Bartosz Szczygielski, Krok trzeci
Dla autora, który ma na koncie udaną, dość dobrze przyjętą i docenioną przez czytelników serię książek, wykreowanie nowej powieści może być nie lada wyzwaniem. To zawsze krok w nieznane i mierzenie się nie tylko z oczekiwaniami fanów, ale przede wszystkim z samym sobą - nowe z jednej strony może być drastyczną zmianą kierunku, może też być po prostu zmianą dekoracji. Znalezienie sobie miejsca między tymi wszystkimi czynnikami to swego rodzaju sprawdzian możliwości pisarskich. Do tego sprawdzianu przystąpił właśnie Bartosz Szczygielski, rozstając się z Gabrielem Bysiem, a proponując czytelnikom Krok trzeci.
Krok trzeci jest thrillerem, którego fabułę trudno zarysować nawet w kilku zdaniach, żeby nie zdradzić zbyt wiele i nie pozbawić kolejnych czytelników przyjemności płynącej z odkrywania kolejnych tropów. Dość powiedzieć, że bohaterką książki jest Magda, kobieta wiodąca idealne życie u boku przystojnego męża. Oboje mają świetna pracę i piękne mieszkanie. Tylko... coś jest nie tak. Coś czai się na granicy pola widzenia, nieuchwytne, nienazwane. I to nieuchwytne coraz bardziej daje o sobie znać, a całe poukładane życie Magdy sypie się jak domek z kart.
Moja recenzja będzie musiała pozostać bardzo oględna, ponieważ punktowanie zalet czy wad tej powieści, niesie za sobą ryzyko ujawniania fabularnych tajemnic, które powinniście poznać sami. Dlatego musicie uwierzyć mi niejako na słowo i przekonać się sami: Szczygielski daje radę!
Autor napisał mocny thriller, którego lektura przypomina wychodzenie z zamroczenia. Z transu, w którym tkwiliśmy, przekonani, że wszystko wokół jest doskonałe, ale powoli dostrzegamy rysę za rysą, a wydrapując zgromadzony w rysach bród, odkrywamy pęknięte naczynie, które trzeba jakoś poskładać w całość. To właśnie przytrafia się Magdzie - budzi się ze stosem rozbitych kawałków i szuka kolejnych, by poskładać z nich logiczny ciąg i odkryć prawdę.
Autorowi udała się rzecz - moim zdaniem - bardzo dobrze przemyślana: skumulował kilka niewiadomych i zostawił nam dość tropów, byśmy jedną odkryli sami (jednym uda się to wcześniej, innym później, ale tropy są wyraźne i pozwalają podjąć wyzwanie), nie dając nam do końca poczucia pewności, w jakim kierunku rozwinie się akcja. W ten sposób mamy i satysfakcję, że część zagadki rozwikłaliśmy sami, a jednocześnie trwamy w niepewności do samego końca.
Kluczowym elementem każdego thrillera jest napięcie, a je również Szczygielski wykorzystuje sprytnie i z rozmysłem. Już w pierwszych zdaniach uderza tajemnicą między oczy, wprowadzając w klimat opowieści. Pokusił się o zastosowanie ciekawej klamry złożonej z dwóch zdań rozmieszczonych w rozdziale, będącym czymś w rodzaju prologu do opowieści. Dwa zdania - "Lubiła kochankę męża" i "Nie miała jednak pojęcia, co stało się z jej ciałem" - stanową doskonałe otwarcie historii i nadają ton całej opowieści. Ten dreszcz, który czujemy po ich przeczytaniu, nie opuści nas do samego końca.
Akcja powieści to zwalnia, to znów przyspiesza, zależnie od gotowości bohaterki do zmierzenia się z odkrytymi faktami, ale ten nierówny rytm nie jest bynajmniej wadą - ma w sobie coś hipnotyzującego, pozwala złapać odrobinę oddechu, by znów pchnąć nas na głęboką wodę. Momenty przełamujące napięcie tak naprawdę działają na korzyść całości, ponieważ nie pozwalają zobojętnieć na ciągłą stymulację bodźcami, a przy tym są na tyle krótkie, że lekturę powieści ciężko przerwać w którymkolwiek momencie.
Nie polubiłam się z bohaterką powieści, która momentami jest irytująco mimozowata, ale to też zauważalnie zabieg celowy (i nie mogę tu powiedzieć, skąd ten wniosek), a to, że bohaterki nie lubię, wcale nie sprawiło, że miałam chęć zrezygnować z czytania. Krok trzeci to przykład takiej książki, którą chce się czytać do końca zupełnie niezależnie od sympatii i antypatii wobec bohaterów.
Zawsze powtarzam, że choć uwielbiam kryminały i thrillery, nie jestem zwolenniczką epatowania makabrycznymi i drastycznymi obrazami. Nawet z horrorów wybieram te, które grają nastrojem, a nie hektolitrami przelanej krwi. Przyglądając się okładce powieści - bardzo zresztą estetycznej i niepokojącej zarazem - zastanawiałam się, w jakim kierunku podąży autor. I stwierdzam - poszedł we właściwym kierunku. Nie epatuje niczym nadmiernie, krew czy ślady po drastycznych wydarzeniach są wprowadzane z rozmysłem i oszczędnie, nie po to, by szokować czytelnika, ale by podkreślić niepokojący wydźwięk całej historii. I takie wykorzystanie tych elementów ja jak najbardziej kupuję.
Doceniam rytm, który nadaje całej powieści podział na kroki - zabawa w interpretację kroków to też spora frajda. W zestawieniu z okładką nasuwa mi się skojarzenie z ukazanym w slow motion zbliżaniu się bohaterki do drzwi, za którymi może znajdować się coś strasznego i czemu trzeba będzie stawić czoła. Jak wy to odczytacie - to zależy od indywidualnej interpretacji. Ja mogę tylko przyklasnąć autorowi, bo pomysł na tytuł i podział wewnętrzny powieści jest przedni.
Dobry thriller musi mieć dobre zakończenie i tu również nie mam się do czego przyczepić. Napięcie jest do samego końca, rozwiązanie zagadki prowadzi do decyzji zaskakujących, a ostatnia scena, w iście filmowym stylu, pozostawia czytelnika z nikłym, ale odczuwalnym uczuciem niepokoju. Czego chcieć więcej?
Bartosz Szczygielski zmierzył się sam ze sobą i zdecydowanie dał radę, tym samym udowadniając, że należy do autorów, których książek należy wypatrywać z niecierpliwością i wysoko stawiając poprzeczkę także samemu sobie. o kawał dobrej, udanej czytelniczej rozrywki, pełnej napięcia, przełamanej odrobiną sarkastycznego humoru. Dopracowanej od minimalistycznej, niepokojącej okładki, przez research, po fabularną konstrukcję. Czy spodoba się każdemu? Pewnie nie, ale myślę, że wielbiciele pióra autora się nie zawiodą, a i grono czytelników po tej historii znacząco się powiększy.
Komentarze
Prześlij komentarz