Bogini niewiary Tarryn Fisher
Czy to dobra lektura na wakacje? |
W poszukiwaniu wakacyjnej lektury sięgnęłam po ostatnią książkę Tarryn Fisher. Ponieważ dość dobrze w mojej ocenie wypadły "Margo" oraz "Bad mommy", spodziewałam się, że i tę powieść będzie czytać się lekko, szybko, ale intrygująco. Niestety zapomniałam, że Tarryn ma na swoim koncie serię "Mimo moich win", może wtedy moje oczekiwania byłyby inne.
Główną bohaterką powieści jest dwudziestokilkuletnia Yara, tajemnicza dziewczyna pochodząca z Wielkiej Brytanii, która w tym momencie pracuje w barze w Seattle, ale do niedawna mieszkała i pracowała (również jako barmanka) w wielu innych miastach w Stanach Zjednoczonych. Pewnego dnia poznaje w barze Davida. Chłopak jest wokalistą zespołu i twierdzi, że potrzebuje Yary, by była jego muzą. Dziewczyna od początku ostrzega go, że pewnego dnia odejdzie, łamiąc mu serce, ale on jest uparty i notorycznie próbuje namówić ją, by przyszła na koncert. Yara w końcu ulega i tak zaczyna się ich związek.
Zastrzegam, że wszystko, co teraz napiszę, jest czysto subiektywne. Nie oceniam nikogo, komu powieść się podobała i nie atakuję. Napiszę po prostu, co mi nie zagrało.
Po pierwsze - rozminęły się z rzeczywistością moje oczekiwania, liczyłam na intrygującą, niepokojącą historię w stylu "Margo", a dostałam typowy romans. Przez jedną trzecią książki męczyłam się, obserwując bardzo sztampowy układ - piękna, skrzywdzona przez życie dziewczyna, która nie wierzy w miłość, i przystojny młodzieniec, który zakochał się od pierwszego wejrzenia i wbrew wszystkiemu (wbrew każdemu "nie" ze strony dziewczyny) postanawia zdobyć serce swojej wybranki, przełamując jej opór. Wiele razy miałam ochotę rzucić tę książkę w kąt, bo mnie te podchody nudziły, męczyły i denerwowały. Możecie uznać, że jestem na takie książki za stara, ale niesmaczyła mnie nachalność Davida, śmieszyły wyznania Yary, że bywała muzą artystów, ale zawsze łamała im serca, a oni osiągali wyżyny w sztuce, a już sposób, w jaki między sobą rozmawiali... nie, to było poniżej tolerowanego przeze mnie poziomu. Jeszcze czekałam, aż on zacznie się do niej zwracać per "Mała"... Obraz relacji damsko-męskiej, zawarty w tej książce, razi mnie i godzi w moje poczucie wartości, do tego to kolejna książka z modelem faceta, który nie uznaje odmowy ze strony kobiety i jest to pokazywane jako coś pozytywnego.
Przez chwilę zrobiło się ciekawie, kiedy Yara zgodziła się wyjść za Davida i porzuciła go po 6 tygodniach. Zaintrygowana czekałam na wyjaśnienia, zwłaszcza że przez pewien czas pierwszoosobowa narracja Yary została zastąpiona pierwszoosobową narracją Davida (jakże częsty zabieg w romansach), ale perspektywa mężczyzny wniosła niewiele, a dalszy rozwój wypadków to znów kalka goniąca kalkę - żeby nie zdradzać za dużo: "wielkie" poszukiwania, "wielkie" gesty, na które może sobie pozwolić ktoś majętny, nagłe olśnienia i proces wychodzenia z własnej skorupy... Nic odkrywczego, nic zaskakującego...
Czy tak właśnie wygląda miłość? Olśnienie, które następuje po "wielkim geście"? A gdzie codzienność, gdzie rozmowy, gdzie psychologiczna głębia. Czy David zakochałby się od pierwszego wejrzenia w barmance, gdyby nie była piękna, tylko zwyczajna? Czy zacząłby z nią rozmawiać, by poznać, że jest inteligentna. Jak dowiódłby swej miłości, gdyby nie osiągnął muzycznego sukcesu nie nie byłoby go stać na "wielki" gest (bo na to, co zrobił, rzeczywiście potrzeba masy pieniędzy)? To nadal mit o kopciuszku i księciu z bajki. Nie tego szukam w literaturze, nawet od tej czysto rozrywkowej oczekuję nieco więcej.
Właściwie, gdybym przed lekturą przeczytała "oficjalne" zapowiedzi, pewnie nigdy bym po tę pozycję nie sięgnęła. "Yary religią jest ból serca. Davida religią jest miłość. Ona to wędrowna bogini. Spotyka mężczyzn, którzy jej potrzebują, ale tylko do momentu, kiedy złapią od niej wiatr natchnienia. Dlatego nigdy nie pozostaje w jednym miejscu przez zbyt długi czas. On jest utalentowanym muzykiem bez lirycznej inspiracji. Potrzebuje muzy. Od pierwszego spojrzenia na nią, wie, że znalazł, czego szukał". Hmm...
Czy zatem to książka, którą należy omijać szerokim łukiem? Dla mnie to niewiarygodna historia z niewiarygodnymi bohaterami, ale na pewno na odbiór wpłynął fakt, że zupełnie nie tego się spodziewałam. Natomiast jeśli ktoś lubi tego typu powieści dla kobiet, jeśli przeczyta ją, spodziewając się tylko i wyłącznie romansu, to może i się przy tej książce ubawi. Takie guilty pleasure, na wakacje, bo szybko się czyta. Ja jednak wolę Tarryn w zupełnie innym wydaniu, a historie o miłości... w ujęciu innych autorów.
Komentarze
Prześlij komentarz