"Każde życie jest opowieścią pełną luk". Magda Knedler, Narzeczona z powstania [Mando]
Nie opowiada tej historii. Ona nadal się toczy,
tkwi w zdjęciach, które zostaną dla wnuczki. Wnuczka poskłada je
w całość, uzupełni luki. Być może. Każde życie jest opowieścią pełną luk.
Magdę Knedler nieustannie uważam za jedną z najbardziej niedocenionych polskich pisarek. Podążam za jej twórczością praktycznie od początku (od szaleńczej miłości do niepozornej na pierwszy rzut oka Windy), obserwując, jak próbuje sił w różnych gatunkach, doskonali pisarski warsztat i gruntuje swoją pozycję wśród twórców literatury środka. W każdej z książce zauważam, jak autorka koncentruje się na ludziach i relacjach, na ich wieloaspektowości. Z niecierpliwością czekam na każdą kolejną powieść i to, co przede mną odkryje. I niezmiernie cieszę się, że mając na koncie dwadzieścia powieści, zdecydowała się opowiedzieć historię Narzeczonej z powstania.
To zdecydowanie najbardziej osobista powieść autorki, w której ze strzępów opowieści, zdjęć, dokumentów i wspomnień odtwarza historię swoich dziadków, którzy poznali się w przedwojennej Warszawie, własnymi ścieżkami przeszli przez powstanie, by ponownie spotkać się na gruzach miasta i próbować zbudować coś wśród dramatycznych wspomnień, popiołów i bólu.
Jeśli myślicie, że to proste love story w wojennym entoureage'u, opowieść o dwojgu ludzi, którzy zakochali się przed wojną, walczyli i ponownie spotkali, to mocno się zdziwicie. Jak się okazuje, życie pisze znacznie bardziej skomplikowane i zaskakujące historie. Takie, w które trudno byłoby uwierzyć. Historie o skomplikowanych losach obejmujących więcej niż jedno pokolenie. Bo przecież oprócz Marii, uzdolnionej dziewiarki szaleńczo zakochanej w żołnierzu, i Rudolfa, starszego o dziesięć lat pracownika innego zakładu, duszy towarzystwa, jest jeszcze Julja, matka Marii, która skrywa sekret swojej przeszłości i ucieczki z Mińska do Finlandii, z której dopiero trafiła do Polski...
Historia, która po prostu musiała być opowiedziana, wcale nie czekała gotowa do spisania. Jej bohaterowie odeszli wiele lat temu, a pamięć o ich losach była szczątkowa. Jednak kto jak nie Magda Knedler mógł wypełnić luki, dotrzeć do każdego skrawka dokumentu, do jakiego udało się dotrzeć. Przydało się tu na pewno bogate doświadczenie autorki w kwestii researchu, by opowiadana przez nią historia była możliwie najbliższa prawdy. I choć to beletrystyka, powieść jest niezwykle autentyczna, a przez to jeszcze bardziej poruszająca.
Narzeczona z powstania to jedna z najlepszych powieści Magdy Knedler (jeśli nie najlepsza), w której splata się wszystko co cenię w jej twórczości. Przede wszystkim autentyzm w każdym aspekcie - w kreacji postaci, przebiegu wydarzeń, oddaniu realiów codzienności. Do tego fabuła powstała w oparciu o prawdziwe wydarzenia (tu i osobiste, i historyczne w jednym dziele). Skupienie na międzyludzkich relacjach, emocjach i doświadczeniach. A do tego uniwersalny, wykraczający poza ramy powieściowe przekaz.
Bo Magda Knedler ma tę niezwykłą umiejętność, że z opowiadanych historii, przy zachowaniu ich jednostkowości i unikalności, potrafi wydobyć wiele ukrytych na pozór tonów. Pozostawiając czytelnikowi pole do refleksji, uwypukla te aspekty, które można swobodnie odnieść do współczesnej nam rzeczywistości.
Jest więc to z jednej strony historia zawiłych losów rodziny autorki, fascynująca w swej treści, a z drugiej opowieść o miłości i stracie, chwilach radości i bólu, wojnie i pokoju, zaczynaniu od nowa i sile, która drzemie w człowieku, choćby on sam w nią wątpił. Od jej bohaterów naprawdę wiele można się nauczyć. Zwłaszcza o tym, co naprawdę liczy się w życiu. O tym, że nie zawsze łatwo postąpić właściwie i jak bardzo warto pomagać drugiemu człowiekowi. Wiele też mówi o postawach ludzi w sytuacjach trudnych, granicznych i zmusza czytelnika, by przyjrzał się także samemu sobie.
W tej historii nie ma gloryfikacji powstania, co tak często podnosi się jako zarzut. Jest bolesna prawda - o początkowej euforii, o wierze w zwycięstwo i pragnieniu działania, a potem rozczarowaniu, konfrontacji z cierpieniem cywili i poczuciu winy. Nie ma tu epatowania scenami grozy, jest za to poruszająca w swej prawdziwości relacja w nieco reporterskim stylu, bardzo silnie oddziałująca na emocje czytelnika. Nie raz uroniłam łzę w czasie lektury, nie raz poczułam, jak zaciska się gardło.
Nie sądził, że to będzie tak wyglądać, choć przecież walczył już pięć lat temu we wrześniu i wie, wojna nie jest przygodą, wojna nie jest wygraną. Dasz się zabić – przegrasz, zabijesz – przegrasz, bo to już z tobą zostanie na zawsze.
Doskonale udało się Magdzie Knedler uchwycić bezsensowność wojny, jej miażdżącą siłę, z jaką przetacza się przez życie zwykłych ludzi, obnażając ich bezbronność, ale i wyzwalając siłę, zmieniając hierarchię wartości, ale też pozostawiając rany, które nigdy się do końca nie zagoją. Autorka pokazuje, że wojna zmienia człowieka na zawsze, czasem gwałtownie i nagle, czasem odbierając mu wszystko kawałek po kawałku. Przejmujący portret beztroskiej siedemnastolatki, która dojrzewa w wojennej rzeczywistości, zestawiony zostaje portretem odrobinę starszego mężczyzny, który zdążył zebrać przed wojną więcej doświadczeń, ale którego wojna zmieniła w nie mniejszym stopniu.
Wojny nie można wyrzucić z głowy. Z wojny nie można wyjść, tak jak nie można wyjść z obozu. Kiedy się tam weszło raz, to już się zostaje.
Narracja jest tu prowadzona w świetnym, typowym dla autorki stylu. Wysublimowany język, zachowanie kontroli nad prowadzeniem fabuły i środkami wyrazu, tempo akcji pozwalające wybrzmieć zarówno refleksjom, jak i emocjom. Doskonały warsztat pisarski, w którym czuć pewną szlachetność, a jednak sama lektura jest bardzo przystępna i przede wszystkim angażująca.
Autorka niekiedy ujawnia swoją obecność, wyłania się zza pleców trzecioosobowego narratora, pozwalając nam dotknąć tej intymnej relacji, jaka wiąże ją z bohaterami opowieści. Zabieg ten, stosowany z rozmysłem i oszczędnie, nadaje lekturze głębszy, choć trudny do ujęcia w słowa wymiar. Możemy dostrzec, jak wiele znaczy ta historia dla Magdy Knedler i jak duży wpływ miała na kształtowanie się jej tożsamości.
To nie jest książka, po której powierzchni przemyka się do finału, ale wysmakowana, poruszająca lektura, od której nie sposób się oderwać. Niespieszna narracja pozostawia sporo przestrzeni na związanie się z bohaterami, a sama historia porywa i fascynuje. Jej echo rezonuje w nas jeszcze długo po zakończeniu lektury, niezależnie jak wiele opowieści o powstaniu i wojnie przeczytaliśmy. Wybija czytelnika z bezpiecznej bańki samozadowolenia, ucząc doceniać wszystko, co mamy, a co przecież nie musi dane być raz na zawsze. Jednocześnie pokazuje, że to, co zostanie nam odebrane, nie znika do końca.
Nie możesz myśleć, że to stracone lata, musisz myśleć o tym, że to było tylko twoje, wasze, że coś takiego dostałaś od losu, coś, co weźmiesz dalej. Niezapomniane doświadczenie, chwile szczęścia, pamiątka. Nie każdy ma tyle szczęścia, by przeżyć wielką miłość. A ty przeżyłaś. Miłość się zresztą wcale nie skończyła, nadal trwa, a to jest wartość sama w sobie.
Niejednokrotnie w swoich opiniach poświęconych książkom Magdy Knedler zachwycałam się jej umiejętnością opisywania relacji międzyludzkich i w tej kwestii nie zawiodła mnie ponownie. Niezależnie od tego, czy są to relacje między postaciami pierwszo-, czy drugoplanowymi, doskonale wybrzmiewa ich wielowymiarowość. Pozwala to autorce zaakcentować wszystkie punkty styczne, w których między ludźmi tworzy się porozumienie, kiedy powstają więzi. Jest to kolejny element historii, który wykracza poza powieściowe ramy, akcentując jej uniwersalny wymiar.
Tylko w miłości była ucieczka. Tylko w bliskości, w drugim człowieku, w jego oczach i zapachu skóry, smaku warg, w mięśniach wyczuwalnych pod palcami, w ramionach, w uśmiechu, w szeptach, w żebrach, pod którymi bije serce. Tylko w tym.
Magda Knedler, odtwarzając historię życia swoich dziadków, dokonała czegoś niesamowitego. Nie tylko w pewien sposób przywołała ich do życia i ocaliła od zapomnienia. Przede wszystkim nadała intymnej, rodzinnej historii uniwersalny, ponadczasowy wymiar. Choć nie ma w niej dydaktycznego tonu, jej lektura jest nie tylko przeżyciem, ale i ważną, czytelną lekcją. Cieszę się i doceniam, że autorka zdecydowała się zabrać nas w tę osobistą podróż. I pozwalając współdoświadczać historii, dała nam do ręki wysokiej klasy tekst literacki.
Autor: Magda Knedler
Tytuł: Narzeczona z powstania
Wydawca: wydawnictwo Mando
Egzemplarz recenzencki.
Komentarze
Prześlij komentarz