Marcin Kącki, Oświęcim. Czarna zima [Znak Literanova]


Marcin Kącki, Oświęcim. Czarna zima


 "Tylko wie pan... Żeby nie za dużo,
żeby Oświęcim nie kojarzył się z wojną,
żeby walczyć o to, co będzie..."



Jakie jest twoje pierwsze skojarzenie ze słowem "Oświęcim"? A drugie? Trzecie? Kolejne? Spróbuj szczerze odpowiedzieć, jak wiele skojarzeń prowadzi do Zagłady i kiedy pojawia się skojarzenie z miastem, które... żyje. Które ma swoją historię. Które nie jest obozem. Ja nie mogę przyznać, że którekolwiek z tych skojarzeń pojawia się w czołówce. A przecież wiem, że to miasto było przed obozem i istnieje nadal. Jednak... pierwsze, o czym myślę, to rzeczy tożsame z Auschwitz. (Ciekawa też jestem, czy widząc tytuł "Czarna zima", nie znając okładkowego opisu książki, pomyśleliście o czymś innym niż Holokaust).


A jednak Oświęcim to miasto zamieszkiwane przez niemal 40 tysięcy osób. Ludzie rodzą się tam, żyją i umierają. Jak w każdym innym miejscu. A jednak... może nie do końca jak w każdym innym? Bo właśnie kiedy w końcu pomyślę o Oświęcimiu współczesnym, zaczynam się zastanawiać, jak żyje się w miejscu tak naznaczonym przez historię, w cieniu pomnika Zagłady, jakim jest muzeum utworzone na terenie obozu. I właśnie dlatego, gdy tylko usłyszałam, że podobne pytania Marcin Kącki, a potem napisał o tym książkę, wiedziałam, że muszę ją przeczytać.

Marcin Kącki skupia się właśnie na mieście i jego mieszkańcach. Sprawdza, jak wygląda współczesny Oświęcim, jak żyj się w nim ludziom. Przytacza też wielowiekową historię miasta, by uświadomić czytelnikom, że czas II wojny światowej to tylko drobny wycinek całej historii tego miejsca, ale wycinek kładący się cieniem po dziś dzień. A jednak ta historia, choć nawet miejscowym mało znana, jest ważna, gdy próbuje się spojrzeć na miasto i jego mieszkańców kompleksowo. Jest tu historia obecności Żydów w Oświęcimiu i okolicach, którą przekreśliła wojna. Właściwie gdyby nie ciężka praca twórców Muzeum Żydowskiego, to o Żydach w Oświęcimiu mówiłoby się tylko w kontekście horroru obozu, a przecież ich historia jest dłuższa i znacznie bogatsza. Warto przywrócić jej pamięć.

 "Zdałem sobie sprawę, że cztery lata okupacji przesłoniły osiemset lat historii miasta, że to czarne chmury, które tu wiszą i nie chcą odejść. Czasami ludzie pytają mnie: »To nie Niemcy zbudowali miasto?«. Takie jest wyobrażenie o Oświęcimiu."

Niedawno słuchałam rozmowy z Marcinem Kąckim, w której autor przyznam, że pisze o tym, co go uwiera i boli i to bardzo da się odczuć w czasie lektury książki. Kącki przygląda się Oświęcimowi i oświęcimianom pod bardzo różnym kątem i pisze o wszystkim, co widzi, co zwraca jego uwagę, zastanawia i budzi niepokój. To nie jest lekka opowieść na dobranoc, ale też nie krzywe zwierciadło, które wynaturza obraz. To prawda, która często jest niewygodna, ale nie można przed nią uciekać.

Wydawałoby się, że tam, gdzie wciąż widać, do czego prowadzi nienawiść i nietolerancja, łatwiej wykrzesać w ludziach otwartość i dobrą wolę. Nic bardziej mylnego. Kącki pokazuje, że tak jak w każdym innym mieście w tym kraju kibice nienawidzą innych kibiców, antysemityzm wciąż ma się dobrze (podobnie jak niechęć do Romów), a nieporozumienia przeradzają się w wieloletnią, eskalującą niechęć.

"Byłam na zakupach, stoję w kolejce z koszykiem, przede mną młody mężczyzna w koszulce z napisem »Śmierć cygańskiej kurwie«. Kojarzyłam go z ruchów kibicowskich. Pojechałam za nim, bo był dostawczym, byłam ciekawa, gdzie pracuje, a on rozładowywał towary pod sklepami. Skoro był, to znaczy, że szef go tolerował".

Oświęcim to miasto, które wciąż funkcjonuje w cieniu obozu, a w mieszkańcach narasta niechęć wobec muzeum. Wiele osób czuje, że to obecność muzeum hamuje rozwój miasta, a turystyka nie przynosi miastu żadnych korzyści (turyści tak naprawdę zajeżdżają do obozu, a po jego opuszczeniu, jakby nieświadomi, że za Sołą jest "inny" Oświęcim, odjeżdżają, nie generując zysku w restauracjach czy sklepach). To właśnie prowadzi do niechęci, kierowanej a to w stronę muzeum, a to w stronę Żydów ("bo chcieliby zamienić całe miasto w cmentarz"), a to w stronę państwa, które wspiera jedynie muzealników...
 
Jest w tej książce poruszonych mnóstwo ciekawych tematów wiążących się z miastem - z jego historią odległą (wiedzieliście, że przed wiekami kwitł tu handel ludźmi?), a także nowszą (pogrom z roku 1981, o którym trudno znaleźć wzmianki w materiałach źródłowych, czy walka ze smrodem albo "awantura" o krzyże). I choć Kącki pisze o tym, co go uwiera, nie chodzi mu wcale o pokazanie tylko ciemnych stron miasta, bo znalazły się w reportażu także inicjatywy wartościowe. Widać tu ciężką pracę ludzi, którym na mieście zależy, którym zależy, żeby wykrzesać z niego więcej, żeby pokazać je z dobrej strony, przyciągnąć turystów nie tylko do muzeum poświęconemu Zagładzie, ale i w inne miejsca, które warto zobaczyć.

Autor świetnie pokazuje, że Oświęcim jest z jednej strony taki sam jak inne mniejsze miasta, niedoinwestowane i pozbawione perspektyw, ale też jego sytuacja jest szczególna, bo wiele rzeczy, które sprawdzą się w innych miejscach, tutaj po prostu nie zadziała. Tak bliskie sąsiedztwo muzeum sprawia, że oczy świata wciąż są zwrócone w tym kierunku i miasto pozostaje pod presją oczekiwań wszystkich wyczulonych na tematykę Zagłady. Jak w takim wypadku promować miasto. Co nie będzie nietaktem, co nie urazi pamięci ofiar Holokaustu?

"Weźmy chociaż materiały promocyjne... Zadzwoniła do nas wytwórnia zapałek Czechowice-Dziedzice, czy nie chcemy jako miasto reklamować się na zapałkach. Hm, no, pan rozumie... Kołobrzeg mógłby, Zakopane, a my? Co mielibyśmy na zapałkach napisać?"

Dla mnie osobiście chyba najciekawsze były wątki poświęcone ludziom, którzy żyją na terenie dawnego obozu lub tuż przy nim, w budynkach zajmowanych dawniej przez SS-manów. Którzy mają okna z widokiem na obóz. Dla których w dzieciństwie placem zabaw był... obóz i jego okolice. Choć cała książka jest szalenie ciekawa, to właśnie te refleksje przyciągnęły mnie najbardziej.

"W płocie muzeum była wyrwa, przez którą mogłem przechodzić. W krematorium bawiliśmy się w chowanego, bo dla nas to nie była historia, to był plac zabaw. O, tam - pokazuje mi z okna na poddaszu nasyp krematorium. - Rzucaliśmy się kasztanami. Nie chodziliśmy tu w maskach przeciwgazowych i na baczność, tylko graliśmy w piłkę. O, na tamtym skwerku - pokazuje okolicy szubienicy, na której powieszono Hossa".

"Czy jestem oświęcimianką? Nie, nie czuję się... Jestem stąd, z obozu, z Auschwitz. Powiem panu, że bardziej bałam się przechodzić przez osiedle Lenina, dzisiaj Pileckiego, niż przez obóz, zwłaszcza po ciemku. Bałam się bardziej ludzi poza obozem niż tych rzekomych duchów w obozie. Moje serce jest tu, a miasto nie jest przyjazne. Tu, w obozie, czuję lepszą energię..."


Ta książka ma wiele do zaoferowania (nie będę tu przywoływać każdego z podjętych tematów), bowiem autor wielu bardzo różnym sprawom się przygląda. Ale - co ważne - mam poczucie, że przygląda się z dociekliwością reportera, a nie w pogoni za tabloidową sensacją. Oddaje głos swoim rozmówcom i pozostawia nas bez komentarza. Zadaje pytania, drąży i stara się pokazać każdą stronę medalu, ale nie narzuca czytelnikowi swojego punktu widzenia. Raczej zmusza na refleksji, do samodzielnych wniosków, a także do zadania pewnych pytań sobie. Ta książka wytrąca z bańki samozadowolenia, budzi niepokój, bo przecież skoro takie rzeczy dzieją się tam, to dzieję się wszędzie. To znaczy, że nie wyciągamy wniosków z historii, ale dlaczego? Zawiodła edukacja czy ludzka natura?


Autor wykonał świetną reporterską robotę, badając temat, zbierając wypowiedzi mieszkańców, grzebiąc w historii spisanej i przekazywanej z ust do ust. Rozmawiał ze starszymi i młodymi, z oświęcimianami z dziada pradziada i tymi, którzy osiedli tu już po wojnie. Z ludźmi, którzy nigdy miasta nie opuścili, i z tymi, którzy tu wrócili. Z tymi, którzy widzą potencjał, i tymi, którzy czują już tylko zniechęcenie. Potem podzielił te wszystkie zebrane informacje na coś w rodzaju bloków tematycznych, a czytelnik, poznając je kolejno, otrzymuje bardzo wszechstronną panoramę tego miasta.

Oświęcim. Czarna zima to reportaż o mieście i ludziach, w których jak w lustrze przejrzeć się może wiele polskich miast i wielu ich mieszkańców. To opowieść o dramatycznej historii i życiu w jej cieniu, o woli zmian, o szlachetnych i niskich instynktach. O nierozliczonej przeszłości, o presji zewnętrznej. Tak naprawdę w pewien sposób o nas samych. Ta książka rzeczywiście uwiera, ale też zmusza do myślenia. To bardzo dobry reportaż, który pełni taką funkcję, w jakiej ja sama widzę ten gatunek. Otwiera nam oczy na rzeczy mniej znane, nieznane, na te, których nie dopuszczamy do świadomości.  Pobudza do myślenia i rozważań. Nie narzuca jedynej słusznej interpretacji, w przestrzeni oddanej swoim rozmówcom autor zostawia przestrzeń także dla czytelnika. To książka, która wymaga czasu i uwagi, ale warta tego, by jej go poświęcić. Bardzo dobrze napisana, z wnikliwością, reporterskim zacięciem. Prezentuje nam  Oświęcim, jakiego nie znamy. I to zarówno Oświęcim historyczny, jak i... turystyczny. Ale przede wszystkim Oświęcim jako miasto, które mogłoby być takie jak setki innych miasteczek, ale oprócz codziennych bolączek typowych dla mniejszych miejscowości naszego kraju, niedofinansowanych, pozostających na uboczu wielkich planów inwestycyjnych, obarczone jest brzemieniem pamięci o Zagładzie. Doskonała lektura.

Autor: Marcin Kącki
Tytuł: Oświęcim. Czarna zima
Wydawca: Znak Literanova

Komentarze

Popularne posty