Michał Zgajewski, Strażnik jeziora [Agora]
Zauważyłam, że ostatnio coraz częściej daję szansę literackim debiutantom. Z jednej strony na pewno wpływa na to tworzony wokół tych książek marketing, który skutecznie rozbudza we mnie chęć lektury. Z drugiej strony wiem, że dla moich ulubionych autorów zawsze będę miała czas, ale chętnie poznam kolejnych, i to najchętniej na początku drogi, by obserwować ich rozwój (i nie zaczynać znajomości od presji nadgonienia kilkunastu tytułów). Strażnik jeziora Michała Zgajewskiego jest właśnie jedną z tych książek, którym w ostatnim czasie postanowiłam dać szansę.
Norbert Krzyż zawalił sprawę. Został wynajęty do poszukiwań zaginionej nastolatki, a potem zbagatelizował jedyny obiecujący trop: opublikowaną w chwili zniknięcia dziewczyny grafikę z wizerunkiem słowiańskiego demona – Topielicy. Niedługo później ciało zamordowanej Emilii zostaje odnalezione pod powierzchnią Jeziora Żywieckiego.
Podejrzenia padają na Alana Węglarza, rzekomego chłopaka nastolatki i muzyka metalowej kapeli, która w swojej twórczości czerpie ze słowiańskiej mitologii. Problem w tym, że Węglarz też przepadł. Jego rodzice zwracają się do Krzyża z prośbą o pomoc w odnalezieniu i oczyszczeniu syna z zarzutów. Powodowany wyrzutami sumienia detektyw przyjmuje zlecenie. Chwilę później zjawia się u niego dziadek Emilii, bezkompromisowy lokalny biznesmen, i składa mu propozycję nie do odrzucenia: Krzyż odnajdzie Alana, ale po to, by rodzina zamordowanej dziewczyny mogła dokonać zemsty…
Rozpoczyna się wyścig o życie chłopaka, a Norbert Krzyż nie odpuszcza, choć przed nim do odkrycia wiele kłamstw i zdrad, w których od dawna pogrąża się miejscowa społeczność. Zadawnione krzywdy i perwersyjne ideologie, kryjące się pod powierzchnią, to tylko początek.
Bardzo spodobał mi się klimat powieści, wpisujący się w nurt kryminału noir. Towarzyszący akcji nieustanny niepokój, przytłaczające poczucie niemocy i wielowarstwowa zagadka oraz gęsta atmosfera, której sprzyja rozgrywanie wydarzeń w niezbyt wielkiej społeczności, w której z jednej strony ludzie wiele o sobie wiedzą, a z drugiej na wiele przymykają oczy.
Bohater książki nie jest szczególnie wymyślnie skonstruowany. Były policjant, który zarabia jako prywatny detektyw, opuszczony przez żonę i nieznający własnego dziecka. Życiowo pogubiony, ale w pracy zdeterminowany, choć czasem cyniczny. Takich facetów jak Norbert Krzyż już znamy. Ale przecież w powieści nie zawsze chodzi o to, by wymyślać koło na nowo. Ważne, że bohater, wpisujący się w pewne schematy, ma do rozwikłania interesującą zagadkę i jest zdecydowany podążyć każdym tropem.
A determinacji właśnie Krzyżowi odmówić nie można. A także gotowości do ryzyka i wykorzystania wszelkich dostępnych zasobów - czy to znajomych, czy nowo poznanych ludzi, policji czy przestępców. Jednocześnie Krzyż nie jest do końca pozbawiony kręgosłupa moralnego, co sprawia, że choć czasem metody stosuje wątpliwe, to stara się jednak działać w słusznym celu, znaleźć winnych i chronić niewinnych. Co często jednak mu się nie udaje. Moje zastrzeżenia budzi jedynie skłonność do pakowania się ot, tak, w wątpliwe relacje z przypadkowymi kobietami, trochę za bardzo bez refleksji. Zwłaszcza jego pseudo-związek z Olimpią nie wypada dla mnie wiarygodnie, a końcowy list jest trochę przesadnie wydumany. Jednak postać Krzyża ma w sobie potencjał do dalszego rozwoju, który w ramach serii książek ma szansę się dokonać i uczynić z niego intrygującą postać, która będzie dookreślać się stopniowo.
Intrygę autor wymyślił iście wielowarstwową. Od poszukiwań dziewczyny, przez jej śmierć, do poszukiwań chłopaka, który także zniknął. Po drodze trup ściele się gęsto - a raczej przybywa ofiar sprawy - a bohater niemal ociera się o szaleństwo, gubiąc się w gąszczu potencjalnych sprawców i przypuszczeń. Tym bardziej że wśród kart na stole jest i tajemnicza sprawa sprzed pięćdziesięciu lat, i relacje w grupie młodych osób, i kwestie wpływów przestępcy czy byłego strażnika granicznego, a także relacje uczuciowe i... słowiańskie odniesienia. Trudno się z tym mierzyć samemu, pozostaje więc czytelnikowi podążanie za Krzyżem i czekanie, aż ten węzeł gordyjski zostanie rozsupłany i podzielony na konkretne nici.
Odrobinę rozczarował mnie finał sprawy. Owszem, autorowi udało się zapanować nad mnogością tropów i właściwie dopiął wszystkie wątki, ale niespecjalnie przemawia do mnie motywacja sprawcy i kilka rzeczy, które wydarzyły się po drodze. Nie można wyjaśnieniu zagadki odmówić logiki - na skalę wielopiętrowości samej sprawy - ale oczekiwałam, że zrobi na mnie większe wrażenie. Co nie znaczy, że jest ono złe, po prostu zagrała tu kwestia moich osobistych oczekiwań i szukanie większej głębi.
Problem mam jeszcze z samą sceną, w której sprawca tłumaczy Krzyżowi przebieg wydarzeń. Cała powieść napisana jest w pierwszej osobie, a ten typ narracji pozwala zagłębić się nie tylko w czyny, ale i emocjonalność bohatera. Jednak kiedy dostajemy "spowiedź" sprawcy, siłą rzeczy również w pierwszej osobie, jest ona napisana dokładnie tym samym tonem co cała książka. Nie ma w niej innego słownictwa, innej emocjonalności, nic, co odróżniałoby ją strukturalnie i językowo. I jakoś nie przemawia do mnie sprawca opowiadający - w emocjach - o swoich czynach, ale z analizą swoich intencji na każdym etapie działania. Jego "wyznanie winy" staje się przez to za bardzo rozwleczone i przypomina styl właściwy narracji trzecioosobowej.
Mimo tych zastrzeżeń, uważam Strażnika jeziora za udany debiut. Widzę w autorze potencjał, który będzie mógł rozwinąć w kolejnych powieściach i ja na pewno sięgnę po kolejną sprawę Norberta Krzyża. Bo nie można odmówić Zgajewskiemu umiejętności konstruowania zawiłej intrygi i budowania gęstniejącej dusznej atmosfery, która sprawia, że powieść wciąga i fascynuje. Dodatkowym plusem są tu smaczki dotyczące Żywca i historii Jeziora Żywieckiego. I z pewnością nie żałuję czasu poświęconego na lekturę.
Autor: Michał Zgajewski
Tytuł: Strażnik jeziora
Wydawca: wydawnictwo Agora
Egzemplarz recenzencki.
Komentarze
Prześlij komentarz