Madeline Miller, Pieśń o Achillesie [Albatros]
Retellingi znanych historii wciąż cieszą się niesłabnącym powodzeniem. Ja sama bardzo je lubię - czy to w przypadku baśni, czy - nawet bardziej - mitów. Nie wystarczy jednak odświeżyć temat czy zmienić dekoracje. Istotą dobrego retellingu jest wydobycie z historii nowych znaczeń, zaakcentowanie innych wątków lub motywów lub opowiedzenie za pomocą przekształcanej historii o współczesnym autorowi świecie. Potrzebna jest do tego dobra znajomość oryginału, umiejętność interpretacji i to, co nazywamy literackim warsztatem. Kiedy w 2018 roku zachwycałam się Kirke Madeline Miller, czułam, że autorka ma wszystko, co trzeba. Dlatego wiedziałam, że po Pieśń o Achillesie także muszę sięgnąć.
Powieść jako punkt wyjścia obiera tym razem historię Achillesa, bohatera wojny trojańskiej, opiewanego w mitach herosa, syna Peleusa, króla Ftyi, i boginki Tetydy. Był wielkim wojownikiem pragnącym sławy i nieśmiertelności zaklętej w pieśniach o bohaterstwie. Tym razem jednak poznajemy go z perspektywy najbliższej mu osoby - Patroklosa.
Patroklos trafił na dwór ojca Achillesa jako wygnaniec. Choć był również synem króla, nie cieszył się żadnymi przywilejami ani poważaniem. To Achilles był pierwszym, który obdarzył go atencją, a on odwdzięczył mu się miłością i oddaniem. I to on staje się naszym przewodnikiem po tej historii.
Podobnie jak Kirke, Pieśń o Achillesie spotkała się z różnym odbiorem. Warto zaznaczyć, że to właśnie ta powieść była literackim debiutem autorki - i debiutem bardzo dobrze przyjętym, W 2012 roku Miller otrzymała zań Orange Prize for Fiction (obecnie Women's Prize for Fiction). Nie dziwi, że absolwentka filologii klasycznej władająca greką i łaciną sięga po greckie mity, a dzięki talentowi przekuwa je w niesamowite historie.
Historia wojny trojańskiej wciąż w pewnym stopniu pozostaje żywa, do czego niewątpliwie przyczyniają się liczne literackie odniesienia, a także - nie ukrywajmy - popkultura. Jak choćby głośny film Wolfganga Petersena Troja z 2004 roku z Bradem Pittem w roli Achillesa. Miller tchnęła w tę opowieść jednak zupełnie nowe życie i sposób, w jaki tego dokonała, urzekł mnie niezmiernie.
Autorka postawiła na narrację pierwszoosobową, oddając głos Patroklosowi, który był najbliższym towarzyszem Achillesa i darzył go miłością braterską i romantyczną zarazem. Dzięki temu czytelnik może spojrzeć na bohatera w sposób najbardziej intymny, przyjrzeć mu się w chwilach chwały i słabości, w momentach, kiedy opuszcza gardę i zachowuje się w sposób najbardziej swobodny. I choć w oczach ukochanego lśni jasno jak słońce, możemy też spojrzeć na skazy, które mącą ten heroiczny obraz. To niesamowite, bo choć Patroklos jest z jednej strony oszołomiony swoim uczuciem, potrafi dostrzec też wady ukochanego, a mimo to nadal darzyć go uczuciem. Opowieść o niezwykłej, nierównej relacji, która rozwija się przez lata, jest jednym z bardziej poruszających elementów książki. I nie ma zupełnie znaczenia, że mówimy o relacji dwóch chłopców, a później mężczyzn, bowiem emocje, z którymi mamy do czynienia, mogą dotyczyć związków niezależnie od płci partnerów.
Pieśń o Achillesie jest też opowieścią o przeznaczeniu. O jego nieuchronności, o siłach potężniejszych niż my sami. Ale też o wyborach, które determinują naszą ku niemu drogę. Miller pokazuje jednak, że choć jesteśmy bezsilni w starciu z tym, co nieuchronne, zanim nastanie koniec możemy wyrwać z życia te drobne chwile szczęścia, które są najcenniejszym skarbem.
Perspektywa Patroklosa wydobywa inne, nieznane oblicze Achillesa, ale też zestawia w kontraście priorytety obu bohaterów. Dla jednego z nich największym skarbem jest kochać i być kochanym, drugiemu to nie wystarcza, bowiem marzy o uwielbieniu, jaki dać może jedynie podziw mas. Te rozbieżne dążenia można swobodnie przełożyć na współczesne realia, co jedynie dowodzi, że Miller dokładnie przemyślała, dlaczego chce raz jeszcze opowiedzieć tę historię.
Sama opowieść płynie urzekająco jak pieśń, w której każdy dźwięk ma swoje miejsce i przeznaczenie, a udana kompozycja sprawia, że czytelnik daje się jej ponieść. Bohaterowie wojny trojańskiej stają nam przed oczami jak żywi, a historia urzeka i czaruje. Miller, zachowując szacunek do oryginału, wydobywa z opowieści najbardziej interesujące ją elementy i składa z nich opowieść nie tyle o herosach i wielkiej wojnie, ale o przeznaczeniu, oddaniu i miłości. O relacjach, które nie zawsze w porę umiemy docenić. Jest wzruszająca i - mimo swej rozrywkowej formy - refleksyjna.
Powieść Miller czytałam jeszcze w ubiegłym roku, lecz zabrakło mi czasu na podzielenie się swoimi wrażeniami. Jednak sama książka do tego stopnia zapadła mi w pamięci, że nie mogłam o niej nie napisać. I powiem szczerze, że nie umiem wybrać między dwiema książkami autorki i wskazać tej lepszej. W każdej z nich znalazłam coś, co mnie poruszyło i każda wniosła sobą coś nowego do tak dobrze przecież znanych opowieści. Dlatego po cichu liczę, że to nie ostatnie retellingi mitów, które napisze Miller.
Na koniec gorąco polecam wam tę opowieść w formie audiobooka, czytanego jak zawsze genialnie przez Filipa Kosiora.
Komentarze
Prześlij komentarz