Małgorzata Gołota, Spinalonga. Wyspa trędowatych [Agora]
Spinalonga, grecka wyspa położonej na wschód od wybrzeża Krety, na której fortecę wybudowali Wenecjanie, potem została podbita przez Turków, w latach 1903-1957 pełniła funkcję leprozorium, stając się miejscem zsyłki dla chorych na trąd. Ponad rok temu przeżyłam fascynację jej historią po lekturze powieści Magdy Knedler pt. Szepty z wyspy samotności (którą nieustająco wam polecam, ponieważ to jedna z moich ulubionych historii, a także jedna z najlepszych książek Magdy), jednak trudno mi było znaleźć polskojęzyczne źródła, a do zagranicznych dostęp był także utrudniony. Kiedy więc na rynku wydawniczym pojawiła się książka Małgorzaty Gołoty pt. Spinalonga. Wyspa trędowatych, wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
Opowieść o Spinalondze rozpoczyna cytat z Księgi kapłańskiej. Jest to o tyle wymowne, że w biblijnych zapisach upartywać można tak powszechnego w świecie zrównania choroby z pojęciem grzechu. Trąd miał być bowiem widocznym stygmatem człowieka grzesznego i powodem do odrzucenia. Na lęk przed zarażeniem nakładały się więc kwestie związane z religią. A ponieważ trąd kojarzony był z nieczystością, jasnym było, że chorych należy izolować od reszty społeczności. Tak właśnie narodziła się idea leprozoriów, w tym tego na Spinalondze.
Małgorzata Gołota pisze o miejscu, które do dziś otacza zmowa milczenia. Choć stało się turystyczną atrakcją, jego historia, a przede wszystkim historie ludzi, którzy jeszcze nieco ponad pół wieku temu wiedli tam swój żywot, nie są znane szerszemu gronu. Tymczasem autorka zbiera okruszek za okruszkiem, wyłuskuje opowieści, zbiera elementy by przedstawić czytelnikowi możliwie kompleksową historię tej greckiej wyspy. Ale nie tylko.
Spinalonga jest nie tylko historią jednego miejsca. Jest to też opowieść o chorobie, która ma inną, nie budzącą tak złych skojarzeń nazwę. Małgorzata Gołota opowiada o historii trądu, o jego występowaniu, o tym, jak trędowatych traktowano w przeszłości. Pisze o epidemiologii, zakaźności i badaniach nad leprą. Pomaga tym samym czytelnikowi zrozumieć zarówno skąd brał się lęk przed chorymi, jak i jego zasadność (bezzasadność?) i przebiegały badania nad chorobą i poszukiwania leku. Jest to bardzo ciekawa część, tym bardziej że choroba wydaje się elementem przeszłości, choć występuje endemicznie w niektórych miejscach na świecie.
Przede wszystkim jest to jednak opowieść o ludziach. O chorych, którzy trafili na Spinalongę, którzy doświadczyli odrzucenia, samotności, trudów zesłania. Autorka odtwarza losy kilkorga hansenów, czyniąc ich reprezentantami większej całości. Nie tylko przywraca pamięć o ludziach, którzy zostali wyrzuceni poza nawias życia, ale też pokazuje, jak niewiele różnili się oni od nas, co tylko podkreśla dramatyzm ich losu.
Małgorzata Gołota wykonała niebagatelną pracę, wyszukując zdjęcia, docierając do zapisków, świadectw, a nawet świadków historii. Zgromadziła ten materiał i przedstawiła go w sposób interesujący i poruszający. Nie ma w tej książce jednak sensacyjnego tonu, autorka nie zamierza szokować, nad każdą historią pochyla się z empatią i wnikliwością, stając się czułą narratorką dla odrzuconych i zapomnianych.
Spinalonga jest książką niewątpliwie interesującą, wciągającą i poruszającą. Autorka prowadzi swoją narrację z rozmysłem, rozwagą i szacunkiem zarówno dla znanych z imienia, jak i bezimiennych bohaterów historii wyspy. Prowokuje do refleksji nad niesprawiedliwością, jakiej doświadczyli chorzy i bezbronni, nad milczeniem, które wciąż okrywa jak całun przeszłość leprozorium. Dostarcza informacji, a jednocześnie wzrusza i zmusza do pochylania się nad tematem. Naświetla temat z różnej perspektywy - medycznej, historycznej i czysto ludzkiej. To bardzo wartościowa książka, którą jednocześnie czyta się ze ściśniętym gardłem i zapartym tchem. Efekt długiej pracy i trudnych poszukiwań wart każdej poświęconej mu minuty. Jedna z tych książek, o których długo się nie zapomina, bo przywracają właściwe miejsce tym, którzy w swoim imieniu już przemówić nie mogą.
Komentarze
Prześlij komentarz