnikowi udziela. Opisy biesiad są bardzo sugestywne, a przy tym bardzo zgrabnie wplecione w fabułę i wcale jej nie przytłaczają.
Para głównych bohaterów jest naprawdę świetna. Piękna, serdeczna, zrównoważona i inteligentna Marine oraz metodyczny, nieco zdystansowany i równie inteligentny sędzia Verlaque tworzą świetną parę. Uwielbiam czas spędzony z nimi, ich rozmowy, problemy, plany. I to, jak rozwiązują sprawy.
Zagadka kryminalna, która pojawia się w czwartym tomie, jest ciekawa i wcale nie tak łatwa do rozwiązania. Wydaje się, że skoro mamy zamknięte grono podejrzanych na przestrzeni wyspy, odkrycie prawdy będzie łatwe, ale wcale tak nie jest. Verlaque prowadzi śledztwo ze spokojem i metodycznie, jak na prawdziwego śledczego przystało, przy okazji poznając każdego z gości i obsługi.
To prawda, akcja nie jest wartka, zdaje się toczyć leniwie, ale autorka zadbała, abyśmy mieli szansę dobrze poznać miejsce akcji oraz przeszłość bohaterów, buduje leniwy wakacyjny nastrój, trzymając intrygę jakby w tle. Jednak krok po kroku zbliżamy się do rozwiązania, wciąż zaintrygowani tym, co się dzieje. To wielka sztuka utrzymać balans między rozwojem części kryminalnej a sielskością obrazu. Mam też wrażenie, że warstwa kryminalna jest dużo lepsza niż w Morderstwie w winnicy, a samą książkę czyta się przez to jeszcze przyjemniej. Podoba mi się też sposób, w jaki autorka portretuje bohaterów, pozwalając nam odkryć także ich przeszłość. Ponadto w "wakacyjnych okolicznościach przyrody" można się rozsmakować w niespiesznej, pełnej detali narracji.
Nie jest to powieść dla każdego, nie dla miłośników wartkiej akcji i "rasowych" kryminałów. Tu, choć zbrodnia jest obecna, cała jej drastyczność pozostaje nieco poza kadrem, liczy się nastrój tajemnicy, poznawanie małej społeczności bohaterów. Jest w prozie Longworth coś przytulnego i ciepłego, mimo że opowiada przecież o morderstwie, coś, w czym można się rozsmakować, przy czym dobrze się relaksować, pozostając jednocześnie zaintrygowanym. Dobrze mieć taką odskocznię od lektur trudniejszych, mroczniejszych i bardziej wymagających.
Z jednej strony nawet mnie ciekawi ta książka. Ale z drugiej obawiam się, że te opisy biesiad by mnie doprowadziły do szału.
OdpowiedzUsuńZ tym może być różnie, ale zdecydowanie w tej części mnie już nie irytowały opisy. One są naprawdę smakowite i człowiek robi się głodny. No i nie są aż tak rozpasane jak u pewnego innego pisarza, którego książka pęcznieje do 600 stron wyłącznie dzięki opisom.
Usuń