Joanna Gierak-Onoszko, 27 śmierci Tobby'ego Obeda
Niektóre dzieci decydowały się na ucieczkę, ale najczęściej
celem było przetrwać na miejscu.
Z czym kojarzy wam się Kanada? Z klonowym listkiem, syropem, którym można polać porcję pancake'ów? A może ze sławami, jak Michael J. Fox, Justin Bieber, Avril Lavigne... Generalnie słowo "Kanada" wywołuje u nas raczej pozytywne skojarzenia i przywodzi też na myśl ziemie obiecaną, do której emigrowali i nadal emigrują Polacy (i nie tylko) w poszukiwaniu lepszego życia. Ale to już skończone, po lekturze tej książki nigdy nie spojrzycie na Kanadę tak samo...
Joanna Gierszak-Onoszko przeprowadziła się wraz z rodziną do Kanady. Mniej więcej w tym czasie, jeszcze przed wylotem, po raz pierwszy usłyszała o szkołach z internatem, choć nie od razu zajęła się tym tematem. Jak wielu szczęściarzy z Europy, doświadczyła legendarnej miejscowej otwartości i wielokulturowości. Ale okazuje się, że to tylko jedna z warstw, a żeby poznać ten kraj dogłębnie, trzeba zajrzeć głębiej. I gdy podczas obecności Gierak-Onoszko w Kanadzie jeden tweet doprowadził do załamania kariery jednego z prominentnych redaktorów, postanowiła zająć się tematem, o którym w Kanadzie zaczęło mówić się dopiero niedawno, a tu, w Europie, jest on niemal nieznany. Chodzi o los rdzennych mieszkańców terenów, które dziś obejmuje kanadyjska granica, i niechlubną wieloletnią historię szkół z internatem, w których przez lata przymusowo umieszczano rdzenne dzieci.
Książkę otwiera historia tytułowego Toby'ego Obeda, Inuity, którego życie bynajmniej nie oszczędzało. Poznajemy najpierw historię jego 26. śmierci, kiedy pokonało go obezwładniające zimno, gdy wyszedł z baru. Obudził się po to, by odkryć, że lekarze ratujący jego życie musieli dokonać kilku amputacji. Potem dopiero cofamy się w czasie, dowiadując się, dlaczego Toby tak "namiętnie" pije i jak to się stało, że umierał tak wiele razy.
Historia Obeda jest punktem wyjścia do opowiedzenia dramatycznej historii rdzennych mieszkańców Kanady, którzy latami byli spychani z rodzimych terytoriów, sukcesywnie eksterminowani, a ostatecznie - w świetle prawa - próbowano pozbawić ich tożsamości. Jednym z narzędzi walki z tą tożsamością miało być wychowanie w szkołach z internatem wszystkich rdzennych dzieci, z dala od rodzin i tradycji kulturowych, w których powinny wyrastać. Dzieci miały być odseparowane i poddawane kulturowemu wpływowi białego człowieka. Już sama ta idea jest porażająca, jednak na tym się nie skończyło. Odcięte od wsparcia dorosłych krewnych dzieci trafiały do miejsc, które prowadziły upoważnione i dotowane przez państwo podmioty, ale które z edukacją miały niewiele wspólnego. Dzieci jedynie w niewielkim stopniu poznawały podstawy czytania, pisania czy matematyki, za do doświadczały niewyobrażalnego okrucieństwa ze strony dorosłych. Zamknięte w nieprzystosowanych do tej ilości dzieci szkołach, zdane na łaskę i niełaskę opiekunów, każdego dnia trwały w piekle, którego nie życzyłabym najgorszemu wrogowie. Bite, poniżane, molestowane, wyrastały na okaleczonych i niezdolnych do empatii dorosłych, nakręcając stopniowo spiralę przemocy i bólu. Co gorsza, wiele ze szkół, do których trafiały dzieci, prowadzonych było przez Kościół...
Kościół katolicki i jego młodsi bracia mieli wiele powodów, by współtworzyć system szkół, więc do pracy przystąpiono z pionierską gorliwością i Bogiem na ustach. Obowiązki w budowaniu nowego ładu na nowej ziemi zostały podzielone.
Skala opisywanego przez Gierak-Onoszko cierpienia jest niewyobrażalna. I są to sprawy, o których nie można milczeć, trzeba o nich mówić, nagłaśniać je, opisywać. Bo ofiary zasługują na prawo głosu, a dzięki publikacjom takim jak ta je otrzymują.
Co ważniejsze, przyjrzenie się sprawie, o której w Kanadzie mówi się, choć wciąż z pewnym zakłopotaniem i odgórnie narzuconą narracją, pozwala też przyjrzeć się jej nieco z boku, a w rolę obserwatora i badacza autorka weszła bardzo dobrze. Zbierając materiały do książki, podjęła się karkołomnego zadania dotarcia do relacji ofiar i samych ofiar, zdobywając zaufanie rdzennych mieszkańców, co wcale nie jest rzeczą prostą. Ponadto podjęła wysiłek przybliżenia czytelnikowi historii wprowadzania praw, które doprowadziły do tej sytuacji, opłakanych skutków takiego traktowania gospodarzy tych ziem (to równie przerażający wątek, jak wydarzenia ze szkół), walki ofiar o sprawiedliwość, a także procesu przywracania im godności i zadośćuczynienia, które nie jest jeszcze zakończone...
To trudna, wymagająca i wstrząsająca lektura, ale warto po nią sięgnąć, choć otwiera oczy w sposób niezwykle bolesny. Nie czyta się jej jednym tchem, bo zgromadzone w niej tematy trzeba przyswajać stopniowo i co jakiś czas brać głęboki oddech. Jednak chylę czoło przed autorką, za podjęcie wyzwania, jakim było pisanie tej książki. Podziwiam determinację i sposób ujęcia tematu. Autorka bowiem, opowiadając o sprawach, które odbierają mowę, stara się zachować szacunek do każdej z ofiar. Nie epatuje makabrycznymi historiami, relacjonuje je tek, jak mogliby je opowiedzieć sami bohaterowie książki. Weryfikuje fakty, które można poddać weryfikacji, i szuka odpowiedzi na pojawiające się coraz to nowe pytania.
Trwamy cierpliwie i w biernym oporze wobec krzywd, jakichśmy doznali i my, i nasi rodzice.
Ten ból rozlewa się na kolejne pokolenia, odziedziczyły go nasze dzieci. One nie mają już sił, by unieść swój los.
Jest w pracy Gierak-Onoszko coś z estetyki właściwej reportażom Tochmana, podobna wrażliwość na cierpienie i opisywanie jej bez mnożenia przymiotników. A także dociekliwość, próba poznania całej gamy przyczyn, które prowadzą do takich, a nie innych wydarzeń, jak również całej gamy jej skutków. Przede wszystkim zaś Gierak-Onoszko nie pozwala zapomnieć i przejść obojętnie obok cierpienia drugiego człowieka, każe się nad nim pochylić, zastanowić, uronić łzę. Zdziera nam łuski z oczu, ale pozostawia też z refleksją o zbrodni, winie i karze, o odpowiedzialności. I o zmiany, które muszą nastąpić, by skutki cierpienia rdzennych mieszkańców, nie wpływały już na kolejne pokolenia.
A jednak to Kanada, jaką pokazuje nam autorka, może stać się wzorem dla innych, jeśli chodzi o przyjmowanie na siebie odpowiedzialności. Choć wiele lat sprawa krzywd rdzennych ludów była ukrywana i zamiatana pod dywan, nadszedł czas, gdy zaczęło się mówić o tym głośno, a za słowem "przepraszam" poszły też kolejne dowody, że pragnienie zadośćuczynienia jest szczere. Kanada stawia teraz na uważność, jeśli chodzi o słowa i czyny, a także na jawność i o traumatycznej historii mówi otwarcie, przyjmując do wiadomości współodpowiedzialność za krzywdy. Czy to jest dla ocaleńców satysfakcjonujące? Nie do końca, ale jest to zdecydowanie krok w dobrą stronę, a przede wszystkim to więcej, niż zrobił Kościół czy ktokolwiek inny...
W książce Giersak-Onoszko znajdziecie bardzo bolesną prawdę, która niejednokrotnie sprawi, że na usta cisnąć się będą niewybredne komentarze. Ale by wkład, jaki włożyła autorka w dokumentowanie opowieści przedstawicieli rdzennych ludów, w dawanie świadectwa i utrwalanie prawdy, miał sens, musimy tę książkę czytać i musimy o niej rozmawiać. Do tego właśnie gorąco was zachęcam.
Komentarze
Prześlij komentarz