Echo ich głosów, czyli Moje przyjaciółki z Ravensbrück Magdaleny Knedler

okładka, książka, Mando

To jak? Chce pani wiedzieć więcej?
Magdalena Knedler, Moje przyjaciółki z Ravensbrück

Kiedy wyglądałam nowej powieści Magdaleny Knedler, nie spodziewałam się, że wkrótce będę czytać o Ravensbrück. Znałam historię tego obozu z opracowań historycznych i książek zbierających świadectwa byłych więźniarek, ale nie przypuszczałam, że przeczytam na ten temat książkę niereportażową, fikcję literacką odwołującą się do prawdziwych wydarzeń. Ale przecież autorka dała się już poznać jako osoba, która potrafi przekuwać na niesamowite historie różne tematy i motywy i wciągać je w nowe konteksty. Dlatego bardzo byłam ciekawa, co zaserwuje nam tym razem.

Moje przyjaciółki z Ravensbrück to dwie opowieści rozgrywające się na dwóch płaszczyznach czasowych. Pierwsza historia dotyczy czterech młodych kobiet przebywających w obozie. Każda z nich jest inna i każda trafiła tu z innego powodu. Helga jest w obozie najdłużej. Trafiła tam za napad i kradzież i jako jedyna uważa, że słusznie znalazła się "za kratami", choć obóz nie jest więzieniem, do jakiego spodziewała się trafić. Sabina trafiła tu z Warszawy, aresztowana za zamknięcie niemieckiego żołnierza w toalecie. Uniknęła natychmiastowej kary śmierci, ponieważ naziści nie odkryli, że zrobiła to, by wyprowadzić z miejsca ukrycia żydowskie dzieci. Nikt też nie odkrył, że za "dobrym", aryjskim wyglądem kryje się "nieczyste" pochodzenie. Maria to Niemka z Breslau, więźniarka polityczna, która trafiła do Ravensbrück za działalność przeciwko Rzeszy (zdziwicie się, kto okazał się denuncjatorem, ale pozwolę sobie tego nie zdradzić). Bente zaś to dziewczyna rzeźbiąca w czekoladzie, córka osiadłych w Polsce Duńczyków, która w Polsce się urodziła i nigdy za Danią nie tęskniła. Ale została przez rodziców wysłana do Kopenhagi, kiedy w Polsce zrobiło się niebezpiecznie. Stamtąd zaś trafiła do Ravensbrück.

Gdyby nie wojna te kobiety prawdopodobnie nigdy by się nie poznały, ale przyjaźń, która rodzi się między nimi w obozie, jest jak najbardziej autentyczna. Ich obozowe losy są inspirowane prawdziwymi świadectwami byłych więźniarek. 

Druga historia, którą opowiada nam Magdalena Knedler, toczy się współcześnie i ma jedną pierwszoplanową bohaterkę. Jest nią Ida, młoda pisarka, która pewnego dnia znajduje pod drzwiami swego domu rękopis. Przedstawiona w nim opowieść o przyjaciółkach z Ravensbrück, którą opracowuje do publikacji, odmienia jej życie. Wpływa na relacje z bliskimi, staje się obsesją, zagadką, którą za wszelką cenę chce rozwikłać.

Powiedzieć o najnowszej powieści Magdaleny Knedler, że jest interesująca, wciągająca czy poruszająca, to tak naprawdę nie powiedzieć nic. Autorka po raz kolejny zaserwowała nam historię, w której możemy znaleźć całą gamę motywów, wątków i tematów, i prawdopodobnie każdy wyłuska z niej coś dla siebie.

Oczywiście na plan pierwszy wysuwa się historia obozowa - inspirowana pieczołowicie gromadzonymi przez autorkę świadectwami byłych więźniarek, ujęta w fikcyjną, a jakże prawdziwą opowieść. Autorka uniknęła w moim odczuciu kilku pułapek, jakie czekają na autorów powieści wpisujących się w szeroki nurt literatury obozowej. Uniknęła zarówno nadmiernego patosu, jak i ckliwości, a także nadmiernego epatowania makabrycznymi obrazami. Podchodząc do tematu z dużym szacunkiem i właściwą sobie wrażliwością, oddała dramat uwięzionych w Ravensbrück kobiet, nie ocierając się o groteskę. 

Choć historia czterech kobiet jest fikcyjna, zawiera w sobie dużą dawkę prawdopodobieństwa, dzięki czemu czytelnik może się z bohaterkami związać, przeżywać ich los, współodczuwać. To nie okrucieństwa nazistowskich oprawców stoją na pierwszym planie, a bohaterki i ich świat wewnętrzny, ich myśli, odczucia, wrażenia, nadzieje i lęki. To bogate życie wewnętrzne pozwala nam choć w minimalnym stopniu poczuć, czym było życie w obozie (choć pojąć tego nie będziemy w stanie nigdy). Bo prawdziwa groza to nie tylko wizja śmierci, ale trwanie, trwanie w codzienności, która zdaje się nie mieć końca. 

Przedstawiając historię przyjaciółek, autorka zdaje się pytać o to, co pozwala przetrwać w  niewyobrażalnie okrutnej rzeczywistości obozu, o to, co sprawia, że człowiek pozostaje człowiekiem, mimo wszelkich wysiłków oprawców, by więźniarki odczłowieczyć. To, czego bohaterki doświadczają, co obserwują u współwięźniarek w innych blokach i częściach obozu, jest zapisem nie tylko doświadczonych krzywd, ale i niezwykłego hartu ducha i woli przetrwania, oddaje wszelkie odcienie obozowego życia, w którym oprócz walki o przeżycie znalazło się również miejsce na walkę o przetrwanie wartości.

Przeszłość nie ma już teraz znaczenia, ale coś można jeszcze zrobić dla przyszłości. Potrzebna jest wiedza. Jeśli ktoś ma wiedzę, tutaj, w tym piekielnym miejscu, nie powinien jej zachowywać dla siebie, tylko się dzielić.
(...)

Jeśli zabije się w sobie miłość do piękna - co zostanie? Jeśli zabije się w sobie miłość do ludzi...
(...)
 
(...) bez edukacji nie ma przyszłości. To też jest jakiś sposób na zniszczenie człowieka, odebrać mu książki i odciąć od nauki, dać w słoń proste narzędzia, by skupił się na czysto fizycznych zadaniach, by myślał tylko o sekwencji czynności, która pomoże przetrwać. Kiedy człowiek próbuje przetrwać, nie ma czasu na rozwój.

Kiedy myślę o życiu w obozach koncentracyjnych, o ludziach uwięzionych w nich latami, raz za razem próbuję wyobrazić sobie, jak to jest trwać w tym koszmarze dzień po dniu przez tak długi czas. Być może autorka również stawiała sobie to pytanie, bo i ten wątek odnalazłam w tekście Przyjaciółek

Zwłaszcza teraz. Zwłaszcza teraz. Dziś, jutro, pewnie pojutrze i jeszcze przez następne dni. Nad tygodniami, miesiącami i latami Maria się nie zastanawia, bo jej wyobraźnia przestała sięgać tak daleko. 

Moje przyjaciółki... są z pewnością opowieścią o więziach. O przyjaźni, która rodzi się w bardzo niepodatnym na dobre uczucia miejscu, a okazuje się tym, co czyni to miejsce choć odrobinę mniej nieprzyjaznym. O więziach wbrew wszystkiemu, wbrew zabiegom oprawców, by jakiekolwiek więzi nie powstawały, ale też o siatce powiązań między obcymi sobie kobietami, która potrafi uaktywnić się w najmniej spodziewanym momencie, by komuś pomóc, kogoś ocalić, choćby przez chwilę. O małych zwycięstwach dobrej woli nad ogromną machiną śmierci.

Tematem, który fascynuje mnie od dawna, jest pamięć - wraz ze swymi ułomnościami, ale i mocą ocalania. Odnalezienie w powieści odniesień do moich własnych rozważań poruszyło mnie do głębi. Więźniarki zapamiętują historie swoich koleżanek, by przetrwała pamięć o tych, które straciły w obozie życie. Ocalenie pamięci o tych, których istnienie naziści starają się wymazać, jest również formą zwycięstwa, przejawem buntu przeciwko oprawcom. 

Oby tylko ktoś ją zapamiętał, bo jeśli nie zapamięta nikt, to tak, jakby nie istniała. Usłyszała kiedyś, że największą tragedią ludzi martwych jest brak bezpośredniego wpływu na żywych. Martwi nie mogą się żywym przypomnieć. Jedyne, co im zostaje, to nadzieja, że przetrwają we wspomnieniach. I idą tak, z tą nadzieją, w nieznane.

Choć to opowieść o Ravensbrück przyciąga największą uwagę czytelnika, wątek współczesny również ma nam wiele do zaoferowania. Historia Idy jest również opowieścią o więziach - o tym, jak bardzo trudno je zbudować we współczesnym świecie, jak bardzo można tęsknić za takim poczuciem przynależności, jakie stało się udziałem przyjaciółek z Ravensbrück. Relacje rodzinne i uczuciowe Idy są dość zawiłe i kobieta zdaje sobie sprawę, jak trudno je zbudować, a jak łatwo zniszczyć.

Myślała o wielu podobnych sytuacjach, kiedy ludzie przekazują sobie strzępy informacji, bazując na metaforach i niedopowiedzeniach, z których wyciągają wnioski. I jak wiele powstaje z tego powodu nieporozumień. Ile razy ludzkie życie zakłóca źle zinterpretowana wypowiedź, niedostarczona na czas wiadomość, urwane zdanie, przerwane połączenie telefoniczne. Albo strach przed szczerością.

W historii Idy odnalazłam też interesującą opowieść o tym, jak zainteresowanie jakimś tematem zamienia się w obsesję. Rękopis, który autorka odnalazła pod swoimi drzwiami, zafascynował ją do tego stopnia, że odkrycie tożsamości bohaterek oraz jego autorki okazało się ważniejsze niż wszystko inne. Myśli Idy w każdej niemal sytuacji kierują się ku sytuacjom opisanym w historii przyjaciółek, przez lata nie ustaje w próbach poznania prawdziwej tożsamości bohaterek i ich dalszych losów. Od tej chwili niczemu nie jest w stanie poświęcić stuprocentowej uwagi, bo zawsze coś może przywołać skojarzenie i odciągnąć jej myśli ku kobietom, które - choć znane tylko z opowieści - stały się w pewnym sensie jej przyjaciółkami, bo poprzez tekst stały się Idzie bliskie.

Moją uwagę przyciągnęły Idy i Franka rozważania o tekście. Mężczyzna raz za razem próbuje przekonać Idę, że powinna skupić się tylko na nim, kobieta zaś ciągle kieruje swoją uwagę na szeroki kontekst pozatekstowy - pragnie przemierzać te same ulice, po których spacerowała Maria, odwiedzać miasteczko nad jeziorem, w którym dorastała Bente. To zaledwie drobny wątek w skali powieści (nie obawiajcie się tu nużącej filologicznej dysputy), a jednak w pewien sposób mi bliski (w wielu kwestiach niezwykle się z Idą utożsamiam), dlatego nie mogłam o nim nie wspomnieć.

Magdalena Knedler po raz kolejny udowodniła, że jest mistrzynią w pisaniu o relacjach międzyludzkich - niezależnie od tego, czy w kontekście historycznym, czy współczesnym, zawsze pokazuje, że one nigdy nie są jednowymiarowe. Miłość, przyjaźń, relacje rodzinne, zawodowe czy koleżeńskie - to stały element pojawiający się w różnych kontekstach w powieściach autorki. W Moich przyjaciółkach... zobaczymy, jak na te relacje wpływa rzeczywistość, ale też jak na rzeczywistość wpływają relacje. I że czasem bliskie mogą stać się nam osoby, których nigdy nie poznaliśmy, a których historia poruszyła coś w naszej duszy.

Bohaterowie, których autorka powołuje do życia na kartach swojej powieści, nigdy nie są "papierowi" - mają swoje historie, wady i zalety. Knedler stworzyła naprawdę wspaniałe bohaterki - zarówno te pierwszo-, jak i drugoplanowe, z których każda jest warta zapamiętania. W ich postawach możemy doszukać się odbicia własnych ambicji, przeżyć i przemyśleń. Choć bohaterki są fikcyjne, pozostają niezwykle wiarygodne, a w czasie lektury stają się nam coraz bliższe.

Magda Knedler dała się już poznać jako mistrzyni nieoczywistych zakończeń. Można próbować przewidzieć rozwój wypadków, ale autorka zawsze nas czymś zaskoczy. I tak jak cała opowieść - zakończenia są zazwyczaj również nieoczywiste. To nigdy nie jest po prostu happy end, nigdy też nie jest czysty melodramatyzm. Tak jak w życiu, w każdej historii znajdziemy powód do smutku, jak i pociechę.

Moje przyjaciółki z Ravensbrück to literatura wysokiej próby. Interesująca, napisana z dużą dbałością o słowo, z szacunkiem zarówno do tematu, jak i czytelnika. To wielowymiarowa historia, która wciąga, zmusza do uwagi i zastanowienia zarówno nad przeszłością, ale i współczesnością. Autorka nie epatuje budzącymi grozę obrazkami, odwołuje się do wrażliwości czytelnika. Nie ocierając się o groteskę, pokazuje dramatyczne losy młodych kobiet, którym odebrano nie tylko wolność, ale też w pewnym sensie przeszłość i przyszłość, którym odebrano młodość. Książka jest poruszającą, trudną,  ale w pewnym sensie niosącą nadzieję historią. Taką, nad którą niełatwo przejść do porządku dziennego. Którą chce poznać się do końca, a zarazem wcale nie chce się skończyć czytać. Mnie ciągle trudno pozbierać myśli po lekturze.

Książka Magdaleny Knedler wpisuje się w szeroko pojęty nurt literatury obozowej. To historia, która - pozostając fikcją - jest też świadectwem trudnych losów więźniarek z różnych zakątków Europy, które w czasie II wojny światowej trafiły do Ravensbrück. Knedler udało się zamknąć w opowieści o czterech przyjaciółkach wspólną historię tysięcy kobiet więzionych, katowanych, mordowanych w nazistowskich obozach. Jej bohaterki mają różne pochodzenie społeczne i narodowościowe, dzięki czemu udało się autorce idealnie oddać tę wspólnotę losów, która stała się udziałem Europejek, ale też wiele powiedzieć o narodowej tożsamości.  Życzyłabym sobie (i autorce), żeby powieść została wydana również za granicą, ponieważ to w moim odczuciu historia uniwersalna, będąca świadectwem dramatycznej historii, ale pokazująca również, że ma wiele do zaoferowania czytelnikowi współczesnemu. Nie bez powodu Ida czuła, że więźniarki z opowieści stały się jej bliskie jak przyjaciółki. Ich losy to nie tylko przestroga, to również inspiracja.

Myślę, że Moje przyjaciółki z Ravensbrück dostarczą wielu emocji czytelnikom, którzy mają za sobą lekturę świadectw byłych więźniarek, ale też mają szansę dotarcia do tych, którzy nie sięgają po literaturę non fiction. Ja nieustająco polecam. Magdalena Knedler to gwarancja lektury poruszającej, głębokiej, zapadającej w pamięć i opartej o bardzo staranny reaserch.

Autor: Magdalena Knedler

Tytuł: Moje przyjaciółki z Ravensbrück 

Wydawca: wydawnictwo Mando 


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawcy.




Komentarze

Popularne posty