My też byliśmy małymi czytelnikami, czyli wpis na Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci
Oni wszyscy byli małymi czytelnikami, tak jak Wojtek |
Co roku 2 kwietnia, w dzień urodzin baśniopisarza Hansa Christiana Andersena, obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci. Ponieważ wciąż jestem zafascynowana literaturą dziecięcą, uwielbiam ten dzień świętować. Na różne sposoby, ale w tym roku zamierzam to zrobić z przytupem.
Dwa lata temu zostawiłam dla was na blogu wpis egoistyczny o czytaniu dziecku. Tym razem realizuję moje marzenie, które wynika z potrzeby rozmawiania z dorosłymi o ich czytelniczej przeszłości. Gdybym była socjologiem, pewnie bez przerwy prowadziłabym badania nad kształtowaniem się postaw czytelniczych ;) Tym razem jednak poprosiłam kilkanaście osób o cofnięcie się pamięcią w czasie i opowiedzenie mi, jakimi czytelnikami byli "za młodu". Ofiarami moich badań stali się cenieni przeze mnie pisarze oraz blogerzy, którzy mnie inspirują. Wybrałam (celowo!) tych niezwiązanych na co dzień z książkami dla dzieci. Każdemu zadałam te same pytania i przyznam, że niezwykłą radość sprawiło mi podążanie za ich wspomnieniami. W niektórych przejrzałam się jak w lustrze, niektóre były ciekawym odkryciem, ale każda z udzielonych odpowiedzi jest dla mnie bezcenna.
Mam nadzieję, że i wy odnajdziecie jakieś ciekawostki w miniwywiadach, które zebrałam w tym tekście, a jeśli chcecie podzielić się swoimi doświadczeniami, zachęcam gorąco.
A teraz przygotujcie sobie duuuży kubek ulubionego napoju (dla mnie kawa, proszę) i przekąski, bo przed wami cała seria wspaniałych czytelniczych wspomnień!
***
Maciej Siembieda, pisarz
autor m.in. powieści Gambit oraz serii książek z Jakubem Kanią
Czy
jako dziecko uważał się Pan za mola książkowego lub był tak
postrzegany?
Spełniałem
wszystkie kryteria encyklopedycznej definicji mola. Raz w tygodniu
byłem prowadzony do biblioteki, skąd przynosiłem przyznawany limit
książek. Były obłożone w szary papier, żeby nie niszczyć
okładek. Na grzbietach miały naklejone białe kółka z trzema
pierwszymi literami nazwisk autorów, trzema pierwszymi literami
tytułów i numerem katalogowym wypożyczalni. Bo więcej się na
kółku nie mieściło. W wieku wczesnoszkolnym potrafiłem już
czytać te szyfry i wiedziałem, że kółko z napisem „And. Baś.”
oznaczało „Baśnie” Andersena.
Czy
w Pana domu rodzinnym było dużo książek?
Rodzice
czytali nałogowo. Tato, parę dni przed śmiercią w grudniu
ubiegłego roku, pochłaniał dziennie ponad sto stron. Bez okularów,
mimo że dobiegał dziewięćdziesiątki. Mama czytała jeszcze
więcej i zostało jej to do dziś. Internowana w naszym sopockim
mieszkaniu przez koronowirusa co trochę staje przed regałami i
wybiera co smaczniejsze kąski.
Mimo
to księgozbiór w domu mojego dzieciństwa był skromny. Trochę
klasyki, parę ukochanych powieści mamy i mnóstwo literatury faktu
– zwłaszcza Powstania Warszawskiego, które wówczas nie było
tematem mile widzianym, ale rodzice czytali wszystko, co wychodziło.
No i moja biblioteczka złożona z trzech wąskich półek. Aż
trzech półek! Mało kto z rówieśników miał tyle. Rodzice nie
należeli do ludzi zamożnych, mimo to na książki nigdy nie
żałowali. Dodatkowo zbiór powiększał się z okazji imienin,
urodzin i grudniowych wizyt Mikołaja. Odpowiadając na pani pytanie,
odwracam się do mamy z prośbą o wyjaśnienie, dlaczego jako
dziecko od wszystkich wujków i cioć dostawałem najczęściej
prezenty w postaci książek. „Bo się domagałeś” – odparła.
Czy
czytano Panu, gdy był Pan mały? Kto to robił? Może pamięta Pan,
kiedy opiekunowie przestali czytać Panu książki?
Obydwoje
rodzice, ale częściej mama, bo tato pracował poza domem, w kopalni
siarki, mieszkał w hotelu robotniczym i przyjeżdżał tylko na
soboty i niedziele. Zresztą większość książeczek miałem z
serii „Poczytaj mi mamo”, a to zobowiązywało. Czytania
zaprzestano, gdy poszedłem do szkoły. Między innymi po to, aby się
usamodzielnić w tej kwestii.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miał Pan w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czuje Pan, że miało to na Pana jakiś wpływ?
A może raczej był Pan (o zgrozo!) do książek zniechęcany?
Moim
przewodnikiem i idolem w kwestii czytelnictwa była mama. Dzięki
niej odkryłem fascynujące lektury i w czasach zaawansowanej
podstawówki nadal polegałem na jej zdaniu. Jedną z zasad, które
mi wpoiła i która zachowała aktualność, jest: „Najpierw
książka, potem film”, co do dziś stosuję w przypadku wszystkich
ekranizacji.
Pamięta
Pan, ile miał lat, gdy zaczął Pan czytać samodzielnie? Nie chodzi
mi o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy
chętnie sięgał Pan po książki?
Siedem.
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Panu trudność?
Lubił Pan to robić czy raczej traktował jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Panu w pamięć?
Uwielbiałem
lektury. Zwłaszcza klasykę, bo mama pilnowała, abym nie brał
sobie do serca propagandowych plew w postaci lektur obowiązkowych
dobranych według klucza politycznego. Byłem zaprawiony w bojach,
wiedziałem co czytać i jak czytać. Lektury znielubiłem dopiero na
polonistyce. Zwłaszcza te z literatury staropolskiej.
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Pana ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważa Pan, że jest wyjątkowa?
Myśli Pan, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Nawet
ją pokażę, bo jest ze mną od dnia, kiedy dostałem tę książkę
na ósme urodziny. „Baśnie z dalekich mórz i oceanów”, które
ukazały się nakładem Wydawnictwa Morskiego w Gdańsku. Biblia
mojej wyobraźni. Kto wie, może między wierszami tej książki,
która mną zawładnęła bez reszty, było jakieś zaklęcie, dzięki
któremu spod Gór Świętokrzyskich przeniosłem się czterdzieści
parę lat później nad morze.
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło się Panu zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Nie
mam dzieci, nie poruszam się swobodnie w tej literaturze. Co nie
znaczy, że nie biorę jej do ręki, bo biorę. Jeśli chodzi o
książki, jestem nie tylko molem, ale i sroką. Mój top to Brzechwa
i Tuwim, których mogę czytać codziennie. Niezwykle smaczne są też
wiersze dla najmłodszych Michała Rusinka.
Czy
myślał Pan kiedykolwiek o napisaniu książki skierowanej do
młodego odbiorcy?
Lubię
dzieci. Nie zrobię im tego.
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
***
Anna Sukiennik, blogerka
http://tylkoskonczerozdzial.blogspot.com/
Czy
jako dziecko uważałaś się za mola książkowego lub byłaś tak
postrzegana?
Tak
i zdecydowanie tak 😁 tym bardziej, że miałam okulary ze
szkłami grubości denka od butelek 😁🤣
Czy
w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
Malutko.
W pokoju gościnnym, w wąskim regale tuż za telewizorem. Były to
głównie nagrody książkowe z bardzo dobre wyniki w nauce moich
rodziców. Klub Pickwicka Dickensa i Album "Morskie Oko"
pamiętam najbardziej. Tej pierwszej urwałam okładkę, a drugą
pomazałam niebieskim długopisem 🤣
Czy
czytano Tobie, gdy byłaś mała? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Książki
czytała mi moja Mamusia 😊 ale rzadko, najczęściej wtedy
,gdy byłam chora. Dość szybko nauczyłam się płynnie czytać i
chyba wolałam czytać sobie sama 😊
Coś
mi się kojarzy, że mój brachol też mi czasem czytał... chyba
tak.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałaś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłaś (o zgrozo!) do książek zniechęcana?
Oj
nieee, nikt w moim otoczeniu nie czytał. Dlatego nie do końca
zgadzam się z tym stwierdzeniem, że dawanie przykładu jest
najlepszą zachętą dla dziecka… Ale wolę dmuchać na zimne i
moim dzieciom czytam i czytać będę. Mój siedmioletni Synek to
uwielbia (chociaż sam czyta już całkiem dobrze). Córeczka też
uwielbia… Chociaż jeszcze o tym nie wie, bo ma dopiero cztery
miechy 😁
Pamiętasz,
ile miałaś lat, gdy zaczęłaś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałaś po książki?
Chodziłam
do zerówki. Więc jakoś 6, 7 lat. Często =) wypożyczanie książek
ze szkolnej biblioteki to była magia 😍 rodzice kupowali mi
też w kiosku małe książeczki (nagroda za bycie dzielnym na
szczepieniu/pobraniu krwi itd.) i komiksy. A na urodziny zawsze
dostawałam książki Disneya 😍 Rety, ❤️ oczka mi
przeciekają na te wspomnienia 😍
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłaś to robić czy raczej traktowałaś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Czytałam
z wielką przyjemnością. Nie tylko te ze szkoły podstawowej, z
gimnazjum i szkoły średniej także. Zawsze czytanie książek
(nawet lektur 😁) traktowałam jako nagrodę po dniu nauki 😊
z resztą… Większość lektur i tak czytałam w wakacje 🙈🤣
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Uwielbiam
"Kopciuszka" z serii Disneya - bo to pierwsza książka,
którą dostałam od Mamy i Taty na urodziny.
"O
krasnoludkach i Sierotce Marysi" - bo tę książkę czytała mi
Mama, kiedy miałam gorączkę i leżałam w łóżku.
"Mała
księżniczka" - pierwsza "poważna" książka z
mniejszą liczbą obrazków, a większą ilością tekstu.
I
wiele innych, z którymi wiąże się masa wspomnień. Bo dla mnie
książki są integralną częścią konkretnych sytuacji,
konkretnych wspomnień. Dlatego pytanie, czy dziś mogłyby
zainteresować dzieci, jest dla mnie szalenie trudne. Mnie kojarzą
się z pięknymi chwilami, dlatego je kocham - podbijają moją
radość, piękne wspomnienia. Dla mnie są ważne pod względem
emocjonalnym 😊
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Było
ich tak wiele, że nie potrafię wymienić wszystkich - na pewno mój
jedyny jak do tej pory patronat "Wróżka z Gwiezdnego Pyłu",
"Jakiego koloru są buziaki", "Ernest", a dla
starszych dzieciaków oczywiście "Harry Potter".
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Jeśli chciałabyś dodać coś
od siebie, coś, co kojarzy Ci się z Dniem Książki dla Dzieci lub
z dziecięcą literaturą, to proszę, zrób to tutaj, nie krępuj
się :-) Niech to będzie jak w szkole – pytanie dla chętnych, na
szóstkę.
Tylko
jedno - czytajmy dzieciom, czytajmy z dziećmi. Nawet jeśli nie
zarazimy ich miłością do książek, to nikt nie odbierze nam tego
pięknego czasu wspólnego pochylania się nad książką i
dyskutowania o niej ❤️- to ważne nie tylko dla rozwoju dziecka…
ale przede wszystkim dla tworzenia więzi i przypomnieniu nam -
dorosłym - jak pięknie jest być dzieckiem 😊
***
Marcel Woźniak, pisarz
autor m.in. trylogii o Leonie Brodzkim, biograf Leopolda Tyrmanda
Czy
jako dziecko uważałeś się za mola książkowego lub byłeś tak
postrzegany?
Czytałem
mnóstwo książek i zawsze były moim najlepszym towarzyszem. Nie
nazwano by mnie jednak molem, bo nie miałem tak wielu znajomych jak
dziś, aby ktoś mógł to zauważyć. Zawsze byłem natomiast
humanistą – regularnie odwiedzałem biblioteki i miałem swoje
czytelnicze nawyki. A w każdą środę biegłem o świcie po
tygodnik „Motor”. Potem jego miejsce zastąpił „Auto Świat”
i wszystkie czasopisma piłkarskie.
Czy
w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
Tak,
było przede wszystkim dużo bajek i lektur – siostra starsza jest
od cztery lata, więc widziałem, co czyta. Mama była pedagogiem
specjalnym, więc walało się po regałach mnóstwo książek,
rysunków, podręczników. Najwięcej książek zwiozłem do domu od
babci z Łodzi. Było tam mnóstwo książek po tacie – Siódme
wtajemniczenie,
Sposób
na Alcybiadesa,
Przygody
Marka Piegusa,
Pinokio.
Czy
czytano Tobie, gdy byłeś mały? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Robiła
to mama. To były czasy komuny i życia na małej przestrzeni
mieszkania, więc dość dobrze pamiętam te bajki, skrzypienie
wersalki, zapach okładek książek czy zapach nagrzanych od
przewijania kaset VHS.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałeś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłeś (o zgrozo!) do książek zniechęcany?
Kiedy
miałem 4 lata, tata wyjechał gdzieś daleko na Wschód, pracował
przy budowie gazociągu przez Azję. Przyjeżdżał na przepustki i
zawsze przywoził jakieś prezenty. Jednym z nich była wielka
fototapeta, która pokrywała niemal całą ścianę nad moim
łóżkiem. I tam były sceny z bajek, dziesiątki scen, połączonych
w jedną planszę. Zamki, mosty, zające, królowie, żaby,
muchomory, rumaki. Drugą rzeczą były pocztówki, które przysyłał
tata. To były obrazki z rosyjskich baśni, bardzo poetyckie i
metaforyczne. Na rewersie tata zawsze pisał, skąd je wysyła, więc
kojarzyły mi się zawsze jako coś dobrego. A ponieważ taty długo
nie było, mama nieustannie wymyślała różne zabawy. Oglądaliśmy
na drzwiach w przedpokoju bajkowe slajdy z rzutnika, rzutnik służył
także do odczytywania wróżb z woskowych kształtów na Andrzejki.
W Boże Narodzenie mama przebierała się za książkową wróżkę.
Do dziś mam przed oczami taką scenę, jak chodzimy w kółku, w
dużym pokoju, a mama na głowie ma taki wielki kapelusz. Wszystko to
było po to, byśmy nie myśleli o braku taty. Jak wspominałem, to
mama czytała bajki, ale również zachęcała do tworzenia bajek.
Nie wiem, kiedy i jak się to stało, że zacząłem nagrywać na
magnetofon swoje bajki. Do dziś pamiętam tytuł pierwszej, którą
napisałem: O
psie Aresie i o kocie, co psu pomoc niesie.
Wydaje mi się, że starałem się po prostu wykorzystać to, co było
w domu. Dwukasetowy magnetofon z Pewexu pozwalał miksować nagrania
albo nagrywać podkład, na przykład z filmu w telewizorze. Z
siostrą z kolei prześcigaliśmy się w tworzeniu gazetek. Ona o
zwierzętach. Ja – o samochodach. Wzięło to się zapewne stąd,
że mama zachęcała do prac manualnych, wycinania, wyklejania zdjęć,
a z kolei tata był elektrykiem samochodowym. A że pracował w
kwidzyńskiej Celulozie, zakładach papierniczych, co kilka dni
przynosił mi z makulatury różne gazety. Tak, to musiało być
wtedy, bo doskonale pamiętam katalog Samochody
świata 1990/1991.
A więc miałem 6, 7 lat. Siostra z kolei zaczytywała się w
popularnych wtedy pismach "My, Wy", kolorowych gazetach dla
młodzieży. Okno na świat uzupełniały bajki Hanna & Barbera
na VHS, pożyczane od cioci Grażyny. Więc to wszystko złożyło
się na to, że od dziecka dużo czytałem i dużo pisałem.
Naśladowałem układ graficzny gazet samochodowych, zapisywałem
ręcznie setki karteczek, na wzór obrazków z gum Turbo. Po trzeciej
klasie podstawówki nastąpił podział na klasy profilowane. To był
rok 1994 i eksperymentalny program w szkole. Nic mamie nie
powiedziałem o tym, że klasy mają się zmienić, bo chciałem
zostać w tej samej klasie z kolegami. Pamiętam, jak mama się
dowiedziała o tym i pobiegła do szkoły w sierpniu. I tak trafiłem
do klasy humanistycznej, gdzie spotkałem wspaniałych nauczycieli,
panią Beatę Szynkiewicz od polskiego i pana Jacka Strociaka od
muzyki. Pan Jacek wysłał mnie do szkoły muzycznej i wziął do
szkolnego radiowęzła. Pani Beata, pamiętam to jak dziś,
stwierdziła, że będę kiedyś pracować w reklamie albo zostanę
dziennikarzem. Zamiast wypracowań, pozwalała mi pisać opowiadania,
w których bohaterami byli bohaterowie lektur. Józef K.,
Raskolnikow, Winston Smith. Wszystko to mieszało się z wizytami w
bibliotece, gazetami samochodowymi, magnetofonem, kasetami video,
piłką nożną. A czy miało na mnie wpływ? Cóż, jestem pisarzem!
Pamiętasz,
ile miałeś lat, gdy zacząłeś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałeś po książki?
Odkąd
tylko nauczyłem się liter, czytałem, od zerówki. Dość wcześnie
zacząłem odwiedzać wypożyczalnię dla dzieci, w której
przeczytałem wszystkie książki Niziurskiego i wszystkie komiksy o
Tytusie, Romku i A’Tomku. Chodziłem tam sam i wybierałem, co chcę
czytać, a potem tachałem to do domu. Potem przeczytałem wszystko,
co było o samochodach. Z jednej z książek o Formule 1, nazywała
się "Na torze", wyciąłem kiedyś – wstyd się
przyznać! - zdjęcie jednego kierowcy, bo przypominał mi mojego
tatę. Potem przeczytałem wszystkie książki o piłce nożnej.
Ciężko sobie to wyobrazić w czasach YouTube, ale była taka
książka z rysunkami, jak wykonać strzał podkręcony lub jak
wykonać sztuczkę z przerzuceniem piłki nad głową z pięty.
Robili tak bohaterowie bajki Kapitan
Jastrząb,
Tsubasa i Cogiro. Nauczyłem się tego z książki, a potem zapisałem
się do klubu Rodło Kwidzyn. No i książki szachowe. Od 1994 roku
grałem w szachy, najpierw dla zabawy, a potem sportowo. Przeczytałem
masę podręczników, choć najbardziej lubiłem tzw. dykteryjki
szachowe. Pamiętam do dziś, jak leżę pod kołdrą z latarką i
czytam książkę Litmanowicza, cały spocony z braku tlenu pod
pościelą. Więc te lata dziecięce mocno mi się łączą z
literkami
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłeś to robić czy raczej traktowałeś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Ciężko
dziś mi powiedzieć, co było w podstawie programowej, a co czytałem
sam, ale czytanie sprawiało mi wielką frajdę. Aczkolwiek muszę
przyznać, że nie byłem nigdy piątkowym uczniem, w tym także z
języka polskiego. Dobry byłem tylko w tym, co mnie pasjonowało i
czym po prostu chciałem się zająć. Nie wszystkie lektury mi się
podobały, wielu nawet nie czytałem, jeśli były nudne... Czy
Pinokio
był lekturą? Pamiętam takie wydanie z pięknymi ilustracjami.
Losami drewnianego chłopca byłem naprawdę wstrząśnięty, długo
nie mogłem się pogodzić z tym, jak go traktowano. Pamiętam
fragment Wesela
w Atomicach,
to była chyba podstawówka i, przede wszystkim, Krzyżaków.
Widzę dokładnie wysoką, ostrą trawę nad jeziorem w Klasztorku,
białego malucha, kraciasty koc, termos z herbatą i dwutomową
książkę, od której nie mogę się oderwać. I te „Mój ci!!!”.
Z innych książek kojarzy mi się taka bajka o wilku, którego
obrzucano kamieniami we wiosce. Nawet teraz ściska mi gardło, jak
sobie przypomnę...
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Cała
seria książek z cyklu „Klub Siedmiu Przygód” – po prostu je
połykałem! Kilka lat temu byłem w domu Edmunda Niziurskiego,
rozmawiałem z wdową po pisarzu. To było niesamowite przeżycie.
Komiksy się nie liczą, ale oczywiście cała seria o Tytusie.
Niezwykłe były oczywiście Dzieci
z Bullerbyn
i
Krzyżacy.
Z książek doskonale pamiętam tę pod tytułem Człowiek,
o którego upomniało się morze
Centkiewiczów. Nie wiem, czy historia Amundsena jest lekturą, ale
po przeczytaniu jej zapragnąłem zostać glacjologiem i pracować na
Antarktydzie. Radio Gdańsk ogłosiło wtedy konkurs na opowiadanie,
nagrodą był wyjazd do stacji polarnej z Markiem Kamińskim. Kiedy
byłem trochę starszy, tata sprezentował mi na imieniny Martina
Edena
Jacka Londona, kiedy miałem 16 lat. O człowieku, który nie umiał
pisać, a potem został pisarzem. Myślę, że w tych dziecięcych
lekturach najważniejsza była wyobraźnia i podróże przez nowe
światy.
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Wpadł
mi niedawno w ręce album Gabinet
anatomii Wydawnictwa
Dwie Siostry. Sprezentowaliśmy go dwóm siostrzenicom, trzeci muszę
kupić sobie! Do szkolnych lektur częściej wracam przy okazji
ekranizacji. Myślę, że jako czytelnik wyciągnąłem z nich to, co
miałem, gdy byłem dzieckiem, a filmy z kolei często szukają w
bajkach figur, które zrozumieją również dorośli.
Czy
myślałeś kiedykolwiek o napisaniu książki skierowanej do młodego
odbiorcy?
Jest
to jedno z moich marzeń. Muszę się przyznać, że nawet zacząłem
taką pisać. Nazywa się Gra
w Piotrusia,
jeśli ktoś pamięta tę grę. Zaczyna się współcześnie, a pod
wpływem pewnych zdarzeń cofam się do lat 90. Bohaterami są moi
rówieśnicy z dzieciństwa i cały świat osiedla, sąsiedzi.
Wyobraź sobie, że miałem niedawno spotkanie autorskie w Kwidzynie,
skąd pochodzę, w bibliotece. Opowiedziałem tę historię. Po
spotkaniu podeszła do mnie dyrektorka biblioteki i okazało się, że
w latach 90. mieszkała piętro niżej. W Grze
w Piotrusia
opisałem jej tatę.
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Jeśli chciałbyś dodać coś od
siebie, coś, co kojarzy Ci się z Dniem Książki dla Dzieci lub z
dziecięcą literaturą, to proszę, zrób to tutaj, nie krępuj się
:-) Niech to będzie jak w szkole – pytanie dla chętnych, na
szóstkę.
Książki,
to niesamowite wehikuły dla wyobraźni. Słowa, które opisują
świat warte są więcej, niż tysiące obrazów. Pozostaje zachęcić
mi do czytania i… pisania! Spróbuj prowadzić pamiętnik,
kalendarz. Opisz rodzeństwo, dziadków. Powtarzaj to co roku, aż
dorośniesz.
***
Ewelina Łaszczuk, bookstagramerka
https://www.instagram.com/bookini.w.poscieli/
Czy
jako dziecko uważałaś się za mola książkowego lub byłaś tak
postrzegana?
Za
czasów mojego dzieciństwa pojęcie mola książkowego było uważane
- niestety – za obraźliwe i całkowicie niedoceniane. Jednak
zawsze byłam na przekór panującym standardom i książki już jako
dziecko połykałam w ilościach hurtowych. Przyznam jednak, że nie
chwaliłam się tym zbytnio, i zazwyczaj tylko najbliżsi widzieli
mnie z książką w ręku. Nie zdziwi jednak chyba nikogo, że już
wtedy moim ulubionym miejscem, w którym zaszywałam się z
książkami, było łóżko :)
Czy w
Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
W samym
domu mieliśmy tylko jeden regał pełen książek, jednak dość
długo nie miałam do niego dostępu. Jak już świadomie zaczęłam
dobierać sobie literaturę do czytania, pamiętam, że miałam zakaz
wyciągania książek z najniższej półki. Oczywiście, to co
zakazane, najlepiej smakuje, więc pod nieobecność rodziców
złamałam panującą zasadę i wyjęłam jedną z niedozwolonych dla
mnie książek. Tak właśnie pierwszy raz w życiu przeczytała
swojego pierwszego Harlequina:)
Teraz
śmieję się z wielkiego rozstrzału gustu literackiego moich
rodziców, lecz już chyba wiem, skąd u mnie brak kurczowego
trzymania się jednego gatunku:)
Czy
czytano Tobie, gdy byłaś mała? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Niestety
nie pamiętam, żeby rodzice czytali mi książki. Bardziej skupiali
się na opowieściach na dobranoc, które, jak później zdałam
sobie sprawę, były połączeniem wielu historii, po które już
sama sięgnęłam.
Pamiętam
jednak, że mieliśmy stare wydanie baśni braci Grimm, do którego
sięgałam z ogromną przyjemnością po to, aby czytać na głos
wszystkim dookoła. Nie zawsze moje starania odniosły pozytywny
skutek, jednak niestrudzenie czytałam baśnie tak długo, że do tej
pory znam wszystkie prawie na pamięć:)
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałaś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłaś (o zgrozo!) do książek zniechęcana?
Nigdy
ze strony najbliższych nie byłam zniechęcana do książek! Jednak
nie widziałam, żeby rodzice czytali książki. Byłam dzieckiem z
tzw kluczem na szyi, moi rodzice pracowali, czasem po kilkanaście
godzin, często w weekendy, więc cała nasza czwórka (mam trójkę
rodzeństwa) była zdana na siebie nawzajem. To właśnie my
napędzaliśmy się do wspólnego czytania, chodziliśmy do bibliotek
i spędzaliśmy w czytelniach długie godziny. Już jako dorosła
osoba rozmawiałam na ten temat z moją mamą - okazało się, że
znajdowała czas na czytanie, dopiero gdy każde z nas poszło spać.
Jak wiele odkrywa się dopiero po czasie:)
Dodatkowo
mogę przyznać, że miałam też prywatnego dilera książek w
postaci mojej Cioci - za każdym razem przywoziła nam po kilkanaście
książek (dla każdego) więc wyobraź sobie, jak bardzo
wyczekiwałam spotkań z nią!
To właśnie
dzięki niej poznałam Alicję w krainie czarów czy Małego
księcia.
Pamiętasz,
ile miałaś lat, gdy zaczęłaś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałaś po książki?
Czytać
samodzielnie zaczęłam pewnie w podstawówce, nie przytoczę Ci
niestety konkretnego wieku :) Czy sięgałam po nie często? Myślę,
że odznaka najpilniejszego czytelnika w szkolnej bibliotece mówi
sama za siebie:)
A jak
było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłaś to robić czy raczej traktowałaś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Lektury
mają to do siebie, że są znienawidzonym “gatunkiem” przez
dzieci:) Jednak pamiętam, że te najkrótsze były dla mnie
najgorsze (stąd też chyba obecna awersja do krótkiej formy:)
Szczególnie
w pamięć zapadły mi Dzieci z Bullerbyn, ponieważ ogromnie
zazdrościłam bohaterom ich przygód, więzi, którą ze sobą
mieli, i faktu, że mieszkali tak blisko siebie:) Wróciłam już
jako dorosła do tej lektury i przyznam, że odebrałam ją zupełnie
inaczej, bardziej pesymistycznie. Dlatego uważam, że do niektórych
książek, szczególnie czytanych w dzieciństwie, powinniśmy
wracać. Już jako osoby w miarę ukształtowane, możemy wychwycić
zupełnie inne, uniwersalne wartości, które są poukrywane w
pięknych i kolorowych fabułach (i znów mam na myśli Alicję czy
Małego Księcia).
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Ulubionych
książek z dzieciństwa mam naprawdę wiele, chociaż patrząc
teraz, co się dzieje na rynku wydawniczym, jeśli chodzi o
literaturę dziecięcą, to czuję się bardzo pokrzywdzona, że
urodziłam się w latach 80. :)
Jest
jednak seria, Przygody
Trzech detektywów
(sygnowana nazwiskiem Alfreda Hitchcocka pomimo, że ma wielu
autorów), która mogę śmiało nazwać początkiem miłości do
kryminalnej literatury:) Historię trzech przyjaciół, którzy
rozwiązują zagadki prawie jak zawodowi detektywi, połykałam
tomami, a gdy już nie było kolejnych części, odświeżałam od
początku:)
Nie
mogę tutaj nie wspomnieć o Alicji
w krainie czarów
czy Małym
księciu,
które poznajemy, mając właśnie te kilka, kilkanaście lat. Są to
książki, których raczej dziecku nie trzeba zbyt nachalnie wpychać,
jednak ich wielkość doceniłam dopiero jako świadoma i dorosła
osoba:)
Czy w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką skierowaną do dzieci?
Powtórzę
się z chęcią - Alicja
w Krainie czarów
i Mały
Książę!
Przyznam,
że jednak pomimo wielkiego uwielbienia do utworu Lewisa Carolla, to
częściej sięgam po Małego Księcia. I nie chodzi tutaj o
ilość stron:)
Za każdym
razem, z Małego Księcia wyciągam zupełnie coś innego, coś
co mi na konkretnym etapie życia jest bardzo potrzebne i mocno
chciane :)
Gapa
że mnie, bo nie wspomniałam o Kubusiu Puchatku, którego o dziwo
poznałam już jako nastolatka (mowa tutaj o całym tekście, a nie
urywkach i cytatach). Więc może nie jest to moja stricte książka
z dzieciństwa, natomiast jest w mojej TOP 3, jeśli chodzi o książki
dla dzieci, które całkowicie zmieniły mój światopogląd w
dorosłym życiu i do których wracam regularnie:)
Taki
mój mały zestaw naprawczy:)
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Jeśli chciałabyś dodać coś
od siebie, coś, co kojarzy Ci się z Dniem Książki dla Dzieci lub
z dziecięcą literaturą, to proszę, zrób to tutaj, nie krępuj
się :-) Niech to będzie jak w szkole – pytanie dla chętnych, na
szóstkę.
“Czym
skorupka za młodu…” nie, to jednak chyba zbyt patetyczne i dość
krzywdzące, ponieważ znam wielu fascynatów książek, którzy w
dzieciństwie nie mieli z nimi w ogóle styczności:) Jednak dzieci
są z natury ciekawe świata, bardziej otwarte na poznawanie i rządne
wszelakich przygód. Dlatego cudowny jest fakt, że powstaje coraz
więcej książek kierowanych do młodego czytelnika, które nie są
tylko płytkimi opowieściami. Ważne jest także to, że są to też
książki dla każdego - i po sobie przyznam, że z wielu dziecięcych
historii, wyciągam poważne i życiowe wnioski.
Tak
to powinno wyglądać:)
***
Marek Stelar, pisarz
autor m.in. cyklu z Dariuszem Suderem i powieści Intruz
Czy
jako dziecko uważałeś się za mola książkowego lub byłeś tak
postrzegany?
Obie
te rzeczy naraz. Chłonąłem książki, odkąd tylko nauczyłem się
czytać. Wolałem je zdecydowanie bardziej od sportu i innych
aktywności (dopóki nie odkryłem modelarstwa, któremu też
poświęcałem sporo czasu). Nie oznacza to, że nie latałem z
dzieciakami po podwórkach, ale książki zawsze były na pierwszym
miejscu. Raz zwyciężyłem nawet w semestralnym rankingu wypożyczeń
w szkolnej bibliotece. A w dzieciństwie nawet wyglądałem jak mól
książkowy: blady, mizerny, z rozwianym włosem i w okularach.
Archetyp!
Czy
w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
Tak.
Istniał podział na trzy biblioteczki: rodziców, dziadków i moją,
na spółę z bratem, którą stopniowo, z upływem lat
rozdzielaliśmy. Mój dom rodzinny był wielopokoleniowy.
Biblioteczka rodziców zawierała typowe dla tamtych czasów
„mustready”, czy też może raczej „musthave'y”, czyli
arcydzieła literatury polskiej i światowej, które po prostu w
porządnym domu wypadało mieć, choć niekoniecznie czytać, oraz
sporą kolekcję pozycji dotyczących motoryzacji, którą pasjonował
się mój tata. Szczerze mówiąc, jako dzieciak nie byłem nimi
zainteresowany (z wyjątkiem jednej, fascynującej opowieści o
historii automobilizmu „Moje dwa i cztery kółka” Witolda
Rychtera, którą zaczytałem na śmierć). Miałem swoją
biblioteczkę, typową dla dzieciaków żyjących w latach
osiemdziesiątych: komiksy, trochę lektur i moje ulubione, a wręcz
ukochane, o które pewnie później zapytasz, więc teraz nie będę
ich wymieniał :-) No, i biblioteczka dziadków: kilkanaście półek
kryminałów i sensacji, polskich i zagranicznych autorów. Pożywka,
karma i nawóz w jednym dla przyszłego autora Stelara. I nie
odmawiałem ich sobie...
Czy
czytano Tobie, gdy byłeś mały? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Czytała
zawsze mama. Na dobranoc. „Doktor Doolittle”, książeczki z
serii „Poczytaj mi Mamo”, Janczarski, Sikirycki... Pamiętam, jak
próbowała zdusić śmiech, żeby nie przerywać czytania „Przygód
Mikołajka” i jak popłakała się na końcu „Psa, który jeździł
koleją”. Traktowała czytanie bardzo poważnie, to był
nieodłączny element wieczornej procedury. I chyba mój ulubiony.
Potem czytałem już sam, również wieczorem i to była oczywiście
klasyka: pod kołdrą, kiedy brat już zasnął i nie marudził, że
mu lampka przeszkadza.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałeś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłeś (o zgrozo!) do książek zniechęcany?
Czytali
wszyscy w domu. Wyjścia z babcią do biblioteki były nieodłączną
częścią naszego życia. Wciąż zaglądam do filii nr 8 MBP w
Szczecinie, już od ponad trzydziestu pięciu lat. Czy miało to
wpływ? Mój Boże, bez czytania nie ma pisania! A nawet gdybym nie
zaczął pisać, nie mam żadnych wątpliwości, że książki mają
na kształtowanie nas niemal taki sam wpływ jak rodzice, szkoła czy
rówieśnicy. Nikt nigdy nie próbował mnie zniechęcać do książek.
Byłyby to próby z góry skazane na niepowodzenie. No, czasem padało
nieśmiałe pytanie: może poszedłbyś na chwilę na dwór złapać
trochę słońca? Jasne! Na leżak. Z książką...
Pamiętasz,
ile miałeś lat, gdy zacząłeś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałeś po książki?
W
pierwszej klasie już płynnie czytałem. Wynikało to chyba z
potrzeby chłonięcia bodźców, z których najbardziej odpowiadały
mi te wizualne, w postaci obrazków w książkach. A że obok były
litery... Pamiętam, że moją pierwszą „książką” była
trzynasta księga „Tytusa, Romka i A'tomka”, taka bez okładki.
Nie wiem nawet, skąd znalazła się na półce, na której leżały
książki, które czytała nam mama. Pamiętam, kiedy jako
pięciolatek dodawałem do siebie litery poznane w przedszkolu i z
zaskoczeniem stwierdzałem, że to połączenie obrazka i literek w
dymku ma sens, i to jaki! A potem już poszło. Jak lawina. Nie dało
się tego zatrzymać... Pamiętam pierwszą samodzielnie przeczytaną
książkę: „Pilot i ja” Bahdaja, nawet okładkę mam teraz przed
oczami. To była chyba pierwsza lektura szkolna i ja ją miałem
zaliczoną jeszcze przed rozpoczęciem roku.
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłeś to robić czy raczej traktowałeś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Szczerze
, nie przepadałem za lekturami, choć oczywiście je sumiennie
czytałem, przynajmniej w podstawówce (w liceum sumiennie to już
tylko te krwawe: „Makbet”, „Hamlet”, „Jądro ciemności”
- byłem w klasie o profilu humanistycznym i miałem trochę
rozszerzoną listę lektur). Tak się złożyło, że miałem do nich
podejście rogate, a dziś myślę, że po prostu lista lektur
obowiązkowych nie sprostała moim oczekiwaniom. Od dziecka skupiałem
się na, jakbyśmy dziś powiedzieli, popkulturze. No, rozminęliśmy
się z ministerstwem jakoś... Nie fascynował mnie „Potop”, ale
już „Szwedzi w Warszawie” tak i pamiętam tę książkę do
dziś. „Karolcia” była w porządku i to bezsprzecznie jest
kanon, który powinien obowiązywać po kres czasów. Innych lektur
wczesnej podstawówki nie pamiętam, co też może o czymś
świadczyć, choć nadużyciem byłoby stwierdzenie, że nie dały mi
nic. Dały, choć wiele doceniłem po latach, na przykład
opowiadania Konopnickiej, Sienkiewicza czy Nałkowskiej (późna
podstawówka). Tak jak życie jest sumą doświadczeń, tak pisanie
wynika wprost z tego, co przeczytaliśmy, nawet jeśli tego nie
pamiętamy. To gdzieś jest, jak ziarenko maku, jedno z miliona,
które razem zebrały się na korzec.
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Noo,
mówiłem, że będzie! :-) Tak się składa, że niedawno byłem
pytany o książki z dzieciństwa i o ile odpowiedziałem na tamto
pytanie, podając kilka tytułów, otworzyło ono jakąś furteczkę
w moim umyśle. Od tamtej pory wyłaniają się z mroków niepamięci
wciąż nowe, co oznacza, że gdzieś podświadomie ciągle do tego
wracam. Twoje pytanie jest precyzyjniejsze, bo chodzi o jedną
książkę i to w zasadzie uniemożliwia mi odpowiedź. Było ich
sporo, i jeśli już, to mogę ewentualnie pokusić się o TOP10,
przy czym kolejność będzie przypadkowa. A więc: „Piraci z Wysp
Śpiewających” Bahdaja, „Księga urwisów”, „Klub
włóczykijów” i „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa”
Niziurskiego, wspomniane „Moje dwa i cztery kółka” Rychtera,
„Niezwykłe perypetie odkryć i wynalazków” Herlingera (również
zaczytane na śmierć), „Kaktusy z Zielonej ulicy” Zawady, „Pan
Samochodzik i...” Nienackiego (ale tylko do dwunastego tomu),
„Tajna misja Hipoteusza Grippy i jego gadatliwego psa
Artakserksesa” Orłowskich, seria o Dzikiej Mrówce, to już mam co
najmniej dwadzieścia trzy, więc na tym poprzestanę. Kilka z nich
wciąż jest w mojej biblioteczce, na półce wspomnień, na której
są również komiksy. Mam czterdzieści cztery lata, ale wciąż
jakąś częścią siebie jestem tym chłopakiem z dawnych lat,
zwłaszcza, kiedy sięgam na tę półkę...
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Jestem
na etapie życia, w którym siłą rzeczy do nich wracam. Czytam je
po prostu swojemu starszemu dziecku. Dziś dostęp do książek jest
dużo łatwiejszy, za to wybór dużo cięższy, zważywszy na ilość
nowych tytułów pojawiających się co miesiąc, i nie dotyczy to
oczywiście tylko literatury dziecięcej. Z odkryć, których
dokonaliśmy rodzinnie, warta uwagi jest seria Agnieszki Tyszki o
Zosi z ulicy Kociej. Genialna, fantastycznie (choć bardzo oszczędnie
i może w tym tkwi sekret) zilustrowana. Czytam ją z czystą
przyjemnością i zachwytem nad lekkością pióra, fantazją i
podejściem do małego Czytelnika, choć sięgamy również do
klasyki: Bromby, „Karolci” czy „Dzieci z Bullerbyn”. Myślę
również o starej, dobrej „Akademii Pana Kleksa” oraz „Wielkiej,
większej i największej”, które też gdzieś tam pobrzmiewają w
głowie. Mam nadzieję, że w miarę rozwoju dzieci znajdę nowe
pozycje, które urzekną mnie na równi z Zosią z ulicy Kociej.
Czy
myślałeś kiedykolwiek o napisaniu książki skierowanej do młodego
odbiorcy?
Czy
myślałem? Ja ją piszę! Od lat. Nie dla najmłodszych, ale dla
młodzieży. Jesteś chyba pierwszą osobą, której o niej opowiadam
:-) To powieść historyczno-przygodowa osadzona w realiach świata
alternatywnego opartych o historię i geografię moich rejonów:
Pomorza, zwanego dziś Zachodnim i Przednim, po obu stronach granicy
polsko-niemieckiej. Żadnych smoków i czarodziejów (przykro mi, nie
przepadam). Po prostu opowieść o chłopaku, który w wyniku wypadku
trafia do świata własnej jaźni, gdzie jest oczekiwany jako Dziecię
Lasu – legendarny wybawca zesłany przez los, by uwolnić
wszystkich z mocy pewnego ciemiężyciela. Czy jest nim na pewno? On
sam mocno w to wątpi, ale poddaje się prądowi, który niesie go
przez krainy ku przeznaczeniu. Stare, sprawdzone schematy, ale mam
nadzieję, że w nowym, świeżym wydaniu. Nie wiem, kiedy skończę,
bo skupiam się na razie jednak na kryminałach. Ale sporo kryminału
jest i tam. Zobaczymy.
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Jeśli chciałbyś dodać coś od
siebie, coś, co kojarzy Ci się z Dniem Książki dla Dzieci lub z
dziecięcą literaturą, to proszę, zrób to tutaj, nie krępuj się
:-) Niech to będzie jak w szkole – pytanie dla chętnych, na
szóstkę.
Czasami
dzieciaki i młodzież pytają mnie, jak zacząć pisać i jak pisać
dobrze? Zadam te pytania teraz sobie, na szóstkę, okej?
Odpowiedź
na pierwsze brzmi: po prostu zacząć, a na drugie: nie wiem.
Ale
że zależy mi na tej szóstce, to teraz dam młodym parę rad,
których nikt nigdy mi nie dał i prawd, do których doszedłem sam.
Naprawdę nigdy nie czytałem żadnego poradnika pisania, a na
warsztatach pisarskich, jako kursant, byłem po czterech latach od
wydania pierwszej książki i wydaniu siódmej (bo uważam, że
zawsze można nauczyć się czegoś jeszcze).
A
więc:
- bez czytania nie ma pisania; jeśli nie czytasz mnóstwo albo nie rozumiesz, co czytasz, nawet nie zaczynaj pisać – to jak spróbować prowadzić czołg, nie umiejąc nawet jeździć na rowerze! Szkoda czasu, Twojego i Twoich potencjalnych odbiorców.
- Nie jaraj się własną twórczością (a przynajmniej zbyt wcześnie) – ciężko być obiektywnym w stosunku do samego siebie, ale spróbuj do tej kwestii podejść na chłodno, opłaci Ci się! Jaranie się swoimi tekstami zostaw swoim Czytelnikom.
- Nie załamuj się pierwszymi, drugimi i trzecimi niepowodzeniami – czasem miliony znaków lądują w koszu, zanim powstanie coś sensownego. Ale to nigdy nie są stracone znaki: to Twój pot, który musisz wylać, zanim nabierzesz pisarskiej krzepy.
- Każdą krytykę swoich tekstów bierz na klatę: odsiewaj hejt tych, którzy życzą Ci źle, od konstruktywnych i merytorycznych uwag tych, którzy życzą Ci jak najlepiej. Tak jest po pierwsze zdrowiej, a po drugie mądrzej.
- Ćwicz w myślach: widząc codzienną sytuację, mijając coś kompletnie nieistotnego, moknąc w deszczu czy pocąc się na słońcu, postaraj się opisać to tak, jakbyś chciał o tym przeczytać. Nazywam to pisaniem na sucho, kiedy nie masz przy sobie lapka, ale masz przecież głowę, no nie?
- Kiedy dojdziesz do wniosku, że pisanie nie ma jednak sensu, bo świadczą o tym wszystkie znaki na ziemi i niebie – daj sobie spokój. Pograj w gry, poharataj w gałę, posiedź w necie, zrób cokolwiek, co robi teraz młodzież, a o czym ja nie mam zielonego pojęcia. A potem spróbuj zacząć jeszcze raz, jeśli dalej tak bardzo Ci zależy. Bo jeśli Ci zależy, to znaczy, że coś w tym jest! Powodzenia!
***Bartosz Szczygielski, pisarz
autor m.in. serii książek z Gabrielem Bysiem i powieści dla dzieci Wskazówki
Czy jako dziecko uważałeś się za mola książkowego lub byłeś tak postrzegany?Nie, absolutnie nie. Siedzenie z nosem w książkach nie było moim głównym zajęciem. Wychowałem się w czasach, kiedy dostęp do internetu wymagał odłączenia telefonu stacjonarnego, więc często wyganiano mnie na dwór. Lubiłem czytać, ale o wiele bardziej wsiąkłem w to, kiedy dzieckiem już nie byłem.
Czy w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?Tak, było i jest ich całkiem sporo. Obecnie moja mama czyta wszystko to, co jej przyniosę, więc książek pojawia się tam coraz więcej. Wcześniej głównie były to książki o matematyce czy komputerach. Teraz więcej w domu rodzinnym jest beletrystyki.
Czy czytano Tobie, gdy byłeś mały? Kto to robił? Może pamiętasz, kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?Oj tak, dobrze to pamiętam. Czytał mi ojciec i trwało to dość długo, ale nie powiem dokładnie do kiedy. Wieczorami siadał przy łóżku, otwierał książkę i czytał tak długo, aż nie zasnąłem.
Mówi się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania, jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałeś w swoim otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ? A może raczej byłeś (o zgrozo!) do książek zniechęcany?Na szczęście nikt mnie do niczego nie zniechęcał. Uważam, że dzieci nie powinno się zachęcać do czytania, a powinno dawać się im przykład. Czytający rodzic sprawi, że dziecko także zacznie czytać. Samo mówienie o tym nic nie zmieni. Kiedyś czytanie było normalną aktywnością, czymś, co pozwalało na miłe spędzanie czasu. Teraz jest tak dużo rozpraszaczy, że stało się nagle czymś wyjątkowym.
Pamiętasz, ile miałeś lat, gdy zacząłeś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie sięgałeś po książki?Musiałem być jakoś w podstawówce. Piąta, może szósta klasa to takie czytanie, do którego nie zmuszano mnie w szkole. Nie powiem, żebym jakoś rzucał się na książki wtedy, ale nie było tak, żebym się przed nimi bronił. Zainteresowanie czytaniem przyszło później, jak już byłem w liceum.
A jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność? Lubiłeś to robić czy raczej traktowałeś jak przykry obowiązek? Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?Nigdy nie miałem problemów z lekturami. Nie wszystkie mi się podobały, ale zawsze potrafiłem wyciągnąć z nich coś dla siebie. Trudno mi ocenić, czy to podchodzi jeszcze pod literaturę dziecięcą, ale „O psie, który jeździł koleją” rozłożyło mnie na łopatki. To też pewnie wyjaśniałoby, dlaczego pisząc książki, tak mocno katuję swoich bohaterów. Taka trauma z dzieciństwa.
To pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa? Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?Pewnie powinienem powiedzieć, że „Mały Książę” albo „Muminki”, albo cokolwiek takiego, co zazwyczaj pojawia się we wszystkich inspirujących opisach na Instagramie. No nie, nie mam ulubionej książki z dzieciństwa. Uważam, że każda lektura jest w stanie zainteresować młodego odbiorcę i to rodzic powinien pomagać mu ją wybierać. Najlepiej patrząc po tym, co interesuje jego dziecko.
Czy w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką skierowaną do dzieci?Nie mam dzieci, więc tutaj raczej zachwycać się nie mam czym, bo z taką literaturą nie obcuję zbyt często.
To pytanie modyfikuję specjalnie dla Ciebie, bo masz już na koncie napisanie książki dla dzieci. A zatem spytam, co cię do tego skłoniło? Skąd wzięła się potrzeba i pomysł na napisanie "Wskazówek"?Potrzebowałem odpoczynku od treści, które mocno mną wstrząsnęły. „Wskazówki” napisałem zaraz po tym, jak skończyłem „Serce”, a wiedziałem, że „Krok trzeci” jeszcze mocniej mnie przeczołga. Chciałem dobrej, nieskrępowanej zasadami gatunku zabawy. Czegoś, co daje najzwyklejszą w życiu frajdę. Dla małych i dużych, a kiedy zrodził mi się taki pomysł w głowie, to już szybko poszło.
Bardzo dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Jeśli chciałbyś dodać coś od siebie, coś, co kojarzy Ci się z Dniem Książki dla Dzieci lub z dziecięcą literaturą, to proszę, zrób to tutaj, nie krępuj się :-) Niech to będzie jak w szkole – pytanie dla chętnych, na szóstkę.Dawajmy przykład młodszym pokoleniom, że książki faktycznie rozwijają wyobraźnię. Niech ta w nich rośnie, bo kolejne pokolenie musi coś pisać dla swoich dzieci.***Agnieszka Kalus, tłumaczka i blogerka
http://www.czytambolubie.com/
Czy
jako dziecko uważałaś się za mola książkowego lub byłaś tak
postrzegana?
Dla
mnie czytanie było czymś normalnym. Do 12. roku życia byłam
jedynaczką, nie chodziłam do przedszkola, do pierwszej, drugiej
klasy podstawówki na podwórku bywałam rzadko – potem to się
zmieniło, bo się przeprowadziłam. Czas wypełniałam pochłanianiem
kolejnych książek. W moim pierwszym miejscu zamieszkania, na rynku,
miałam księgarnię pod domem i bibliotekę na końcu chodnika. Tam
mogłam chodzić bezpiecznie. I chodziłam. Codziennie. Dla mnie to
było normalne. Nienormalne było to, że wypożyczali mi po 1-2
książeczki, dopasowane może do wieku, ale nie do poziomu
zaawansowania, które czytałam w drodze do domu.
Czy
w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
Nie.
Książek nie było w ogóle. Legendy głoszą, że mój tata kiedyś
czytał. I rzeczywiście jego książki były na strychu, potem
zostały zabrane stamtąd przy przeprowadzce i dołączyły do mojego
księgozbioru, ale dla mnie jako dziecka i nastolatki były zbyt
poważne. We wczesnym dzieciństwie miałam jakieś książeczki,
które mieściły się w jednej szufladzie. Głównie z serii
Poczytaj mi mamo. Potem od czasu do czasu kupowałam sobie książki
za kieszonkowe, ale głównie bazowałam na bibliotece. I pamiętam,
że do jakiejś zamożnej znajomej dostałam książeczki z ruchomymi
obrazkami. Darzyłam je wielkim szacunkiem. Były piękne. W tamtych
czasach coś kolorowego i porządnie wykonanego to był powiew
luksusu.
Czy
czytano Tobie, gdy byłaś mała? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Czytano
mi te książeczki z Poczytaj mi mamo. Pewnie mama i babcia i
podejrzewam, że niezbyt chętnie. Szczerze, to nie pamiętam, bo
nauczyłam się czytać w wieku pięciu lat i uniezależniłam od
rodziny w tej kwestii, bo uważałam, że czytali mi za mało, więc
miałam silną motywację do nauki czytania.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałaś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłaś (o zgrozo!) do książek zniechęcana?
Tak
jak wspominałam, w mojej najbliższej rodzinie nikt książek nie
czytał. Tata czytał gazety. Ja czytałam dużo od piątego roku
życia – podejrzewam, że z nudów. Później, gdy przeprowadziłam
się bliżej moich kuzynek, wszystkie trzy uwielbiałyśmy czytać.
Gdy znudziły nam się zabawy, kładłyśmy się każda ze swoją
książką lub rozchodziłyśmy do domów, żeby poczytać w
samotności. Wymieniałyśmy się książkami. Do tej pory wszystkie
dużo czytamy. W mojej najbliższej rodzinie czytanie było uważane
za stratę czasu, lenistwo, bujanie z głową w chmurach. I tak,
zdarzało się że byłam do tego zniechęcana.
Pamiętasz,
ile miałaś lat, gdy zaczęłaś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałaś po książki?
Powyżej
pisałam, że miałam pięć lat. Pierwsza samodzielnie przeczytana
przeze mnie książka nosiła tytuł „Chcę mieć przyjaciela”.
Czytałam ją potem wielokrotnie, bo również chciałam mieć
przyjaciela.
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłaś to robić czy raczej traktowałaś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Najbardziej
zapamiętałam pierwszą lekturę szkolną. Od jakichś 2-3 lat sama
czytałam i to dużo, ale byłam taka dumna, poczułam się taka
dorosła, gdy w szkole pani zadała nam lekturę obowiązkową.
Wypożyczyłam ją z biblioteki. Zaniosłam do domu. Po czym się
załamałam. To było strasznie nudne, napisane jakimś koślawym
językiem. Książka nosiła tytuł „Na jagody” i była dla mnie
zupełnie niestrawna. Później było już tylko lepiej. Przeczytałam
WSZYSTKIE lektury szkolne od podstawówki do matury oprócz „Potopu”.
W podstawówce wstyd mi było przed innymi dzieciakami, bo nie
nudziłam się na „Krzyżakach”, a nawet z przyjemnością
przeczytałam „Puc, Bursztyn i goście” mimo archaicznego języka.
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Byłam
dzieckiem bardzo dawno temu, więc nie pamiętam. Poza tym czytałam
dużo i w większości nie swoje książki. Jednak w ostatnich latach
przypomniało mi się kilka tytułów za sprawą wznowień. Pierwszy
z nich to „Baśnie angielskie” – uwielbiałam tę książkę i
miałam swój, mocno zaczytany egzemplarz. Kolejną książeczką
jest „Leonek i lew”, który kojarzy mi się z czymś przyjemnym,
chociaż nie umiem wskazać, z czym dokładnie. Miałam też chyba
odziedziczoną po starszym kuzynostwie antologię opowiadań pisanych
przez młodzież. Wydaje mi się, że to wydawnictwo „Filipinki”
lub jakiegoś innego czasopisma dla nastolatków. Bardzo je lubiłam,
czytałam mnóstwo razy,, choć podejrzewam, że nie była to
literatura najwyższych lotów. I uwielbiałam Ożogowską – to
była moja podstawówkowa miłość. Mnóstwo inteligentnego humoru,
świetne przygody, wartka akcja.
To
odpowiedź na pierwsze z pytań. Na pozostałe nie umiem
odpowiedzieć, bo mam za mało danych 😉
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Żeby
to raz! Nie ma dla mnie lepszego lekarstwa na stres i przepracowanie
niż książka dla dzieci. Regularnie po nie sięgam, mam zawsze ich
zapas na kryzysowe sytuacje. W ostatnich latach literatura dziecięca
przeżywa rozkwit – wydania są przepiękne, ilustracje
oszałamiające. Książki dla dzieci to teraz małe dzieła sztuki.
Żałuję tylko, że gdy mój syn był mały, nie było zbyt wielu
tak ładnych wydań. Wtedy na półkach królowały różne wariacje
opowieści na podstawie bajek Disneya oraz rysunkowej wersji Kubusia
Puchatka.
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Jeśli chciałabyś dodać coś
od siebie, coś, co kojarzy Ci się z Dniem Książki dla Dzieci lub
z dziecięcą literaturą, to proszę, zrób to tutaj, nie krępuj
się :-) Niech to będzie jak w szkole – pytanie dla chętnych, na
szóstkę.
Jak
widać jestem przykładem na to, że można się wychować w zupełnie
nieczytającej rodzinie i kochać książki. Mój syn jest natomiast
odwrotnym przykładem. Wychował się w domu zawalonym książkami,
ma czytających rodziców, sam bardzo dużo czytał w dzieciństwie i
jako nastolatek, a jako dorosły książek nie dotyka.
***
Magdalena Knedler, pisarka
autorka szesnastu powieści, m.in. Dziewczyny kata czy Położnej z Auschwitz
Czy
jako dziecko uważałaś się za mola książkowego lub byłaś tak
postrzegana?
Tak!
Nie przypominam sobie innej czynności, którą aż tak bym lubiła
:) Czytałam dobrze i płynnie już jako bardzo mały Knedler i nie
trzeba mnie było nigdy do tego zmuszać. Uwielbiałam zanurzać się
w inne literackie światy. Zawsze byłam nadwrażliwa i literatura -
choć wtedy tego nie wiedziałam - pomagała mi udźwignąć
rzeczywistość. W pewnym momencie czytałam tak dużo, że... trochę
zawaliłam szkołę i siódmą klasę skończyłam na trójach. Ale
potem się wyciągnęłam ;) W zasadzie to mi było potrzebne,
zdefiniowało mnie. Wiedziałam, że dla czegoś, co kocham naprawdę,
wstanę o piątej rano z uśmiechem na ustach.
Czy
w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
Było
ich bardzo dużo i rodzice też zawsze dużo czytali. Wiedziałam
więc od maleńkości, że książki służą do czytania, a nie
stawiania ich na półkach.
Czy
czytano Tobie, gdy byłaś mała? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Mama,
tata, babcia. Ci ludzie, którzy byli ze mną najbliżej, którzy się
mną opiekowali, zawsze mi czytali. Siadałam temu komuś na
kolanach, ramionami obejmowałam szyję albo wtryniałam się tyłkiem
komuś na biodro - musiałam mieć łączność i z książką, i z
człowiekiem :) Wszyscy dobrze czytali, tata nawet bardzo się
wczuwał intonacyjnie. Nie pamiętam dokładnie, kiedy przestali, ale
to musiała być końcówka pierwszej klasy podstawówki. Wtedy
czytałam już sama takie rzeczy jak np. „Tajemniczy ogród”.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałaś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłaś (o zgrozo!) do książek zniechęcana?
Jak
już wcześniej wspomniałam - wszyscy w domu czytali. Książki
brało się też na wszystkie wyjazdy wakacyjne, a jeśli się na
urlopie kończyły – nigdy nie było problemu, by znaleźć
księgarnię i coś dokupić. Książki brało się też na wycieczki
– na wypad nad jezioro, do parku, do lasu, na działkę. O, na
działce czytało się sporo! Myślę, że był to też dobry czas –
w znaczeniu: dobra epoka – dla czytania. Teraz książka ma
konkurencję, przegrywa przede wszystkim z komórką, która jest pod
ręką, a tam wiadomo – komunikatory, media społecznościowe, dużo
łatwo przyswajalnej treści. Niestety przez to też poziom
literatury się obniża, autorzy także serwują coraz łatwiej
przyswajalne treści.
Pamiętasz,
ile miałaś lat, gdy zaczęłaś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałaś po książki?
W
pierwszej klasie podstawówki. W drugiej chodziłam już sama do
biblioteki – bardzo to lubiłam, potrafiłam łazić między
regałami przez godzinę, dwie, wybierać, czytać informacje na
okładkach, fragmenty, zawsze miałam problem z selekcją – które
książki wybrać, skoro ich liczba do jednorazowego wypożyczenia
była ograniczona. Kiedy byłam trochę starsza, bibliotekarki
pozwalały mi wypożyczać więcej niż cztery książki miesięcznie.
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłaś to robić czy raczej traktowałaś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
To
zawsze zależy od książki. Były takie, które kompletnie mi nie
leżały, nigdy na przykład nie byłam fanką Sienkiewicza, ale
„Krzyżaków” przeczytałam. Miałam już wcześnie to
przekonanie, że może mi się nie podobać, a jednak warto wiedzieć,
o co chodzi i dlaczego się nie podoba. Nigdy za bardzo nie
rozumiałam tego mechanizmu wypowiadania się na temat książek,
których się nie czytało. I nadal go nie rozumiem. Z lektur w
podstawówce lubiłam „Muminki”, „Dzieci z Bullerbyn”, „Anię
z Zielonego Wzgórza”, „Baśnie” Andersena, „Zemstę”
Fredry… Już ich wszystkich dokładnie nie pamiętam
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Zastanawiam
się nad tym czasem i nie wiem, czy umiem wybrać jedną. W wielu
wypadkach zrewidowałam też swoje poglądy – na przykład na „Anię
z Zielonego Wzgórza”. Kiedy czytałam ją w podstawówce, nie
budziły moich wątpliwości ambicje Ani i to, że nikt ich nie
kwestionował. Ania szła na uniwersytet, studiowały tam też inne
młode kobiety, które miały plany na życie, chciały pracować,
Ania chciała pisać. Dopiero później, zgłębiając historię
kobiet, ruch sufrażystek, walkę o prawa wyborcze, prawo do
podejmowania pracy zawodowej, dostęp do edukacji, do równych płac
etc., doszłam do wniosku, że coś tu jest nie halo i ta
rzeczywistość została jednak nieco pokolorowana. Ale spod tych
kolorów wyłuskuje ją choćby serial „Ania, nie Andzia”. W
szóstej klasie zafascynowałam się Jane Austen i tak mi już ostało
do końca studiów, a nawet do dziś, choć teraz też patrzę na jej
twórczość jako literaturę całkowicie pomijającą kwestie
klasowe (służba jest tam praktycznie niewidzialna), ale dobrze
ukazującą problemy kobiet z konkretnej warstwy społecznej. Chyba
więc powiedziałabym, że dzieci (takie dwunastoletnie) mogłyby już
czytać klasykę, ale taką łatwiejszą w odbiorze, niekoniecznie od
razu Tołstoja. Niemniej to by im pokazało źródła pewnych
społecznych problemów, które są zauważalne i dziś. Można by to
zestawiać ze współczesnymi książkami, dyskutować o
podobieństwach i różnicach, uruchamiać mechanizmy skojarzeń.
Ogólnie uważam, że sposób czytania książek w podstawówce
powinien się zupełnie zmienić, jeśli nie chcemy wychować
pokolenia nieczytającego w ogóle.
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Czytam
je na okrągło, jako matka dziecku
Wciąż pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie „Nocny ogrodnik”
Auxiera, „Pax” Pennypacker, „Wilczerka” i „Dachołazy”
Rundell (to w ogóle świetna autorka książek dla dzieci), „Rutka”
Fabickiej (rewelacyjna książka o łódzkim getcie) czy
„Wtajemniczeni” Suwalskiej (sama dowiedziałam się wielu rzeczy
o Bursztynowej Komnacie). Jest tego mnóstwo. Uważam też, że
świetną autorką książek dla dzieci jest Pamela Butchart –
autorka kilku serii. Jej humorystyczny sposób pisania i ukazywanie
dzieci takich, jakimi naprawdę są, jest wyjątkowo trafny, mam
wrażenie, że widzę moją córkę i jej koleżanki, słyszę ich
język. To się nie zawsze w literaturze dla dzieci zdarza, niestety
dorośli lubią dzieci idealizować, wygładzać ich język,
porządkować „po dorosłemu” ich sposób myślenia. U Butchart
dzieci denerwują się byle pierdołami, wymyślają odjechane
zabawy, krzyczą, wstydzą się, boją, mają swoje spojrzenie na
sprawiedliwość, na relacje międzyludzkie, na świat. Widzą wady w
dorosłych… Bardzo też lubię serię Marcina Szczygielskiego
„Czarownica piętro niżej”.
Czy
myślałaś kiedykolwiek o napisaniu książki skierowanej do młodego
odbiorcy?
Moja
córka męczy mnie o to przez cały czas. Na razie wymyślam jej
dyktanda o tajemniczym strychu, gdzie znajdują się drzwi do innego
świata, w którym mieszka Coś W Stylu Lisa
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Jeśli chciałabyś dodać coś
od siebie, coś, co kojarzy Ci się z Dniem Książki dla Dzieci lub
z dziecięcą literaturą, to proszę, zrób to tutaj, nie krępuj
się :-) Niech to będzie jak w szkole – pytanie dla chętnych, na
szóstkę.
Ponieważ
piszę te słowa w trakcie epidemii koronawirusa, chciałam tylko
wyrazić nadzieję, że już niebawem wszyscy będziemy mogli
bezpiecznie wyjść z książkami na łąki, do parków, na skwerki,
do kawiarni. Trzymajcie się zdrowo!
***
Tomasz Radochoński, bloger
http://nowalijki.com/
Czy
jako dziecko uważałeś się za mola książkowego lub byłeś tak
postrzegany?
Nie
pamiętam, abym z powodu czytania książek był określany mianem
mola książkowego, ale na pewno postrzegano mnie jako osobę, która
dużo czyta. Z czasem zacząłem tak o sobie myśleć i zawsze
uważałem bycie molem książkowym za pozytywny aspekt mojej
osobowości. Ba, tak jest do dziś i nie sądzę, żeby miało się
coś zmienić w tej kwestii.
Czy
w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
Tak
i to dzięki temu, że były na wyciągniecie ręki - często po
sięgałem. Każde wyjście do miasta, udział w majowych kiermaszach
kończył się powrotem do domu z nową książką lub komiksem. Te
ostatnie były w latach mojego późnego dzieciństwa towarem
deficytowym, zdobywanym spod lady, dzięki znajomej pani księgarce.
Część książek z biblioteczki rodziców mam u siebie do dziś,
ponieważ wędrowały ze mną od jednego miejsca do kolejnego.
Czy
czytano Tobie, gdy byłeś mały? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Nie
pamiętam, czy rodzice i dziadkowie czytali mi, ale na pewno mojemu
młodszemu bratu, więc pewnie i mnie też. Ja bardzo szybko
usamodzielniłem się czytelniczo i pewnie od IV klasy szkoły
podstawowej sam jestem sobie „sterem, żeglarzem i okrętem” po
oceanach literatury.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałeś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłeś (o zgrozo!) do książek zniechęcany?
Jak
napisałem wyżej - samego czytania przez osobę dorosłą nie
pamiętam, ale wzorce nie wzięły się znikąd. To, że mogłem
swobodnie korzystać z domowej biblioteczki, wypożyczalni w szkole i
zasobów miejskiej biblioteki też miały niebagatelny wpływ na
kształtowanie się moich zachowań jako czytelnika. Nikt nigdy nie
zniechęcał mnie do czytania, bo i tak miałby trudno - z natury
jestem uparty i chodzę własnymi ścieżkami, co nie zmieniło się
do dziś.
Pamiętasz,
ile miałeś lat, gdy zacząłeś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałeś po książki?
Znów
napiszę - nie pamiętam. Faktycznie czytać nauczyłem się jeszcze
przed pójściem do zerówki, ale z opowieści rodziców wynika, że
z bajkami i książeczkami byłem za pan brat od zawsze. I znów -
nic się nie zmieniło.
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłeś to robić czy raczej traktowałeś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Nie
mam żadnych traumatycznych przeżyć związanych z lekturami,
podobie jak i z samą szkołą. Nie bez powodu wciąż jestem jej
częścią. Czytanie lektur nie było dla mnie przykrym obowiązkiem,
może również dlatego, że trafiłem w życiu na mądre, serdecznie
polonistki, które głównie wzmacniały mają pasję do czytania.
Lubię „Akademię pana Kleksa”, „Tajemniczy ogród”, a z
nowszych „Dynastię Miziołków” - bardzo żałuję, że Joanna
Olech nie kontynuowała tej serii.
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Nie
wiem, czy książki, które zaraz wymienię, zainteresowałyby
dzisiejsze dzieci, bo mody czytelnicze też się zmieniają, ale
ogromnym sentymentem darzę serię o Mary Poppins, cykl o rodzie
Pożyczalskich, kocham Muminki. Mam sentyment do Harry’ego Pottera
i Pana Samochodzika, książek A. Bahdaja i E. Nizurskiego. Mogę tak
wymieniać jeszcze długo ;)
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Nie
przypominam sobie, owszem, zachwycam się nowymi wydaniami, dziś
technika drukarska daje ogromne możliwości. Ale prawda jest taka,
że od pewnego czasu nie śledzę już tego wycinka rynku
wydawniczego, dlatego trudno mi coś więcej napisać. Raczej sięgam
po klasykę z mojego dzieciństwa - głównie oczywiście z
sentymentu. Nowości dla dzieci widuję na Twoim blogu i to mi
wystarcza.
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
***
Joanna Opiat-Bojarska, pisarka
autorka m.in. serii powieści Kryształowi (na zdjęciu - zagadka rozwiązana - pierwsza z lewej)
Czy
jako dziecko uważałaś się za mola książkowego lub byłaś tak
postrzegana?
Mieszkałam
bardzo blisko biblioteki i byłam jej częstym gościem. Nie uważałam
się za mola książkowego, po prostu żyłam z książkami. Nie
miałam rodzeństwa, więc nie marnowałam czasu na
kłótnie/przepychanki/wspólne zabawy. Miałam go więcej na
czytanie.
Czy
w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
Zastanawiam
się ile to jest „dużo książek” i od razu moje myśli uciekają
do mojego pokoju, w którym było bardzo dużo puszek (takich od
coli, piwa i innych napoi). Zbierałam je kilka lat. A książki?
Stały na półkach w sypialni rodziców. Nie było ich jakoś
„bardzo dużo”, bo w moim domu czytało się przede wszystkim
książki z biblioteki. Pamiętam tę ekscytację, gdy z biblioteki
wracało się do domu z porcją nowych książek 😊
Czy
czytano Tobie, gdy byłaś mała? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Nie
pamiętam, czy ktoś mi czytał. Pamiętam za to, że codziennie
wieczorem zamykałam się w pokoju, nastawiałam radioodbiornik na
odpowiednie fale i wsłuchiwałam się w specjalną audycję radiową
dla dzieci.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałaś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłaś (o zgrozo!) do książek zniechęcana?
Moja
mama bardzo dużo czytała i to ona zaraziła mnie miłością do
książek. Pamiętam, że siedziała na kanapie zatopiona w lekturze
i wydawała się dobrze bawić. To dlatego sięgnęłam po książki.
Polemizowałabym jednak z tym co mówi się o dawaniu przykładu.
Czasy się zmieniły, a social media, youtuberzy, Netflix itp.
stanowią obecnie ogromną konkurencję dla książek. Jestem matką
nastolatki i już dawno straciłam nadzieję. Obecnie przechodzimy w
domu fazę buntu pt. „to, że ty, mamo, piszesz książki, nie
znaczy, że ja będę książki czytać”.
Pamiętasz,
ile miałaś lat, gdy zaczęłaś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałaś po książki?
Nie
pamiętam. Tak jak nie pamiętam, kiedy zaczęłam sama chodzić.
Pamiętam, że po prostu chodziłam do naszej osiedlowej biblioteki i
bardzo czekałam na chwilę, kiedy będę mogła wypożyczyć coś z
działu z kryminałami. Nie pamiętam, jakie ograniczenie wiekowe
obowiązywało, ale kiedy już je spełniłam, z biblioteki
wychodziłam zawsze z maksymalną możliwą ilością książek.
Pochłaniałam je na kilogramy. Najpierw wszystkie te, których
tytuły miałam wynotowane. A potem czytałam już jak „wlezie”,
czyli brałam wszystkie kryminały po kolei.
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłaś to robić czy raczej traktowałaś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Ekscytujące
było dla mnie poznawanie listy lektur, które będzie trzeba
przeczytać w kolejnej klasie. Lubiłam je czytać, ale bardzo
denerwowały mnie pytania nauczycielki: „co autor miał na myśli".
Zastanawiałam się, skąd taka kobieta może wiedzieć, co tak
naprawdę czuł np. Prus opowiadając historię „Antka”? I
dlaczego tylko jej interpretacja jest właściwa.
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Pamiętam
dwie książki z mojego dzieciństwa. Pierwsza to „My dzieci z
dworca Zoo” Christiane F., brudna i bardzo prawdziwa opowieść
nastolatki, która uzależniła się od narkotyków do tego stopnia,
że sprzedawała swoje ciało na dworcu, żeby zarobić na kolejna
dawkę trucizny. Pamiętam, że zszokowała mnie nie tylko ta
historia, ale również fakt, że książki mogą opowiadać
niegrzeczne historie, pokazywać prawdziwe życie i że mogą
dogłębnie poruszyć czytelnikiem. Czy ta książka mogłaby
zainteresować nasze dzieci? Z taką nadzieją kupiłam ją ostatnio
i podsunęłam swojej córce.
Drugą
książką, którą pamiętam, była opowieść o wielkiej miłości
do psa „Przez ciebie, Drabie” Zofii Chądzyńskiej. Bossze, ile
ja się podczas jej czytania napłakałam… A czytałam ją z trzy
razy.
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Tak
😊
Przygotowując
się do pisania jednej z moich książek, sięgnęłam po „Alicję
w Krainie Czarów”. Sięgałam niechętnie, bo pamiętałam z
dzieciństwa, że ta książka jest zupełnie bez sensu. Ale
przeczytałam po raz kolejny i nagle zrozumiałam, jak wiele w niej
ukrytych między wierszami prawd, trafnych spostrzeżeń i mądrości.
Czy
myślałaś kiedykolwiek o napisaniu książki skierowanej do młodego
odbiorcy?
Nie.
Moja wrażliwość nie nadaje się dla młodego odbiorcy 😊
Mam za to przyjaciółkę
Beatę Sarnowską, która pisze dla dzieci. Czytuję więc jej
opowieści, które są połączeniem historyjek kryminalnych z grami
miejskimi i zachwycam się, że są na świecie ludzie, którzy
potrafią to robić.
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
***
Marta Mrowiec, blogerka
http://martamrowiec.pl/
Czy
jako dziecko uważałaś się za mola książkowego lub byłaś tak
postrzegana?
Szczerze
nie mam pojęcia, aczkolwiek rodzinne legendy głoszą, że wiecznie
chodziłam z książką pod pachą. Miałam takie duże wydanie
bajek, to pamiętam, więc trudno mi było je nosić, ale podobno
byłam dzielna! ;)
Czy
w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
Właśnie
nie. Miałyśmy z siostrą bajki, takie małe książeczki, mamy je
do dzisiaj. Duże wydania bajek z pięknymi ilustracjami i tyle. A
przynajmniej tyle pamiętam.
Czy
czytano Tobie, gdy byłaś mała? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Mamo,
tato, wybacz, jeśli tak, ale kompletnie tego nie pamiętam. Mama
mówi, że nam czytała. Kiedy przestała, nie wiem. Pewnie jak już
sama sobie czytałam coś poza lekturami.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałaś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłaś (o zgrozo!) do książek zniechęcana?
Zniechęcana
nie byłam, ale też nie pamiętam takich osób. To były inne czasy
też, rodzice musieli ogarniać gospodarstwo, mieli inne sprawy. Mama
za to teraz podkrada mi książki i czyta. Zawsze trochę bawią mnie
reakcje osób, jak o tym wspominam, że tak właściwie nie
nasiąknęłam książkami od kołyski. Znasz te historie… książki
towarzyszą mi od najmłodszych lat, pamiętam jak rodzice czytali mi
i mieliśmy olbrzymią bibliotekę. Cóż, u mnie tak nie było. Tak
więc to dawanie przykładu u mnie nie miało wpływu na to, że
czytam, ale zgadzam się, że tak zapewne jest.
Pamiętasz,
ile miałaś lat, gdy zaczęłaś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałaś po książki?
Nie
mam pojęcia ile. Pamiętam za to, że zaczytywałam się w Tomku
w krainie kangurów i całej reszcie książek z tej serii. Ile
mogłam mieć? 12 lat? Zawsze chętnie i dużo czytałam.
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłaś to robić czy raczej traktowałaś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Ja
mam coś z pamięcią, ale nie pamiętam lektur z podstawówki ;)
Lubię Dzieci z Bullerbyn, ale nie wiem, czy była to lektura
;) Za to w gimnazjum i liceum przeczytałam wszystkie lektury poza
Ludźmi bezdomnymi i Panem Tadeuszem, serio nie
potrafiłam ich skończyć. Za to Chłopów (wszystkie
części), Potop, czy Krzyżaków pochłonęłam.
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Wspomniane
Dzieci z Bullerbyn, nie wiem dlaczego tak zapadła mi w
pamięć. W pustyni i w puszczy, Lessie, wróć to też dwie
książki bliskie memu sercu. Właśnie niedawno skończyłam czytać
Dzieci z Bullerbyn, już jako dorosła kobieta i o dziwno dla
mnie nie straciła ta książka uroku, mam nadzieję, że kiedyś
spodoba się też moim dzieciom.
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Tak!
Bardzo lubię książki Wydawnictwa Dwie Siostry, Tekturka czy Tadam.
Nie dość, że są pięknie wydane, to jeszcze mądre. Lubię też
serię Nataszy Sochy o Zuli.
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
***
Wojciech Chmielarz, pisarz
autor m.in. książek z cyklu o Jakubie Mortce
Czy
jako dziecko uważałeś się za mola książkowego lub byłeś tak
postrzegany?
Nie
uważałem się za mola książkowego, ale faktem jest, że czytałem
bardzo dużo. Byłem zapisany chyba do wszystkich bibliotek w
promieniu dziesięciu kilometrów i znałem wszystkie księgarnie w
mieście. To o czymś świadczy.
Czy
w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
Tak.
Zarówno u mnie w domu, jak i u obu babć. Były to książki dla
dorosłych, ale też pokaźny zbiór książek dla dzieci. Akurat na
tym, jak mi się wydaje, nigdy nie oszczędzaliśmy.
Czy
czytano Tobie, gdy byłeś mały? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Czytała
zarówno mama, jak i tata. Ale szczerze mówiąc, nie pamiętam,
kiedy skończyli.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałeś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłeś (o zgrozo!) do książek zniechęcany?
Tak
jak wspominałem wcześniej. Otaczały mnie książki. Wszyscy wokół
dużo czytali, więc wzorców miałem multum. Mama, tata, starszy
brat, babcie, dziadkowie. Miałem z kogo wybierać.
Pamiętasz,
ile miałeś lat, gdy zacząłeś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałeś po książki?
To
było prawdopodobnie jak miałem osiem lat. Po pierwszej klasie
szkoły podstawowej, kiedy pojechaliśmy na wakacje do Włoch. To
były jeszcze czasy przedinternetowe, nie było Netflixa, a w
mieszkaniu, gdzie się zatrzymaliśmy, nie było nawet telewizora.
Pozostały mi więc tylko przywiezione z Polski książki dla dzieci.
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłeś to robić czy raczej traktowałeś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Wiesz
co, czytałem, ale chyba bez wielkiego entuzjazmu, bo ze szkolnych
lektur, to bardziej wbiło mi się do głowy "O psie, który
jeździł koleją". Jasne, pamiętam te wszystkie nowelki, "Pana
Tadeusza" i tak dalej, ale umówmy się, że nikt tego nie
czytał z przyjemnością.
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
"Kapelusz
za sto tysięcy" Adam Bahdaja. To taka moja pierwsza "duża"
książka, którą przeczytałem. I do dzisiaj ją bardzo dobrze
wspominam. Potem przyszedł czas na lektury Edmunda Niziurskiego czy
"Pięć przygód detektywa Konopki" Janusza Domagalika. I
tak, wydaje mi się, że wszystkie te książki mogłyby
zainteresować dzieciaki i teraz. Są fajnie napisane, lekkie, z
humorem.
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Bardzo
mi się podobała seria książek Neli Małej Podróżniczki (chociaż
raczej tylko pierwsze tomy niż kolejne). Świetne są powieści i
opowiadania Grzegorza Kasdepke i Rafała Kosika. No i Justyna
Bednarek ze swoimi historyjkami o zagubionych skarpetkach. No i
wspaniała Marta Guzowska z Detektywami z Tajemniczej 5. Niemniej,
wydaje mi się, że okres zachwytu książkami dla dzieci w moim
życiu już minął.
Czy
myślałeś kiedykolwiek o napisaniu książki skierowanej do młodego
odbiorcy?
Jakieś
takie myśli od czasu do czasu się pojawiają. Szczególnie jak
patrzę na to, co robi Marta Guzowska lub ostatnio Bartek
Szczygielski. Niemniej, zdaję sobie sprawę, że pisanie dla dzieci
i młodzieży wymaga zupełnie innych umiejętności i wrażliwości
niż pisanie dla dorosłych. I najważniejsze, trochę brakuje mi
pomysłów :)
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
***
Katarzyna Denisiuk, blogerka
http://naczytniku.com/
Czy
jako dziecko uważałaś się za mola książkowego lub byłaś tak
postrzegana?
Nigdy
tak o sobie nie myślałam, chociaż czytałam więcej książek niż
obowiązkowe szkolne lektury i regularnie odwiedzałam szkolną
bibliotekę. Nie pamiętam, żeby inni postrzegali mnie jako mola
książkowego.
Czy
w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
Tak.
Moi Rodzice dużo czytali. Cały czas mam przed oczami Mamę z nosem
w kryminałach i Tatę czytającego na wersalce. Książki
towarzyszyły nam również podczas wakacji. To był stały element
bagażu.
Czy
czytano Tobie, gdy byłaś mała? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Nie
pamiętam tego rytuału, za to pamiętam ogromną radość, kiedy
sama przeczytałam pierwsze słowo… z ekranu telewizora. Moi
Rodzice czytali moim dzieciom. Obie strony były bardzo zadowolone.
Dzieciaki znały niektóre książeczki na pamięć.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałaś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłaś (o zgrozo!) do książek zniechęcana?
O,
i już odpowiedziałam na to pytanie! Moi Rodzice byli moim wzorem!
Chciałam tak jak oni. Na przykład opalać się, czytając – jak
moja Mama. Z ich regału brałam pierwsze „dorosłe” powieści.
Dzięki nim sięgałam po klasykę. Brałam to, co było dostępne w
domu.
Pamiętasz,
ile miałaś lat, gdy zaczęłaś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałaś po książki?
Nie
pamiętam. Bardzo chętnie sięgałam po książki i od zawsze bardzo
lubiłam powieści wydane seriami.
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłaś to robić czy raczej traktowałaś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Nigdy
nie narzekałam na szkolne lektury. Byłam obowiązkową uczennicą
;-) Ze szkoły podstawowej zapadł mi w pamięć „Mały Książę”
Antoine de Saint Exupery'ego. Dlaczego? Bo miałam poczucie, że nie
widzę w niej tego wszystkiego, co oferuje. Koleżanka przeżywała
tę lekturę dużo bardziej niż ja, a ja nie potrafiłam odkryć jej
walorów.
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Komiksy!
To były pierwsze książki, które namiętnie czytałam.
Wielokrotnie wertowałam „Kajko i Kokosza” oraz „Tytusa, Romka
i Atomka”. Oraz serie przygodowe, jak Pan Samochodzik Zbigniewa
Nienackiego, czy przygody Tomka autorstwa Alfreda Szklarskiego. No i
nie zapominajmy o cudownej Ani z Zielonego Wzgórza Lucy Maud
Montgomery. Przykłady te wyraźnie pokazują, że od zawsze lubiłam
powieści akcji, zaś Ania uwidoczniła moją romantyczną duszę ;-)
Do
dzisiaj lubię różnorodność.
„Ania
z Zielonego Wzgórza” jest szkolną lekturą, więc dzieci, czy
chcą, czy nie, czytają tę książkę. Co do pozostałych przeze
mnie wymienionych, mam duże wątpliwości, czy zyskałyby
zainteresowanie dzieci.
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Przyznaję,
że nie czytam książek dla dzieci. Mój syn przeczytał swego czasu
powieści Jo Nesbø
skierowane dla dzieci i bardzo mu się podobały, a molem książkowym
nie jest. Myślę, że ja również świetnie bawiłabym się przy
nich ;-)
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Jeśli chciałabyś dodać coś
od siebie, coś, co kojarzy Ci się z Dniem Książki dla Dzieci lub
z dziecięcą literaturą, to proszę, zrób to tutaj, nie krępuj
się :-) Niech to będzie jak w szkole – pytanie dla chętnych, na
szóstkę.
Patrząc
na współczesny rynek wydawniczy i książki kierowane do dzieci,
jestem zachwycona dbałością o przepiękne wydania, które powinny
kusić młodego czytelnika. Z drugiej strony uważam, że książki
toczą nierówny bój z wszechogarniającą elektroniką. To do nas,
dorosłych należy zarażanie młodego pokolenia czytelnictwem.
Zauważyłam również, na przykładzie moich dzieci, że dobór
lektur szkolnych ma ogromne znaczenie. Niestety nietrafione tytuły
potrafią bardzo zrazić młodego człowieka do czytania.
Życzę
wszystkim dzieciakom wspaniałych, literackich przygód!
***
Przemysław Semczuk, pisarz
autor specjalizujący się w literaturze faktu, wydał m.in. Wampira z Zagłębia czy M jak morderstwo
Czy
jako dziecko uważałeś się za mola książkowego lub byłeś tak
postrzegany?
To
pytanie w zasadzie wyczerpuje temat. Zdecydowanie nie. Czytanie było
największą karą okupioną nierzadko karą chłosty.
Czy
w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
Słowo
dużo zupełnie nie oddaje ilości. Moja mama za pierwszą wypłatę
kupiła dzieła Prusa, Sienkiewicza i Nędzników.
Spod lady. Tak się kupowało książki w latach 60. w PRL-u. Tata
kupował bez przerwy. Wciąż miał o to kołki ciosane na głowie.
Już po 1989 roku był członkiem Klubu Świat Książki. Część z
tej biblioteki zachowałem. Sporo jest też u mojego brata.
Czy
czytano Tobie, gdy byłeś mały? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Pamiętam
raz. Gdy byłem chory, ojciec mnie zamęczał „Panem Tadeuszem”.
Miałem siedem lat i to była jakaś abstrakcja.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałeś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłeś (o zgrozo!) do książek zniechęcany?
Nie
brałem przykładu z otoczenia.
Pamiętasz,
ile miałeś lat, gdy zacząłeś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałeś po książki?
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłeś to robić czy raczej traktowałeś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
W
moich czasach „zerówka” była rzadkością. Zacząłem czytać w
ostatnim roku przedszkola. Po drodze, w autobusie, literowałem
szydy: fryzjer, sklep, szewc itp. Z lektur, chyba w klasie drugiej
zapamiętałem książeczkę „Czuk i Hek”, o przygodach dwóch
chłopców z ZSRR. I pamiętam, że dostałem lanie, bo nie chciałem
tego czytać.
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Zdecydowanie
„Bromba i inni” Macieja Wojtyszko. Zawsze chciałem być Glusiem
Filmowcem. A w domu nazywano mnie Psztymuclem, co pasowało do mojego
imienia. Przypomnę, że Czytelnicy Gazety Wyborczej w 2003 roku
wybrali ją jako jedną z pięćdziesięciu tworzących Kanon Książek
dla Dzieci i Młodzieży.
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Pasjami
przepadam za „Panem Kuleczką”. Przygody tytułowego Kuleczki i
jego zwierzątek: kaczki Katastrofy, psa Pypcia i muchy Bzyk Bzyk są
fenomenalne. Czytałem je synowi, na zmianę z Krzysztofem Globiszem.
Przyznaję, że on czyta lepiej.
Czy
myślałeś kiedykolwiek o napisaniu książki skierowanej do młodego
odbiorcy?
Zdradzę,
że dostałem zlecenie na książkę kryminalną, dla dzieci w wieku
3 do 7 lat. Mam już bohaterów i miejsce. Wciąż nie mogę się
zabrać do pracy, ale to tylko kwestia czasu.
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Jeśli chciałbyś dodać coś od
siebie, coś, co kojarzy Ci się z Dniem Książki dla Dzieci lub z
dziecięcą literaturą, to proszę, zrób to tutaj, nie krępuj się
:-) Niech to będzie jak w szkole – pytanie dla chętnych, na
szóstkę.
Nigdy
nie byłem ambitnym uczniem ;)
***
Anna Makieła-Zoń, blogerka
http://www.spadlomizregala.pl/
Czy
jako dziecko uważałaś się za mola książkowego lub byłaś tak
postrzegana?
Właśnie
sobie uświadomiłam, że nigdy nie myślałam o sobie jak o molu
książkowym. Rzeczywiście czytałam dużo. Pamiętam, że
początkowo panie bibliotekarki odpytywały mnie, by sprawdzić, czy
aby na pewno czytam wszystkie książki, które wypożyczam. Pewnie
dlatego, że zawsze szybko czytałam i to, co wypożyczyłam jednego
dnia, drugiego było często już przeczytane. Nie wydaje mi się,
żebym była postrzegana jako mól książkowy, choć to chyba w
tamtych czasach było synonimem kujona, a w tym określeniu mogłabym
się zmieścić
Obiektywnie myślę, że teraz czytam znacznie więcej niż kiedyś.
Czy
w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
Mam
trochę zaburzony obraz określenia „dużo książek”
Czy dwa regały to już dużo, czy jeszcze nie? Ale abstrahując od
tego, jeśli mam być szczera, to w moim domu nie było zbyt wiele
książek. Pamiętam serię z Tomkiem Alfreda Szklarskiego, książki
Juliusza Verne'a, którego uwielbiał mój ojciec, oraz serię o
znanej wszystkim rudowłosej Ani. Było też wiele książek
pochowanych gdzieś w pawlaczach. Nigdy się nad tym nie
zastanawiałam tak właściwie, bo moi rodzice nie należeli do
zapalonych czytelników. Tatę musiało coś mocno wciągnąć, a
mama nigdy nie miała czasu – wstawała o 4 rano do pracy i wracała
ok. 18. Wierzę, że nie miała na to czasu i ochoty (za to teraz
nadrabia tak, że nawet ja za nią nie nadążam).
Czy
czytano Tobie, gdy byłaś mała? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Moje
czytelnicze dzieciństwo chyba nie jest zbyt przykładne. Nie
pamiętam, żeby ktoś mi czytał. W ogóle nie pamiętam sytuacji, w
której kładę się do łóżka, obok mnie siada mama i czyta mi
niesamowite historie. Jestem chyba przykładem tego, że
niekoniecznie trzeba mieć kontakt z książkami od dziecka, by je
pokochać i nimi żyć.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałaś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłaś (o zgrozo!) do książek zniechęcana?
Nigdy
nie byłam zniechęcana, ale też nie pamiętam, żeby ktoś mi jakoś
szczególnie imponował pod tym względem. Czytałam dla siebie, nie
po to, by kogoś dogonić albo być jak ktoś inny. Na szczęście to
mi zostało.
Pamiętasz,
ile miałaś lat, gdy zaczęłaś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałaś po książki?
Pamiętam,
że jako jedyna w pierwszej klasie regularnie odwiedzałam bibliotekę
szkolną. Nawet pamiętam, jak zaprowadzono nas tam pierwszy raz.
Wiem, że czytałam jeszcze zanim poszłam do szkoły, ale raczej nie
było to sięganie po książki i samodzielna lektura. Po prostu
wiedziałam, że jest coś takiego jak czytanie i umiałam to robić.
Podobno często słuchałam osiem lat starszego brata, gdy to robił.
Po książki zawsze sięgałam chętnie. Pamiętam, jak uparłam się
na wakacjach, że chcę jako pamiątkę książkę „Rogaś z Doliny
Roztoki”. Do dziś ją pamiętam
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłaś to robić czy raczej traktowałaś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Nigdy
nie lubiłam być zmuszana do czytania. Coś, co było „obowiązkowe”,
od razu wzbudzało we mnie niechęć. Ale w szkole podstawowej nie
było ze mną tak źle – czytałam wszystko, co nie było
przytłaczającym tomiskiem. Przyznam, że „leciałam na opinii”
i często pomijano mnie podczas odpytywaniu z lektury. Moje ulubione
lektury z tamtego okresu to „Tajemniczy ogród”, „Ten obcy”,
„Chłopcy z Placu Broni”, „Kamienie na szaniec”.
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Uwielbiałam
„Anię z Zielonego Wzgórza” i „Tajemniczy ogród”. Pierwsza
do dzisiaj ma wielu czytelników, powstają ekranizacje, pojawiają
się nowe wydania, dopisywane są losy drugoplanowych bohaterów. Ta
historia wciąż żyje i chciałabym, żeby moje dzieci, szczególnie
córka, również ją poznały. Druga książka jest tak uniwersalna,
że pewnie podsunę ja moim dzieciom, gdy przyjdzie odpowiednia pora.
Umiejętność obcowania z niepełnosprawnością, radzenie sobie z
traumami – tego nasze dzieci również muszą się nauczyć.
Pamiętam, że bardzo lubiłam też „Dzieci z Bullerbyn”. Jednak
gdy ostatnio przyszło mi czytać ją wraz z synem, to zaczęłam się
zastanawiać, co mnie w niej urzekło. Szczerze? Nie mogłam znieść
konstrukcji zdań
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Teraz
zachwycam się bardzo często! Uważam, że dzisiaj wydawnictwa
dziecięce robią spektakularną robotę. Piękne wydania,
nieszablonowe treści, poszukiwanie sposobów, by dotrzeć do
najmłodszych i nauczyć ich czegoś – to jest coś wspaniałego.
Cieszę się, że doceniono dzieci i stały się ważnym odbiorcą
literatury. Odwoływanie się do wszystkich ich zmysłów podczas
tworzenia pięknych historii to genialny sposób na to, by dotrzeć
do ich wyobraźni i pokazać, że książka to nie obowiązek, a
największa przyjemność.
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Jeśli chciałabyś dodać coś
od siebie, coś, co kojarzy Ci się z Dniem Książki dla Dzieci lub
z dziecięcą literaturą, to proszę, zrób to tutaj, nie krępuj
się :-) Niech to będzie jak w szkole – pytanie dla chętnych, na
szóstkę.
Kiedy
mój syn zaczął składać litery, bardzo chciałam, żeby zaczął
czytać. Uwielbiał słuchać, ale sam nie chciał poznawać przygód
bohaterów. Martwiłam się. Wokół wszyscy opowiadali, jak to ich
dzieci już same czytają, książkę za książką. A ja odpuściłam.
Dałam mu czas. I teraz Paweł czyta tak dużo, że sama się dziwię.
Nie zmuszajmy dzieci do czytania. To zawsze ma kojarzyć się z
przyjemnością, a nie przymusem. Dajmy mu tylko pewność, że gdy
tylko zechce wziąć do ręki książkę, zrobimy wszystko, by mu na
to pozwolić. To wystarczy. Nie każdy pięciolatek musi zaczytywać
się w książkach i nie każdy dziesięciolatek musi to lubić.
Najgorsze, co możemy zrobić, to zmusić dziecko do robienia czegoś,
co nam wydaje się odpowiednie.
***
Robert Małecki, pisarz
autor m.in. serii książek z Bernardem Grossem
Czy
jako dziecko uważałeś się za mola książkowego lub byłeś tak
postrzegany?
Hmmm.
To teraz czas na mój coming out. Jako dziecko niespecjalnie lubiłem
książki. Owszem, lubiłem jak mi czytano, ale kiedy tylko sam
miałem brać książkę do ręki, kręciłem nosem. Wygrywała piłka
nożna i czas spędzany z kolegami. Ale nie było ze mną aż tak
źle! Bo jak już musiałem coś czytać, to zazwyczaj był to mile
spędzony czas.
Czy
w Twoim domu rodzinnym było dużo książek?
Tak.
I tych dla dzieci, i tych dla dorosłych. Pamiętam też stare
książki z brązowymi grzbietami i sztywnymi okładkami, oprawiane u
introligatora, które zapełniały regały u jednych i drugich
dziadków.
Czy
czytano Tobie, gdy byłeś mały? Kto to robił? Może pamiętasz,
kiedy opiekunowie przestali czytać Ci książki?
Czytała
mi mama, bo w okresie, kiedy byłem mały, mój tata, lekarz,
ekstremalnie dużo pracował. O dziwo, najbardziej utkwiły mi w
głowie te momenty z lekturą, kiedy byłem chory. A często
chorowałem, więc tego czytania było sporo. Pamiętam też zachęty
ze strony mamy, żebym sam sięgał po książki. I to się też
zdarzało, szczególnie jeśli trafiałem na dziecięca literaturę
komediową, na przykład na „Mikołajka”. Połykałem też
komiksy, które nie wiem jak zdobywali rodzice, bo było to wtedy
niezwykle trudne. Uwielbiałem zwłaszcza przygody Kajka i Kokosza,
ale także Tytusa, Romka i A’Tomka oraz Jonki, Jonka i Kleksa.
Mówi
się, że najlepszym sposobem, by zachęcić dziecko do czytania,
jest dawanie mu przykładu. Czy w dzieciństwie miałeś w swoim
otoczeniu takie pozytywne wzorce (rodzice, dziadkowie, a może
rówieśnicy?) i czy czujesz, że miało to na Ciebie jakiś wpływ?
A może raczej byłeś (o zgrozo!) do książek zniechęcany?
Oczywiście,
widziałem rodziców czytających książki, starszego brata, a także
dziadków. Nie było pewnie tak, że wszyscy wkoło połykali książki
i nic innego nie robili, ale literatura zawsze była obecna w naszym
domu.
Pamiętasz,
ile miałeś lat, gdy zacząłeś czytać samodzielnie? Nie chodzi mi
o naukę składania liter, ale o samodzielną lekturę. Czy chętnie
sięgałeś po książki?
Tego
nie pamiętam niestety, ale sądzę, że to nie moja miłość do
książek kazała mi po nie sięgać, tylko szkoła. Czytałem więc
niespecjalnie chętnie, ale za to regularnie.
A
jak było z lekturami – czy czytanie ich sprawiało Ci trudność?
Lubiłeś to robić czy raczej traktowałeś jak przykry obowiązek?
Skupmy się przede wszystkim na etapie szkoły podstawowej, bo to
wtedy czyta się właśnie literaturę dziecięcą. Czy jakaś
lektura szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Trudność
nie, ale chyba rzeczywiście był to przykry obowiązek. Oczywiście
nie zawsze. Pamiętam, jak płakałem przy „Psie, który jeździł
koleją”, jak podobały mi się Baśnie Hansa Christiana Andersena.
Generalnie podobało mi się to, co czytałem, bo każda opowieść
niosła niezły ładunek emocji. A chyba, w gruncie rzeczy, o to
właśnie chodzi. Ale nie ma co ukrywać, że do książek byłem
leniem.
To
pytanie nie może nie paść: jaka jest Twoja ulubiona książka z
dzieciństwa? Jest taka? Dlaczego uważasz, że jest wyjątkowa?
Myślisz, że dziś również mogłaby zainteresować dzieci?
Bez
wahania wskazałbym wszystkie przygody Mikołajka, bo zaśmiewałem
się przy nich sam, a jeszcze kilka lat temu zaśmiewałem się,
czytając je synowi. Chociaż trudno to nazwać czytaniem, bo
rzeczywiście pokładaliśmy się na łóżku.
Czy
w dorosłym życiu zdarzyło Ci się zachwycić jakąś książką
skierowaną do dzieci?
Wielokrotnie,
właśnie ze względu na stałe, cowieczorne czytanie dziecku. Oprócz
czytania klasyki m.in. Astrid Lindgren, sięgaliśmy też po przygody
Detektywa Noska Mariana Orłonia, Detektywa Pozytywki Grzegorza
Kasdepke, opowiadania Pana Kuleczki Wojciecha Widłaka, po „Babcię
na Jabłoni” Miry Lobe, „Gałkę od łóżka” i serię o rodzie
Pożyczalskich Mary Norton, a później po wszystkie znakomite
powieści Davida Walliamsa, którego jesteśmy razem z synem wielkimi
fanami. Nie sposób wymienić wszystkie interesujące książki. A
potem, jak już syn podrósł, to w drodze do szkoły, a także na
wakacjach, sporo słuchaliśmy audiobooków. Świetnie bawiliśmy się
m.in. przy powieściach fantasy Brandona Mulla. Mam tu na myśli
genialną serię o Baśnioborze.
Czy
myślałeś kiedykolwiek o napisaniu książki skierowanej do młodego
odbiorcy?
Tak,
mam nawet wymyślone tytuły i bohaterów – pracowaliśmy nad tym z
synem. Mam nawet jakieś fragmenty takich wprawek tekstowych, ale
wszystko rozbija się o brak czasu. Nie chcę tworzyć tego na
kolanie, między jednym a drugim kryminałem. Pisanie powieści dla
dzieci może być wspaniałą przygodą, ale na pewno jest podróżą
wymagającą czasu. A tego notorycznie mi brak.
Bardzo
dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
***
Ostatnie słowo należy do mnie
Drogi czytelniku, skoro dotrwałeś aż do tej chwili, pozwól, że i ja odbędę małą podróż sentymentalną. Zacznę od tego, że nie pamiętam, czy uważałam się za mola książkowego, ale na pewno nim byłam. Książki towarzyszyły mi po prostu od zawsze i wszędzie.
Z dzisiejszej perspektywy trudno byłoby mi powiedzieć, czy w naszym domu było bardzo dużo książek, ale w porównaniu do tego, co widywałam w innych domach w tamtym czasie, było tego sporo. Większość zgromadziła moja mama, bo dziadkowie nie mieli tradycji czytelniczych, i dopiero widząc zamiłowanie mamy do książek, pomagali jej gromadzić własną kolekcję. A o książki wcale nie było łatwo.
W domu rodzinnym czytali mi wszyscy - mama, tata, babcia i dziadek, a także pojawiający się gościnnie wujkowie i ciocie. Podobno wciąż maszerowałam z jakąś książką, szukając ofiary, którą poproszę o czytanie. I nie umiałam zasnąć bez książki. Mama do dziś wspomina, że pilnowałam, żeby nie było żadnych skrótów fabularnych (znałam książki na pamięć i zaraz orientowałam się, kiedy opuszczane są jakieś fragmenty), a brat mojego taty umilał sobie milionowe odczytywanie tej samej bajki przekręcaniem imion postaci.
Słuchałam też audiobooków - na płytach winylowych. Do dziś słyszę w uszach Pimpusia Sadełko czy Legendę o Złotej Kaczce. Miałam w pokoju adapter, a bajki puszczał mi tata, do chwili gdy uznał, że mogę robić to sama - bezpiecznie dla sprzętu i nośnika.
Nie wiem, ile lat miałam, kiedy nauczyłam się czytać samodzielnie, po prostu pamiętam siebie czytającą. Miałam w domu sporo książek, ale szybko wszystkie wyczytałam (przynajmniej te odpowiednie dla wieku), więc zapisałam się do biblioteki i wszystkich jej filii, żeby mieć większy wybór. Potrafiłam przejechać pół miasta, by przepatrzyć regały w jednej z nich, a potem pół miasta - i do kolejnej. Czytałam tak namiętnie, że czasem "zapominałam" się uczyć lub iść spać, aż któregoś razu mama zabrała mi karty biblioteczne i dała szlaban na wypożyczenia. Tak, tak, szlaban na bibliotekę. Za to w szkole zawsze moje nazwisko było wypisane na listach wstydu - szkolna bibliotekarka miała zwyczaj co semestr tworzyć listę z najdzielniejszymi czytelnikami i drugą, z tymi, którzy nie wypożyczyli ani jednej książki. Zawsze byłam na tej drugiej. Ale szkolna biblioteka nie miała po prostu mi nic do zaoferowania, więc po kilku wizytach przestałam się tam pojawiać.
Moim wzorem, jeśli chodzi o czytanie, była czytająca mama, chociaż miała na głowie tyle obowiązków, że nie pochłaniała jednej książki za drugą. Natomiast teraz nadrabia z nawiązką i to jest moja nadzieja na przyszłość - jak dożyję :-) Za to - mający te same wzorce - mój młodszy brat nigdy do czytania się nie przekonał. Nie lubił, gdy mu czytano i sam też nie sięgał po książki.
Kiedy rozmowa schodzi na temat ukochanych książek z dzieciństwa, w pierwszej chwili zawsze wymieniam dwa tytuły. Ukochane "Przygody jeża spod miasta Zgierza" Wandy Chotomskiej wielbię do dziś (znam n pamięć!), a wznowienie - z grafikami, które pamiętam z dzieciństwa - było pierwszą książką, jaką kupiłam "dla Wojtka" (tak, pierwszy raz użyłam go wtedy jako pretekstu do kupna wymarzonej książki) - był wtedy kijanką w moim brzuchu, a już miał książkę :-) Na szczęście też ją pokochał. Z kolei drugą pozycję zajmuje najulubieńsza seria z Tomkiem Wilmowskim (były to też pierwsze książki kupowane za kieszonkowe) Szklarskiego, którą czytałam raz za razem, a nawet - przy okazji wznowienia w odmienionej szacie graficznej przeczytałam ją ponownie dwa lata temu. Liczę, że spodoba się kiedyś Wojtkowi, ale tego nie wiem, ja mam do niej zbyt sentymentalny stosunek. I mam w domu oba wydania - stare i nowe.
Oczywiście takich ukochanych książek mam więcej - Winnetou, Hrabia Monte Christo, Spotkajmy się w Bangkoku i cała seria Klubu Siedmiu Przygód, Mała księżniczka, Tajemniczy ogród... Oj, mogłabym wymieniać i wymieniać. Nigdy natomiast nie polubiłam Dzieci z Bullerbyn (choć inne książki Astrid już tak).
Nigdy nie miałam problemu z czytaniem lektur - ani w podstawówce, ani w liceum, za to na polonistyce bywało pod górkę :-) Wcześniej czytałam wszystko, choć czasem niechętnie, chciałam wiedzieć, o czym jest dana książka, by ocenić, dlaczego jest lekturą. Z tych młodszych lektur chyba najbardziej ciepło wspominam O psie, który jeździł koleją (ależ ja się spłakałam), Tego obcego, Bajki robotów Lema czy Kamienie na szaniec.
Za to do dziś pozostał we mnie zachwyt nad literaturą dla dzieci i młodzieży. Te książki są dla mnie jak plasterek dla duszy i uwielbiam śledzić trendy, poznawać nowe publikacje, sprawdzać, co oferują autorzy i wydawcy. A ta oferta jest bogata, wręcz nieprzebrana, coraz więcej jest perełek, których literacki poziom jest wysoki, ale też są przepięknie wydawane. Kupuję je kompulsywnie i tak jak mogę odmówić sobie zakupu książek "dla siebie", tak z tych "dla Wojtka" [sic!] nie rezygnuję. Mogę o nich gadać godzinami, pisać i proponować wszystkim dookoła. Myślę, że dzieci w rodzinie zapamiętają mnie jako "tę szaloną ciotkę od książek".
Bardzo cieszy mnie, że Wojtek lubi czytać, że lubi, gdy mu się czyta (ja też lubię ten rytuał i nieprędko z niego zrezygnuję) i lubi audiobooki. Choć nie zawsze chce mu się sięgać po papierową książkę, część dnia spędza w słuchawkach, słuchając Storytela i bawiąc się. Obiecałam też sobie nigdy nie naciskać, by brał się za czytanie, bo chcę, by wyrósł w przekonaniu, że to cudowna rozrywka i chwila przyjemności, a nie przykry obowiązek. O to ostatnie zadba niestety szkoła. A kanon lektur, w tym najważniejszym dla kształtowania literackiej postawy okresie, zawiera więcej pozycji zniechęcających niż zachęcających do czytania. I bardzo... nieprzystających do naszej rzeczywistości. Ale to już temat na zupełnie inny wpis.
***
Bardzo się cieszę, że dotrwaliście do końca. Mam nadzieję, że wspomnienia zebrane w tym wpisie i was skłonią do odbycia sentymentalnej podróży. Może kiedyś zechcecie mi o niej opowiedzieć. Ja chętnie wysłucham.
Dziękuję wszystkim występującym w moim projekcie |
Super wpis!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie: https://marzenczas.blogspot.com/2020/04/chce-tylko-ciebie.html
https://marzenczas.blogspot.com/2020/04/kalendarz-jezdziecki-2020.html
Jako dziecko dość dużo czytałam a jeszcze więcej słuchałam jak mi bliscy czytali. Miałam babcię która miała bardzo dużo czasu. Teraz nieco inaczej to wygląda, każdy jest zaganiany. Dlatego super, że powstają audobooki dla dzieci, takie jak dostępne na https://jungoffska.pl . Można dziecku puścić i wysłucha sobie książkę czy bajkę czytaną przez znanych lektorów. I to nie tylko musi to być nagranie do snu, dzieci bardzo lubią słuchać również w ciągu dnia.
OdpowiedzUsuń