Robert Małecki "Skaza"
Nie ukrywam, że od czasu, gdy przeczytałam trylogię Roberta Małeckiego o Marku Benerze, toruńskim dziennikarzu, autor stał się jednym z moich ulubionych polskich "kryminalistów". Dlatego niecierpliwie wyglądałam premiery nowej powieści. Gdyby nie różne życiowe zawirowania, przeczytałabym ją najchętniej od ręki. Wiem, że nie ja jedna z taką niecierpliwością wyczekiwałam jej publikacji, bo cykl rozpoczęty książką "Najgorsze dopiero nadejdzie" zbierał pozytywne opinie czytelników i zwracał uwagę na jego twórcę. Czy nowa książka była warta tego entuzjastycznego oczekiwania?
W cyklu o Benerze Małecki centrum akcji osadził w Toruniu, zapuszczając się w jego najbliższe okolice. Tym razem Toruń jest tylko "okolicą", a centrum wydarzeń stała się Chełmża. To tam pracuje przeniesiony z Torunia policjant Bernard Gross. Przechodząc pewnego mroźnego dnia obok jeziora, zauważa bawiącą się na tafli lodu dziewczynkę z psem. Gross chce przepędzić dziecko z lodu, ale ponieważ mała go nie słucha, wchodzi na taflę za nią. Tak trafia na wystającą z zamarzniętej wody dłoń topielca. Przybyłe na miejsce służby wydobywają z wody ciało nastolatka. Tymczasem rozglądający się po okolicy Gross dokonuje kolejnego odkrycia - w pozostawionej na jeziorze łódce znajduje zwłoki najprawdopodobniej bezdomnego mężczyzny.
Choć wedle wszelkich poszlak obu znalezionych nic nie mogło łączyć, i mimo że ich śmierci wydają się również niepowiązane, Gross przystępuje do dokładnego badania sprawy. A choć mieszkańcy Chełmży nie chcą za wiele mówić, Gross zaczyna mieć podejrzenia, że ze sprawą ciał z jeziora wiązać się może inne tajemnicze zdarzenie sprzed dziesięciu lat.
Muszę powiedzieć, że lektura nowej powieści Małeckiego mnie nie zawiodła. To kawał solidnej kryminalnej rozrywki. Jej atutem jest niewątpliwie główny bohater, policjant Bernard Gross. Owszem, można dopatrywać się u autora stosowania pewnego schematu - główny bohater w obu cyklach to mężczyzna w średnim wieku doświadczony przez życie niewyjaśnioną tragedią sprzed lat. Ciężarna żona Benera zaginęła, żona Grossa natomiast zapadła w śpiączkę na skutek duszenia poduszką przez nieznanego sprawcę. Grossowi udało się spłoszyć napastnika, jednak nie ujął go, a do tego w trakcie pościgu najprawdopodobniej zabił przypadkowo przechodzącą kobietę.
Jednak tragedia sprzed lat to jedyna rzecz upodabniająca do siebie obu bohaterów. Bernard Gross, choć dotknięty i poraniony, zdołał się jako tako pozbierać - nie topi smutków w alkoholu, stara się normalnie pracować i funkcjonować. Dzięki autorowi udaje nam się dość dobrze go poznać - wiemy, że jest solidnym i szanowanym funkcjonariuszem - szanowanym przez podwładnych, przez współpracowników, przez prokuraturę. Ma swoją pasję, którą jest modelarstwo - uprawiane z cierpliwością. Regularnie odwiedza pogrążoną w śpiączce żonę, której czyta wypożyczone z biblioteki książki, choć nie ma już nadziei na cud. Martwi się też o syna, którego ta tragedia właściwie złamała i z którym nie potrafi się porozumieć. Małeckiemu udało się stworzyć bohatera z krwi i kości, takiego, którego czytelnik polubi, któremu będzie współczuł i któremu będzie kibicował. A nośny bohater, nawet jeśli nieco schematyczny, wzbogacony o indywidualne cechy i wyraziście naszkicowany, to ważny aspekt powieści kryminalnej.
Małecki dobrze poradził też sobie z wykreowaniem postaci pobocznych - ciekawie "rozegrał" parę podwładnych Grossa i ich indywidualne historie. Wprowadzając je do opowieści, dość subtelnie, wzbogacił akcję, nie mnożąc nadmiernie wątków - a to niełatwe, o czym już się niejednokrotnie przekonałam, zastanawiając się podczas lektury kryminałów "co ma piernik do wiatraka". Niektóre pojawiające się epizodycznie postacie - jak znajomy technik czy bibliotekarka - mają potencjał, by rozwinąć się w bohaterów drugoplanowych. Jednak - co ważne - każda pojawiająca się postać jest "po coś", coś wnosi do wątku głównego albo do historii głównego bohatera.
Drugi - obok bohatera - najważniejszy aspekt powieści kryminalnej, czyli intryga, również mnie satysfakcjonuje. Historia jest spójna, dzięki retrospekcjom mamy możliwość spojrzenia na nieosiągalne dla Grossa sprawy, a wątki z teraźniejszości i przeszłości powoli zaczynają się zazębiać. Autor nieco myli tropy, ale nie za bardzo, dzięki czemu utrzymana zostaje dynamika i powieść czyta się jednym tchem. Pewnych rzeczy można się domyślić, ale to wcale nie musi być wadą powieści - ja się całkiem dobrze bawię w "czytelnicze śledztwo" i pozytywnie odbieram chwile, kiedy myślę sobie "ha! wiedziałam!". Dla niektórych to wada, ale nie dla mnie.
Bardzo wiarygodnie w moim odczuciu prezentuje się opisane właściwie dzień po dniu śledztwo. Nie ma tu spektakularnej wymiany ognia czy pościgów, jest za to solidna robota, wymagająca precyzji i cierpliwości jak modelarstwo, polegająca na badaniu tropów, rozmowach z ludźmi i łączeniu elementów układanki.
Również wiarygodny wydaje mi się wątek osobisty bohatera, który - zdaje się - jak w przypadku cyklu o Benerze będzie osią spajającą kolejne tomy cyklu (czy to będzie trylogia, czy coś więcej, wie pewnie tylko sam autor i wydawca, ale drugi tom ma ukazać się w 2019 roku). Tajemnicze wydarzenia są intrygujące, sama jestem ciekawa, jak rozwinie się odkrywanie przeszłości, trudna relacja dwóch pośrednich ofiar, czyli ojca i syna, czekam również na rozwinięcie wątku przypadkowej śmierci kobiety.
Mówiąc ogólnie, żeby nie zdradzać zbyt wiele, jestem usatysfakcjonowana zamknięciem głównego wątku - czyli sprawy dwóch ciał. To historia nieprzekombinowana, pozostawiająca czytelnika zaspokojonego, jeśli chodzi o domknięcie tomu, i z zaostrzonym apetytem na więcej, dzięki niedomknięciu wątku osobistego. No i wyjaśnienie, do czego odnosi się tytuł jest równie satysfakcjonujące.
Mówiąc ogólnie, żeby nie zdradzać zbyt wiele, jestem usatysfakcjonowana zamknięciem głównego wątku - czyli sprawy dwóch ciał. To historia nieprzekombinowana, pozostawiająca czytelnika zaspokojonego, jeśli chodzi o domknięcie tomu, i z zaostrzonym apetytem na więcej, dzięki niedomknięciu wątku osobistego. No i wyjaśnienie, do czego odnosi się tytuł jest równie satysfakcjonujące.
Podczas lektury poprzedniego cyklu świetnie bawiłam się, wędrując śladami głównego bohatera po dobrze mi znanych okolicach. Tym razem bohater zapuścił się w nieznany mi obszar Chełmży, ale dzięki opisom mogłam sobie łatwo zwizualizować miejsca akcji, przy czym opisy miejsc nie są w moim odczuciu nachalne i nie zaburzają dynamiki akcji.
Wisienką na torcie stało się pojawienie się na moment samego Benera. Lubię takie przeplatanie się motywów z osobnych cykli, przeplatanie wątków, "gościnne występy" (jak w komiksach Marvela), bo wywołują w czytelniku poczucie, że przedstawiony w powieściach świat jest bardziej rzeczywisty.
"Skaza" okazała się dla mnie dobrą czytelniczą rozrywką, utrzymującą dobre tempo i napięcie - choć nie była to książka z serii "ostra jazda bez trzymanki", powieść jest z gatunku tych "nieodkładalnych", czyli po przeczytaniu każdego rozdziału ma się ochotę jak najszybciej zapoznać z kolejnym. Zadowolona też jestem - że pozwolę sobie na małą dygresję - z języka, jakim posługują się bohaterowie. W powieściach z policjantami, w filmach i serialach coraz częściej obserwuję nadmiar wulgaryzmów (czasem posługują się nimi przestępcy, owszem, ale to nie znaczy, że ten język mnie nie męczy) i choć w intencji twórców mają one wzmocnić przekaz, dla mnie tracą wyraz całkowicie, stając się jedynie pozą.
Szczerze polecam Wam tę powieść, nie sądzę, byście się zawiedli - bo to dobra literacka rozrywka.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawcy.
Komentarze
Prześlij komentarz