[Przegadane] Odczuwam dreszcz podniecenia - rozmowa z Robertem Małeckim
Roberta Małeckiego miłośnikom kryminału nie trzeba przedstawiać. To autor, który od debiutu w 2016 roku sukcesywnie buduje swoja pozycję na rynku wydawniczym, dostarczając czytelnikom emocjonujących lektur, i już dziś można powiedzieć, że jest pisarzem, który gra w kryminalnej pierwszej lidze (a nawet w ekstraklasie!). Ma na koncie dwie serie książkowe - o toruńskim dziennikarzu Marku Benerze oraz chełmżyńskim komisarzu Bernardzie Grossie - oraz kilka opowiadań, a na dniach, czyli 12 sierpnia, premierę będzie miała kolejna powieść (tym razem stand-alone novel) - oniryczny thriller Żałobnica.
Żeby nieco umilić wszystkim oczekiwanie na tę gorącą premierę, postanowiłam przegadać z autorem kilka kwestii i podzielić się efektami tej gadaniny. Zróbcie sobie kawę, herbatę, wyciągnijcie czekoladki i zapraszam do lektury.
Fot. Zuza Krajewska/Warsaw Creatives |
Zacznę
od należnych gratulacji przy okazji kolejnej zbliżającej się
premiery. Na tę książkę – wiem to z pewnych źródeł – czeka
niemało wiernych fanów twojej twórczości. Napięcie było
ogromne, a wydawnictwo i przede wszystkim ty sam umiejętnie je
podtrzymywaliście. Ale nareszcie wiemy, że "Powieść, której
tytułu nie mogę zdradzić" to thriller Żałobnica
i niedługo każdy chętny będzie mógł sprawdzić, co tam znów
zmalowałeś. Tymczasem chciałabym porozmawiać z tobą o książce,
oczywiście całkowicie bezspojlerowo.
Na
początek przyjrzyjmy się tytułowi. Przyzwyczaiłeś już nas,
czytelników, do tego, że tytuł każdej twojej książki ma
znaczenie i wplatasz go także w fabułę swoich powieści.
Oczywistym jest więc, że taka powieść nie może mieć tytułu
roboczego. Czy i tym razem jest podobnie? Czy punktem wyjścia do
pisania powieści było wymyślenie tytułu?
Dziękuję
za gratulacje! Z tym tytułem rzeczywiście tak było. Kiedy pojawił
się w mojej głowie, wiedziałem, że to jest to i mogłem zabrać
się do pracy.
Zatrzymajmy
się na chwilę przy samym słowie. Przyznam, że ten tytuł mnie
zaskoczył. Żałobnica
to nie jest słowo powszechnie używane – zwłaszcza w formie
żeńskiej. Słyszymy "żałobnik", "żałobnicy",
ale "żałobnica"? Nie przypominam sobie. Nawet po wpisaniu
słowa w wyszukiwarkę Google'a (tak, sprawdzałam częstotliwość
użycia, bo że w słowniku PWN słowo figuruje, to wiem) jako
podpowiedzi pojawiają się głównie ptaki z grupy żałobnic. Skąd
więc ten właśnie tytuł?
Poszukiwałem
atrakcyjnego słowa do zilustrowania i opowiedzenia traumatycznej
historii pięknej i młodej kobiety, która traci męża i
pasierbicę. Zależało mi na tytule niewyeksploatowanym i
nieogranym wcześniej przez innych pisarzy. Oczywiście istotne było
też to, żeby wybrane hasło dobrze opisywało moją bohaterkę,
naznaczał jej los w dość specyficzny sposób. I wydaje mi się, że
ten cel udało się osiągnąć.
Kiedy
patrzę na grzbiety twoich książek, nie mogę nie zauważyć, że
jedynie seria o Marku Benerze opatrzona jest dłuższymi tytułami,
natomiast znakiem rozpoznawczym serii z Bernardem Grossem stały się
tytuły jednowyrazowe. Żałobnica"to
również tytuł jednowyrazowy. To przypadek czy celowe działanie?
:-)
Raczej
przypadek. Tytuły serii z komisarzem Grossem stanowią grupę
wyrazów bliskoznacznych. Żałobnica
natomiast jest mocnym tytułem, który, jak już wspomniałem
wcześniej, bezpośrednio odnosi się do głównej bohaterki.
Zostawmy
teraz tytuł i przejdźmy do samej książki. Powieścią Żałobnica
wypływasz na nieeksplorowane dotąd przez siebie wody. Skąd pomysł,
by "porzucić" (przynajmniej chwilowo) kryminał, a sięgnąć
po inny gatunek?
Lubię
stawiać sobie trudne wyzwania. Oczywiście najłatwiej byłoby mi
kontynuować serię o Marku Benerze i pisać kolejny tom. Ale nie
sądzę, żebym wówczas literacko się rozwijał. Tymczasem muszę
oczekiwać od siebie więcej, stawiać sobie kolejne wymagania, bo
moim zdaniem rolą pisarza jest częste wychodzenie ze strefy
własnego komfortu, odnajdywanie nowych sposobów na opowiadanie
losów powołanych do życia bohaterów. Stoi za tym również chęć
eksplorowania nowych przestrzeni gatunkowych. W przypadku Żałobnicy
mamy do czynienia z thrillerem psychologicznym pisanym w czasie
teraźniejszym i to w pierwszej osobie. Chciałem stawić temu czoła.
Ciekawa
jestem, jak narodziła się Żałobnica.
I nie chodzi mi o sam akt pisania, ale o to, kiedy pojawił się
wstępny pomysł na tę powieść i jak długo dojrzewał, zanim
przystąpiłeś do dzieła.
Zastanawiam
się, czy o tym mówić, bo trudno będzie uwierzyć w to, że moje
pierwotne inspiracje przeobraziły się w Żałobnicę.
Ale okej, opowiem. Sprawa dotyczyła prawdziwych wydarzeń. Chodzi o
sprawę Witalija Kałojewa, architekta z Baszkirii, który pracował
w Hiszpanii. Przeczytałem informację o nim we wrześniu 2019 roku.
O tym, jak w zderzeniu samolotów nad Jeziorem Bodeńskim stracił
ukochaną żonę, 10-letniego syna i 4-letnią córkę, którzy po
wielu miesiącach rozłąki mieli się z nim zobaczyć, przylecieć
na upragnione letnie wakacje do Hiszpanii. W Kałojewie coś wtedy
pękło. Zemsta przyćmiła jego żałobę. Cały czas szukał
winnego tragedii. Półtora roku po wypadku zabił kontrolera lotów,
który feralnego dnia pełnił dyżur i nie zdołał zapobiec
katastrofie. Od chwili, kiedy zadał mu pierwszy cios, aż do
śmierci, minęło równo sześć minut. Dokładnie tyle czasu, ile
jego bliscy spadali z rozbitego samolotu znajdującego się na
pułapie jedenastu kilometrów.
I
od tej prawdziwej historii wszystko się zaczęło. Wówczas, chyba
nawet tego samego dnia, po przeczytaniu tekstu o Kałojewie, zacząłem
tkać historię Żałobnicy.
A
sama praca nad książką, pisanie, konstruowanie fabuły poszło
gładko, czy może powieść rodziła się w bólach?
Każda
z moich powieści rodzi się w bólach, ale nie mówię o tym, by
wzbudzać współczucie. Absolutnie nie narzekam, bo zwyczajnie
kocham moją pracę. Tak naprawdę zacząłbym się martwić, gdyby
nagle wszystko szło mi jak z płatka!
Podkreślasz
często w wywiadach, że lubisz pisać kryminały, nie wiedząc od
początku, kto zabił, że rozwiązanie pojawia się w trakcie pracy.
Czy z thrillerem było podobnie? Czy w ogóle można pisać thriller,
nie znając finału historii?
Nie
wiem, czy można tak robić, ale ja tak robię, bo to sprawia, że
pisanie mocno mnie kręci. Kiedyś sam korzystałem ze scenopisu, w
którym fabuła była poukładana od A do Z, ale teraz już nie
chciałbym wracać do takiego systemu pracy. Uważam, że prawdziwa
frajda z pisania to odkrywanie historii dla siebie i dla czytelników,
wpatrywanie się w bohaterów, obserwowanie ich działań i
motywacji, a następnie wyciąganie wniosków. Lubię tak pisać,
lubię siebie zaskakiwać. Kiedy znałbym finał swoich opowieści,
etap zapisu byłby strasznie nudny. A tego wolałbym uniknąć.
Okładkę Żałobnicy zaprojektował Tomasz Majewski |
Pisząc,
że główną bohaterką książki jest kobieta, nie zdradzamy chyba
zbyt wiele czytelnikom – mogą to wyczytać z tytułu. Ciekawi
mnie, czy konstruowanie wiarygodnej postaci kobiecej było dla
ciebie, jako mężczyzny, sprawą łatwą, czy trudną. Masz już na
koncie kilka całkiem udanych postaci kobiecych – zarówno w serii
o Benerze, jak i o Grossie – ale po raz pierwszy (nie licząc
opowiadań) to kobieta dźwiga na swoich barkach całą fabułę, a
co za tym idzie, skupia większość uwagi czytelnika. Czy to duże
wyzwanie dla autora?
Szczerze
mówiąc, nie wiem jak inni autorzy podchodzą do tworzenia postaci
pełnokrwistych bohaterek. Dla mnie było to spore wyzwanie. Po
pierwsze dlatego, że zdecydowałem się na powieść stand-alone, po
drugie dlatego, że postawiłem na zmianę sposobu narracji.
Zmieniłem też język opowieści, na taki, który odpowiadałby tej
nieco psychodelicznej, onirycznej historii. No i wreszcie pojawiła
się pierwszoplanowa bohaterka. Miałem pełno obaw z nią
związanych, ale beta-czytelniczki Żałobnicy
utwierdziły mnie w przekonaniu, że warto było podjąć takie
ryzyko.
Konsultowałeś
z kimś tę postać, czy zaufałeś swoim doświadczeniom i
wyobrażeniom o kobietach (to wcale nie jest pytanie podchwytliwe
:-P)?
Nie,
uznałem, że czas zaufać sobie! (śmiech)
Nowa
powieść to także powrót z Chełmży do Torunia. Naturalny wybór
miejsca akcji czy może perfidna gra mająca na celu zadowolenie
miejscowych fanów i zagorzałych wielbicieli Grodu Kopernika? ;-)
Naturalny
powrót. Zawsze jest mi miło wracać literacko do Torunia, którego
zresztą nigdy tak naprawdę nie opuściłem, bo Toruń występuje
przecież w każdym z tomów serii chełmżyńskiej. Nie gra
pierwszych skrzypiec, ale jest.
Jednym
ze smaczków w twórczości Roberta Małeckiego jest tworzenie małych
powieściowych crossoverów. Nie dość, że "pożyczacie"
sobie z Marcelem Woźniakiem bohaterów, to jeszcze postaci
drugoplanowe z jednego cyklu lubią pojawić się w innym. Czy tu
również na uważnego czytelnika czeka niespodzianka?
Tak,
jedna, i do tego drobna. Chodzi o postać policjantki, która
pojawiła się jako postać pierwszoplanowa w opowiadaniu Grząska
ziemia,
w wydanej niedawno antologii Stulecie
kryminału.
W Żałobnicy
miała do odegrania ważną, ale drugoplanową rolę. Nie wykluczam,
że jeszcze gdzieś ta bohaterka się pojawi.
Toruń
i Chełmża to miejsca tobie znane, oswojone przestrzenie, ale w
Żałobnicy
mamy też "wycieczkę" w zupełnie inny rejon, do
małopolskiej wsi. Skąd taki wybór i czy ta miejscowość istnieje
naprawdę, czy też jest wytworem wyobraźni Roberta Małeckiego?
Pasowiec
nie istnieje, a nazwę tej miejscowości na potrzeby powieści
wymyślił mój syn. Zrobił to na poczekaniu. Wracaliśmy ze szkoły
i pamiętam, jak poprosiłem go, żeby pomyślał nad nazwą dla
fikcyjnej wsi. Rzuciłem to zupełnie niezobowiązująco, chcąc go
zachęcić tak naprawdę do zabawy językowej. Nie zdążyłem dobrze
wyjechać z parkingu, kiedy miałem już pierwszą i jedyną zresztą
propozycję. Nazwa „Pasowiec” idealnie nadawała się do obrazu
podkrakowskiej wsi, którą malowałem w swojej głowie. Las na
wzgórzu przecięty wstęgą asfaltowej drogi i drewniany kościół
z wysoką wieżą w dolinie, a obok niego domy i kwartały kolorowych
pól, nieco dalej Wisła. Tak, to był mój Pasowiec.
A
co skłoniło cię do powrotu do narracji pierwszoosobowej? Dotąd
zastosowałeś ją jedynie w Najgorsze
dopiero nadejdzie. To
decyzja poprzedzona próbami czy może wybór, który wydał się
najbardziej naturalny dla tej historii?
Dobór
perspektywy narracyjnej to zawsze bardzo indywidualna sprawa.
Zazwyczaj jest tak, że przychodzi do mnie pierwsze zdanie nowej
opowieści i ono decyduje o wszystkim. Nie dyskutuję wówczas ze
samym sobą. Wiem, że tak musi być i po prostu biorę się do
roboty.
Mógłbyś
zdradzić (oczywiście bez fabularnych szczegółów), jak rodziła
się ta historia? Czy był to pomysł rozwijany i analizowany przez
dłuższy czas w głowie i dopiero później został przelany na plik
tekstowy, czy może był tylko luźnym pomysłem, a sama akcja i
poszczególne wątki rozwijały się w trakcie pisania?
Historię
Żałobnicy
nosiłem w głowie kilka miesięcy i przyglądałem jej się pod
każdym kątem. To ciągłe wałkowanie pomysłu na powieść
sprawiło, że z dużą energia usiadłem do pisania. I każdorazowo
szukałem w powstałych scenach kolejnych interesujących wątków,
którymi powinienem się zająć. I tak dzień po dniu. Doszło do
tego, że w marcu 2020 roku, kiedy nastała pandemia, pisałem po
około 15 tysięcy znaków dziennie: sporą część rano i kilka
tysięcy popołudniu. To było wspaniałe doświadczenie, bo powieść
zmierzała już wówczas ku końcowi.
Co
sprawiło ci najwięcej trudności podczas pisania Żałobnicy?
Wątpliwości.
Miałem ich setki. Dotyczyły niemal każdej sceny i każdego
poruszonego wątku. Pytałem sam siebie, czy opowiadana historia
niesie jakiekolwiek napięcie, czy trzyma czytelnika za gardło.
Zastanawiałem się nad kreacją bohaterki i świata widzianego jej
oczami. Zastanawiałem się nad językiem tej opowieści, głownie
nad tym, czy umiejętnie oddaję klimat tej opowieści.
Czy
mając na koncie sześć książek, kilka opowiadań i całkiem sporą
grupę oddanych czytelników (ba, nawet kilku zagorzałych fanów
:-D), czujesz rosnącą presję przed kolejną premierą? Obawiasz
się, czy sprostasz oczekiwaniom czytelników? A jeśli tak, to jak
koisz nerwy?
Za
każdym razem odczuwam dreszcz podniecenia. Zastanawiam się, jak
moja powieść zostanie odebrana. Jestem autorem literatury
popularnej, gatunkowej, więc to naturalne, że chciałbym być
czytany, chciałbym, żeby moje powieści znajdowały szerokie grono
odbiorców. Wszystko, co robię, robię dla moich czytelników, ale z
jednym zastrzeżeniem. Robię to według własnego uznania. Nie
staram się podążać za literacką modą. Szukam zawsze takich
historii i takich bohaterów, którzy mną zawładną. Którzy
sprawią, że będę chciał przebywać z nimi kilka miesięcy i
odkrywać całą prawdę o nich.
Więcej
książek na koncie oznacza, że pisanie kolejnych przychodzi z
większą swobodą? Łatwiej dobierać słowa, konstruować fabułę,
nie obawiać się deadline'u?
Mam
wrażenie, że jest trudniej. Być może wynika to z faktu, że stale
chcę wymagać od siebie jeszcze więcej. Napisać jeszcze lepszą
powieść. Deadline'y natomiast potrafią znakomicie motywować.
Jeśli cztery miesiące przed oddaniem tekstu nie napisałem jeszcze
słowa w pliku z nową powieścią, to powinienem zacząć się
obawiać spotkania z Annie… (śmiech)
Zastanawiam
się, czy sytuacja związana z pandemią i izolacją wpłynęła
jakoś na ciebie jako na autora i na pracę nad książką. Fakt, że
to była akurat pierwsza, do której siadałeś jako pisarz na pełen
etat, więc nie masz punktu odniesienia, ale czy czujesz, że
przymusowa izolacja coś ci dała albo coś odebrała w tej właśnie
sferze życia?
Przede
wszystkim pandemia zapewniła mi spokój. Z całą rodziną
siedzieliśmy w domu, byliśmy ze sobą. Nie musieliśmy się o
siebie martwić. Tylko dzięki temu wewnętrznemu spokojowi mogłem
intensywnie pracować nad nową powieścią. Z minusów: odpadły
wszystkie imprezy literackie i spotkania z Czytelnikami, które dla
nas, piszących, wiele znaczą. Ale cóż, tak bywa. Wiem, że
znajdziemy jeszcze wiele okazji do wspólnych spotkań.
A
czy zmieniona przez izolację sytuacja na rynku wydawniczym odbiła
się jakoś na samym procesie wydawania Żałobnicy,
na pracy z redakcją, grafikami? Zmienialiście z wydawnictwem datę
premiery lub rozważaliście taką zmianę? A może rozważaliście,
jak książkę promować w dobie ograniczonej liczby spotkań z
czytelnikami?
Nie,
od początku planowaliśmy wydanie powieści latem, więc w tej
sprawie nic się nie zmieniło. Mam dużo szczęścia, że powieść
ukazuje się w chwili, gdy księgarnie są otwarte, a ludzie chętniej
wychodzą z domów. Ale to akurat wcale mnie nie cieszy, bo pandemia
przybiera na sile, o czym świadczy obecna, lipcowa, wzrastająca
liczba dziennych zachorowań.
Oczywiście
trasy promocyjnej nie będzie, ale nic straconego. Jesienią
zapowiada się kilka znakomitych imprez, więc na pewno będę miał
okazję porozmawiać z Czytelnikami i złożyć autograf na
Żałobnicy.
O ile wirus nie pokrzyżuje mi planów.
Żałobnica
ma bardzo ciekawą akcję promocyjną, której kluczowym elementem
jest teaser z Anną Dereszowską. Teasery to jeszcze ciągle nowość
na rynku książkowym, choć powoli stają się coraz
powszechniejsze. Jak czuje się autor, który ogląda zwiastun do
swojej książki, niczym zapowiedź kinowego hitu? I czy miałeś
wpływ na ostateczny kształt tej akcji promocyjnej, czy też
zawierzyłeś w całości działowi marketingu?
Po
pierwsze, zaproponowałem, żeby powieść przeczytała Anna
Dereszowska. Uznałem, że jej głos będzie doskonale pasował do
tej opowieści. A potem Czwarta Strona przejęła pałeczkę i
wszystko potoczyło się w pięknym kierunku tworzenia
elektryzującego teasera. Uważam, że akcja wyszła znakomicie i
dziękuję tym samym mojemu Wydawcy za to niesamowite działanie.
Czy
kiedykolwiek, wyobrażając sobie pracę pisarza, brałeś pod uwagę,
że poza pisaniem, redagowaniem i spotkaniami autorskimi czekają cię
również całe trasy – tak było przecież z serią spotkań w
Empikach przy promocji Zadry,
a także sesje zdjęciowe, kręcenie teaserów, no i stała obecność
w mediach społecznościowych? Jak się w tym odnajdujesz?
Pisarz
żyje od premiery do premiery, i wtedy ta intensywność życia się
zmienia. Najpierw kilka miesięcy spędzamy w odosobnieniu przy
klawiaturze, traktując media społecznościowe po macoszemu, a potem
„brylujemy” przed aparatami fotograficznymi i więcej nas na
Facebooku czy Instagramie. Trzeba się przyzwyczaić do takiego
rytmu. A jak się z tym czuję? Dobrze. Nawet bardzo, bo lubię tę
intensywność, która towarzyszy działaniom przedpremierowym. Wiem,
że wtedy dzieje się coś ważnego, że wkrótce Czytelnicy wezmą
do ręki kolejną moją powieść i zaczną ją oceniać.
Rozumiem,
że audiobooka czytać będzie bohaterka teaserów? Miałeś już
okazję posłuchać choćby fragmentów w wykonaniu Anny
Dereszowskiej? Jakie wrażenia?
Wystarczy,
że usłyszałem głos Anny Dereszowskiej w teaserze, i to twierdziło
mnie w przekonaniu, że interpretacja wypadnie znakomicie. Nie może
być inaczej!
Twoja
współpraca z wydawnictwem wydaje się rozwijać wręcz wzorowo,
zdaje się, że logo Czwartej Strony nadal towarzyszyć będzie
książkom Roberta Małeckiego. Z dużą dozą prawdopodobieństwa
twoi czytelnicy wiedzą, gdzie wypatrywać kolejnych zapowiedzi.
Pytanie tylko: kiedy? Zachłanny czytelnik po lekturze Żałobnicy
zapyta: kiedy czeka nas kolejne spotkanie z Grossem, a może Robert
Małecki porzuca Chełmżę i zamierza dalej sprawdzać się w nowych
gatunkach literackich? (Ja tam nadal czekam na książkę dla dzieci.
Pozostaję orędownikiem tego pomysłu!)
Gross
otrzymał przymusowy urlop. Ale powinien wrócić za rok o tej porze
z interesującą historią kryminalną dziejącą się rzecz jasna w
Chełmży i na jej obrzeżach. A na razie zabieram się za napisanie
kolejnej powieści stand-alone. Nic więcej nie powiem. No może
tylko jedno. Tytuł jednowyrazowy na literę „Z”. (śmiech)
Dziękuję
bardzo za poświęcony czas. Życzę jak najbardziej przychylnych
recenzji i oszałamiającej sprzedaży, a także sił do podjęcia
zmagań z kolejną historią, którą niedługo dla nas napiszesz.
Dziękuję!
Ciekawy wywiad. Miło było dowiedzieć się czegoś o autorze, którego dotąd kojarzyłam tylko z nazwiska.
OdpowiedzUsuńGorąco zachęcam do poznania także książek autora :-D
Usuń