Przemysław Borkowski, Rytuał łowcy [Czwarta Strona Kryminału]
Nazwisko Przemysława Borkowskiego nie jest obce miłośnikom kabaretów, ale i czytelnikom uważnie śledzącym publikacje wpisujące się w ramy powieści kryminalnych. Za mną na razie drugie spotkanie z autorem. W miarę udana (choć bez fajerwerków) lektura Zakładnika i intrygujące zapowiedzi nowej książki skłoniły mnie do sięgnięcia także po Rytuał łowcy.
Wszystko zaczyna się od przypadkowego brutalnego zabójstwa. Niesiony dziwnym gniewem mężczyzna zabija na parkingu mężczyznę. Na miejscu pojawia się komisarz Aleksanderski i pod murem cmentarza odnajduje kartkę z wierszem, który staje się tropem policji. Zabójstwo jest też pierwszą poważną sprawą młodej prokurator Gabrieli Seredyńskiej.
Niestety, sprawa staje się trudniejsza, gdy pojawia się następna ofiara, a po niej kolejne. Łączą je bardzo nietypowe obrażenia, wyraźnie zadawane po śmierci i wskazujące na dziwne magiczne lub rytualne praktyki. Seredyńska i Aleksanderski z uporem tropią mordercę, ale nie wiedzą, jak łatwo z tropiciela stać się zwierzyną.
Przemysław Borkowski miał bardzo ciekawy pomysł na kryminalną intrygę. Jednym z głównych bohaterów uczynił (co nie jest w końcu żadnym novum) mordercę, przedstawiając jego poczynania za pomocą narracji (to również nie nowość) pierwszoosobowej. Jednocześnie (i to już bardziej nowatorskie podejście) mamy jeszcze dwoje bohaterów pierwszoplanowych - ale z przeciwnej strony barykady, czyli komisarza i prokurator. We fragmentach im poświęconych posługuje się Borkowski narracją trzecioosobową. Natomiast czymś, z czym jeszcze nie spotkałam się w polskim kryminale jest połączenie modus operandi sprawcy z rytuałami kultur pozaeuropejskich.
Choć bardzo lubię kryminały, coraz większą niechęć mam do tych pozycji, w których krew leje się hektolitrami i na makabrze ocierającej się o groteskę budowana jest cała fabuła, toteż pierwsze sceny Rytuału łowcy nastawiły mnie do książki dość sceptycznie. Jednak dałam książce szansę i nie żałuję.
Nie da się ukryć, że morderca jest brutalny, a jego czyny są dość obrazowo przedstawione. Jednak równoważy je dość dobra wiwisekcja umysłu sprawcy, jego pokręconych, a jednak utrzymanych w granicach prawdopodobieństwa motywów i rozwoju morderczej furii. Dostajemy wgląd nie tylko w czyny, ale i w mroczny umysł, w którym gromadzi się wszystko to (nie zdradzam szczegółów), co zyskuje uzewnętrznienie w postaci zabójstw. Do tego motywy rytualne nadają całości ciekawego wydźwięku.
Brutalne sceny równoważą fragmenty poświęcone śledztwu prowadzonemu przez Aleksanderskiego i Seredyńską. W tej części znajdziemy obrazy znane z niejednego kryminału - doświadczonego i nieco już zmęczonego życiem policjanta i młodą, ambitną prokurator, którzy próbują, możliwie metodycznie, prowadzić śledztwo. Oczywiście kluczowe jest tu próbowanie, ponieważ prokurator bywa momentami nieporadna, co czasem równoważy doświadczeniem Aleksanderski, jednak nie zawsze mu się udaje, zwłaszcza że uroda i młodość Seredyńskiej wywołują w nim chęć popisania się i tam, gdzie potrzeba rozwagi, gotów jest podejmować ryzyko.
Oba wątki ciekawie się ze sobą splatając, narracja trzecioosobowa skupiona na wątku śledztwa daje wytchnienie od dusznej pierwszoosobowej narracji skupionej na brutalnych czynach i zgłębianiu osobowości sprawcy. Choć te chwile oddechu to jedynie zmiana atmosfery, nie spadek napięcia, bo napięcie też autor rozgrywa całkiem ciekawie. Najpierw kusi czytelnika obrazem umysłu mordercy, potem trzyma nas w ryzach ciekawość co do tożsamości sprawcy, aż w końcu, gdy drogi wszystkich głównych bohaterów się przecinają, napięcie sięga zenitu dzięki niepewności - a do samego końca nie wiemy, kto będzie ofiarą, a komu uda się ocalić życie.
Nadal uważam, że tę historię można by opowiedzieć bez tak dużego natężenia brutalności, kreśląc obrazy mniej dosłownie i pozwalając czytelnikowi na wypełnienie ich dzięki własnej wyobraźni, ale niewątpliwie autor miał na swoją fabułę pomysł i nie opiera się on jedynie na owej brutalności. Fabuła jest dość spójna, motyw rytuałów (i tu znów muszę zrezygnować ze szczegółów) wprowadzony z rozmysłem, a akcja wartka. Duszna atmosfera nieco przytłacza, ale z drugiej strony napięcie dobrze rozkłada się między dwoma wiodącymi wątkami tak, że od lektury ciężko się oderwać. Podoba mi się, że rozdziały są krótkie i oba wątki często się zmieniają, dzięki czemu cała powieść nabiera lekkości i dynamiczności, a jej odbiór jest lepszy, bo Borkowski unika dłużyzn i niebezpiecznego przeciągania poszczególnych scen. Myślę, że niejeden czytelnik będzie z lektury zadowolony - myślę że bardziej niż po lekturze Zakładnika. Ja - nawet nieco wbrew sobie, bo przecież brutalnie - jestem zadowolona i chętnie będę wypatrywać kolejnych powieści autora.
Komentarze
Prześlij komentarz