Tommy Orange, Nigdzie indziej

książka, okładka

Oto ja, biała Europejka, która myślała, że ma całkiem niezłą wiedzę o Indianach Północnoamerykańskich, która lubi myśleć, że potrafi wyjść poza tkwiący wciąż w jej głowie mit Winnetou, od którego przecież zaczęła swoją fascynację tematem. I oto książka, która udowodniła, że może coś tam wiem, ale co najwyżej o historii Indian i ich zmagań z "osadnikami", ale nie mam bladego pojęcia o rdzennych mieszkańcach Ameryki, którzy żyją teraz i są mi współcześni.

Tak się składa, że łuski z oczu zdjął mi mój równolatek, Tommy Orange, literacki debiutant, rdzenny Amerykanin, członek plemion Czejenów i Arapachów, który jest absolwentem programu MFA (kreatywnego pisania) w Institute of American Indian Arts. Jego książkowy debiut opatrzono na okładce napisem "światowy bestseller", do lektury zachęca też okładkowa rekomendacja samej Margaret Atwood. O wartości może też świadczyć nominacja do Nagrody Pulitzera. Ale co do zaoferowania polskiemu czytelnikowi ma rdzenny Amerykanin?

Autor podzielił swoją książkę na cztery części o bardzo znamiennych tytułach - Pozostać, Odzyskać, Powrócić i Zjazd plemienny, a otwiera ją esej autora w roli prologu. W powieści Orange opowiada historię dwunastu postaci, z których każda ostatecznie będzie miała powody, by pojawić się na finałowym zjeździe plemiennym organizowanym na stadionie w Oakland. Poznajemy je z początku szczątkowo i mamy wrażenie, że autor opowiada o zupełnie niezwiązanych z sobą osobach, różnej płci i w różnym wieku, które łączy jedynie przynależność etniczna. Nic jednak bardziej mylnego.

Postacie pojawiają się "na scenie" na chwilę w wyrywkowych migawkach i znikają na krócej bądź dłużej. A jednak stopniowo okazuje się, że na różnych etapach ich losy się przeplatały, że łączy je nie tylko etniczna przynależność, nie tylko związana z nią wspólnota doświadczeń, ale też coś więcej. 

Powieść Tommy'ego Orange'a w poruszający sposób opowiada czytelnikowi o sytuacji współczesnych rdzennych mieszkańców Ameryki. Nie tyle tych, którzy mieszkają w rezerwatach (one są jedynie mglistym wspomnieniem w książce), ale tych, którzy wybrali (lub którym trafiło się) życie w miastach. Znajdziemy w niej opowieść o zmaganiach z kulturowym dziedzictwem i tożsamością etniczną, którą wcale nie tak łatwo określić, ale także z wieloma problemami, z którymi zmagają się rdzenni Amerykanie rozsiani po kraju - problemy alkoholowe i inne nałogi, depresja, bezrobocie, poczucie wyobcowania, przemoc, samotność... Każdy z bohaterów ma swoje powody do zmartwień, ale każdy obrazuje też pewną wspólnotę doświadczeń. I ta wspólnota doświadczeń sprawia, że rozsiani po odległych nawet terytoriach członkowie społeczności, mają powód, by szukać kontaktu ze współplemieńcami i by szukać tam pomocy, pocieszenia i zrozumienia. By wspólnie przeżyć coś uwznioślającego.

Nigdzie indziej pozostaje książką beletrystyczną, ale porusza bardzo wiele zagadnień bliskich rdzennym mieszkańcom, jest też doskonałą lekcją dla pozostałych czytelników, mówiącą nie tylko o trudnej sytuacji członków rdzennej społeczności Ameryki, ale też o potrzebie określenia swojej tożsamości i kulturowej przynależności. Ta potrzeba poczucia powiązania z przeszłością i teraźniejszością swojej społeczności jest ważna dla każdego człowieka i wpływa na jego stan emocjonalny. Wiedzieć, skąd się wywodzimy i że nie jesteśmy sami, że gdzieś przynależymy, to potrzeba, która łączy bohaterów książki, ale nie jest też obca czytelnikom wywodzącym się z innych kręgów kulturowych. Na tej płaszczyźnie będziemy mogli nawet utożsamiać się z bohaterami.

Ale niezależnie od wartości, które niosą ze sobą poruszone w powieści zagadnienia, książka Tommy'ego Orange'a jest po prostu doskonałą lekturą o ciekawej fabule. Autor - jak wspominałam - w migawkowy sposób przedstawia nam bohaterów w bardzo różnych momentach ich życia i stawiając ich w różnych sytuacjach, pozwala nam stopniowo poznać pojawiające się postaci. Przy czym chronologia nie odgrywa tu wiodącej roli, bowiem sceny z życia bohaterów, które oglądamy, pasują do motywu przewodniego części książki, w której się pojawiają, ale nawet zestawione obok siebie, mogą rozgrywać się w bardzo różnej przestrzeni czasowej. Dopiero później, gdy akcja zacznie się zagęszczać, czytelnik w swojej głowie zacznie umiejscawiać zdarzenia na osi czasu, odkrywając związki przyczynowo-skutkowe i powiązania między postaciami.

Samo odkrywanie ulotnych powiązań między poszczególnymi bohaterami jest fascynującą podróżą. Czasem odkrywamy te powiązania równocześnie z postaciami, czasem mamy od bohaterów więcej informacji, by dostrzec związki, a wtedy w pełnym napięciu oczekujemy, czy i im dane będzie je odkryć. W ogóle autor świetnie operuje motywem krzyżujących się ścieżek, obrazując, jak czasem błahe przeszłe zdarzenie może okazać się kluczowe dla teraźniejszości. I że czasem możemy nigdy nie dowiedzieć się, jak wiele łączy nas ze stojącą obok obcą osobą. I tak zupełnie odrębne historie zaczynają tworzyć większą, spójna całość.

Nie jest książka pozbawiona też napięcia, które przykuwa czytelnika do kart powieści. Mimo że początkowo akcja zdaje się toczyć leniwie i koncentrować raczej na problemach bohaterów reprezentujących problemy społeczności, fabuła nie nuży, a gdy wątki zaczną splatać się coraz ciaśniej, odkryjemy, że za chwilę może wydarzyć się coś bardzo dramatycznego i akcja znacząco przyspiesza, a napięcie rośnie. Od tego momentu trudno już odrzucić snucie domysłów i oderwać się od lektury, a ostatnie akordy powieści wybrzmiewać będą w niezwykle dramatyczny sposób, nadal nie tracąc nic ze swego prawdopodobieństwa. Finał książki, emocjonujący i dramatyczny, jest też dla czytelnika bardzo satysfakcjonujący.

Nigdzie indziej to naprawdę zachwycający debiut (nie myliła się pani Atwood) i książka godna uwagi. Porusza ciekawy i mało (wcale?) eksploatowany temat rdzennych mieszkańców Ameryki osiadłych w amerykańskich miastach, opowiada o wspólnocie doświadczeń i ich problemach, które autor zna z pierwszej ręki, a do tego ujęty został z pomysłem w intrygującą historię dwunastu bohaterów i plemiennego zjazdu, a zwieńczono go dramatycznym finałem. Prawdziwa literacka uczta. Ja jestem zachwycona i cieszę się, że papierowa wersja tej książki stanie na moim regale! To był zakup wart każdej złotówki!

Autor: Tommy Orange

Tytuł: Nigdzie indziej

Tłumacz: Tomasz Tesznar

Wydawca: Zysk i S-ka

Komentarze

Popularne posty