Joanna Concejo, M jak morze [Format]
Picturebooki to szczególny rodzaj książek, w których najważniejsze są ilustracje, dopełniane jedynie tekstem (a i to nie zawsze), a jednocześnie są czymś więcej niż obrazkowym albumem służącym do przeglądania. To nie zbiór ilustracji, a opowieść przekazana za pomocą grafik. To taki rodzaj przekazu, który wymaga od odbiorcy uwagi i często refleksji, dając w zamian możliwość zupełnie innych przeżyć niż "tradycyjna" książka.
M jak morze Joanny Concejo jest właśnie taką wyjątkową opowieścią. Jej bohaterem jest M, o którym wiemy niewiele ponad to, że nie lubi, kiedy mówią o nim "mały" i znamy inicjał jego imienia. M spędza właśnie chłodny letni poranek na pustej plaży i rozmyśla. Krzyczy, nie wydając dźwięku. Patrzy w dal i zadaje sobie pytania - o to, co poza morzem, o chłopca, który może mieszka po drugiej stronie, czy jest taki jak on?
W warstwie wizualnej M jak morze jest urzekające. Książkę wypełniają subtelne, przepiękne grafiki, na których można przyglądać się kadrom, detalom, układowi kresek. Concejo korzysta ze stonowanej palety barw związanej z morzem i jego brzegiem, dodając ciepłe odcienie plaży do chłodniejszych barw morza. Całość tworzy przyjemną dla oka kompozycję, czasem dużo łagodniejszą, a czasem bardziej wyraźniejszą.
Autorka przepięknie uchwyciła w kadrze promienie słońca odbijające się na powierzchni wody, zupełnie jakby to była fotografia, nie rysunek. Ponadto świetnie oddaje faktury, nadmorskie trawy na grafikach gną się pod dotykiem wiatru, a morze rzeczywiście faluje. Przy całej delikatności obrazu jego siła jest wyraźnie odczuwalna, morze kusi, przyzywa i hipnotyzuje. I urasta do roli bohatera równego małemu M. W tej opowieści liczą się (mały) człowiek i (wielkie) morze.
Sama książka przypomina coś na kształt albumu i szkicownika, w którym rysunki przeplatają się z fotografiami. Jest jak pamiętnik z nadmorskich wakacji - pełen pamiątkowych kadrów, zbieranych w wodzie skarbów, ujęć wypoczywającego chłopca i jego mamy.
Ilustracje układają się w bardzo spokojną opowieść rozgrywającą się jednego, leniwego dnia nad brzegiem morza. Jest w nich mnóstwo melancholii, ale też pewna błogość, tak kontrastująca z kłębowiskiem uczuć, które bezgłośnie krzyczą w chłopcu. Bo morski bezkres budzi w nim pytania, sprawia, że tłumione uczucia wypływają na powierzchnię, pulsują zupełnie jak falujące morze. Morze działa trochę jak katalizator, ale jest też metaforą tego, co skrywamy w sobie.
Opowieść, którą proponuje nam Joanna Concejo, snuta jest jednocześnie za pomocą słów i obrazów. Słów oszczędnych, tchnących - podobnie jak grafiki - niepokojem i melancholią, a jednocześnie urzekających. Książka jest kompozycją kompletną, przemyślaną, harmonijną. Jest opowieścią dotykającą wrażliwych zakamarków duszy, opowieścią o radości, złości i nadziei, stawiającą pytania o tożsamość i przynależność. Korelującą z niepokojami właściwymi wchodzeniu w wiek dojrzewania, a jednocześnie zrozumiałych dla każdego odbiorcy. Wymagająca od odbiorcy uwagi i otwarcia się na niejednoznaczny przekaz, a jednocześnie zachęcająca do powrotów, stawiania pytań, szukania interpretacji. Melancholijna, refleksyjna, subtelna. Wyjątkowa. Jest jak szkicownik, którego treść każdy dopełni samodzielnie tym, co znajdzie wewnątrz siebie. Jest opowieścią, a zarazem cichym dialogiem z odbiorcą. Wystarczy się w nią wsłuchać, tak jak wsłuchać można się w morze. I usłyszeć tak wiele...
Po raz kolejny Format proponuje nam książkowe arcydzieło.
Komentarze
Prześlij komentarz