Latawiec z betonu Moniki Milewskiej

W domach z betonu nie ma wolnej miłości...

ksiazka, okladka, kawa

Kiedy myślę o blokowiskach z czasów PRL-u, właśnie słowa piosenki Martyny Jakubowicz tłuką mi się po głowie. Choć sama niewiele już pamiętam z tamtych czasów, wydają mi się oddawać ich ducha i ducha osiedli równych betonowych klocków. Na ich tle gdańskie falowce, które widywałam właściwie w każde wakacje, zawsze wydawały mi się czymś wyjątkowym i odmiennym od okolicznych prostopadłościanów (choć pojęcie o architekturze i poczucie architektonicznego smaku miałam właściwie żadne). I odkąd pamiętam - fascynowały mnie. Dlatego nie mogłam przejść obojętnie obok książki, która z owych falowców uczyniła miejsce akcji i które zainspirowały autorkę do opowiedzenia niezwykłej historii. 

Miejsce akcji "Latawca z betonu" to modernistyczny falowiec, nietypowy budynek powstały na gdańskim Przymorzu, tak różny od typowej dla tamtych czasów architektury. Długi, a przede wszystkim z - nomen omen - falującą bryłą i z wejściami do mieszkań usytuowanymi na galeriach. Stanowi on swoisty mikrokosmos zaludniony przez typowych, a zarazem bardzo nietypowych bohaterów. 

Najważniejszym bohaterem, bo jego oczami obserwujemy wszystkie wydarzenia,  jest bezimienny inżynier, architekt, który ów falowiec zaprojektował, z czego jest niezwykle dumny, i który był jednym z pierwszych jego mieszkańców - przydzielono mu lokal w klatce A. Pewnego dnia, kiedy spędza urlop w swoim domu, puka do jego drzwi kobieta sprzedająca jajka. Proponuje mu również mleko prosto od krowy. Inżynier udaje się z kobietą do jej mieszkania w klatce B, by przekonać się ze zdziwieniem, że mleko jest rzeczywiście prosto od krowy... trzymanej na balkonie.

Baba otwarła drzwi balkonowe z góry na dół zasłonięte słomianką. Do pokoju wsunął się ciekawski łeb Krasuli. Tego już było inżynierowi za wiele.
- Dostaliście zgodę na trzymanie zwierząt gospodarskich w domu?
- A kto by się tam kogo pytał? U siebie my są, na swoim.
- To może jeszcze w łazience macie staw rybny?
- Jakbyście zgadli. Zajrzyjta tam sami.
Gość nie dał się dwa razy prosić. Otworzył drzwi łazienkowe. W niedużej wannie pływało kilka młodych karpi.

Inżynier jeszcze nie przypuszcza, że może go spotkać coś dziwniejszego niż widok krowy na balkonie jego ukochanego falowca. Dopiero odkryje, że przy projektowaniu bloku uzyskał nie tylko zagięcie bryły budynku, udało mu się też zagiąć... czas. Dokonawszy tego odkrycia nasz bohater rozpoczyna wędrówkę przez kolejne klatki falowca trafiając na różne momenty w dziejach budynku, jego mieszkańców i kraju.

I tak przekonujemy się, że sam falowiec jest czymś na kształt mikrokosmosu, w którym odbijają się nastroje społeczne, przemiany ustrojowe, zmiany estetycznych trendów i mód. Zaglądając do domów mieszkańców różnych klatek, dowiaduje się co nieco o ważnych wydarzeniach historycznych - wizyta papieża, wprowadzenie stanu wojennego, zmiana ustroju... Ponieważ to, co poznaje, to tylko wycinek, zaledwie migawka tego, czym żyją w danym czasie Polacy, inżynier nie wszystko do końca rozumie. Pewne rzeczy sam musi sobie dopowiedzieć, nie zawsze trafnie, a czytelnik, ze swoją wiedzą, może uśmiechnąć się pod nosem. 

Pojawiają się w tej książce postaci bardzo zindywidualizowane - jak wspomniana już chłopska rodzina, zmuszona do porzucenia gospodarstwa i wprowadzająca w miejskim mieszkaniu wiejskie zwyczaje, są też bardziej alegoryczne - jak cenzor, który jest człowiekiem poszukującym prawdy i dlatego właśnie podjął się tej pracy. Postaci, które spotyka inżynier, intrygują go, ale nie na tyle, by znalazła się tu pogłębiona refleksja. Jego spacer galerią przez klatki to migawki, właściwie wyliczanka zdarzeń dobrze czytelnikowi znanych. A jednak czyta się to z przyjemnością i ciekawością, co jeszcze nasz bohater odkryje i do czego owe odkrycia go doprowadzą. To taka zabawa w "co by było, gdyby, ktoś z tamtych czasów pojawił się w tym czy innym momencie historii". 

Najbardziej urzekło mnie obserwowanie, jak zmienia się estetyka falowca. Jak z szarej, zunifikowanej przestrzeni, zmienia się w przestrzeń zindywidualizowaną. Jak w mieszkaniach pojawiają się coraz to nowe telewizory, jak wyrastają na balkonach talerze do odbioru telewizji satelitarnej (i ja pamiętam, jak na moim bloku zaczęły się pojawiać), a potem jak szary falowiec zyskuje nowy kolor - na fali mody "kolorowania" przestrzeni (co nie zawsze kończyło się estetycznym sukcesem). 

Południową porą północne galerie były jeszcze bardziej puste niż zazwyczaj. Dzięki temu inżynier po raz pierwszy zauważył powolny rozkład swego dzieła. Z każdym krokiem falowiec wyglądał coraz bardziej niechlujnie. Obłażący tynk, pęknięte szyby, zabite deską okienka - czysty, biały modernizm przegrywał z socjalistyczną biedą. I ze strachem. Okna na galeriach jedne po drugich zarastały kratami. Kute w wymyślne esy-floresy, malowane na biało czy różowo, nie potrafiły ukryć tego, co inżynier już wiedział: w latach osiemdziesiątych Polska była więzieniem. Była nim z woli cudzej i własnej. Mieszkaniec wielkiego bloku czuł się bezpiecznie tylko w swoim małym więzionku, do którego osobiście zamówił sobie kraty.

Mój ulubiony fragment w tej książce dotyczy pojawienia się mody na wymianę drzwi. Nagle na klatkach (pamiętam to dobrze) zaczęli pojawiać się fachowcy montujący nowe, lepsze drzwi (często drugie; żeby wejść do mieszkania trzeba było otworzyć zamki najpierw w jednych, potem drugich). I oczywiście każdy miał drzwi - jak to się mówi - z innej parafii. Tu kute, tam drewniane, proste albo ozdobne. To przez nie klatki schodowe stawiały się coraz bardziej pstrokate. 

Ta książka urzekła mnie przede wszystkim koncepcją efektu zaginania czasoprzestrzeni. Zawsze miałam słabość do motywu podróży w czasie, zwłaszcza motywu nie tak spektakularnego jak całe millenia, a na przestrzeni długości życia człowieka. Do tego powieść jest dobrze skonstruowana, pełna smaczków, aluzji, odniesień. Cudowne samo w sobie jest pokazanie jak na małej (stosunkowo, bo falowiec jako dom mieszkalny do małych nie należy) przestrzeni i w nie tak znów rozbudowanej społeczności mieszkańców odbija się "wielki świat" i "wielka polityka". Jak wpływa to na życie mieszkańców i w zasadzie jak niewiele w tym życiu zmienia, poza może estetyką przestrzeni. 

Ta książka to świetny spacer po naszej własnej pamięci, tak jak ona migawkowej, a jednak sentymentalnej. Doskonała rozrywka. I zaskakujące zakończenie.

Autor: Monika Milewska
Tytuł: Latawiec z betonu
Wydawca: Mando (wydawnictwo WAM)

Komentarze