W tym lesie mieszka wiedźma - Dziewczynka, która wypiła księżyc
Wiecie, jak trudno zrobić zdjęcie okładki i księżyca w pełni jednocześnie?! ;) |
W tym lesie mieszka wiedźma. Mieszka tam od zawsze. Choć właściwie nikt jej od lat nie widział.
W tym lesie raz do roku społeczność Protektoratu składa wiedźmie w ofierze dziecko - zawsze najmłodsze spośród nich.
W tym lesie raz do roku wiedźma przychodzi po niemowlę. Tyle że nie ma pojęcia o tym, że złożono je jej w ofierze.
Tak właśnie zaczyna się opowieść, którą zaproponowała nam Kelly Barnhill i Wydawnictwo Literackie.
Okładka tej książki z ilustracją autorstwa Yuty Onody w pewnym momencie niemal zalała Instagram. Widywałam ją kilkanaście razy dziennie i - prawdę mówiąc - wcale się nie dziwię, bo jest przepiękna. W ogóle cała książka jest pięknie wydana i aż chce się ją mieć we własnej kolekcji. Co natomiast proponuje nam wnętrze?
"Dziewczynka, która wypiła księżyc" to niezwykła baśniowa historia. Dzieje się w bliżej nieokreślonym miejscu zwanym Protektoratem. To miejsce wiecznie spowite mgłą i smutkiem, pełne dość smutnych i pogodzonych z losem ludzi. Ludzka osada graniczy z niebezpiecznym lasem i moczarami. W tym lesie mieszka okropna wiedźma, z którą mieszkańcy wioski zawarli pakt - wiedźma nie będzie ich nękać, pod warunkiem że raz do roku - w tak zwany Dzień Ofiary - zostanie jej "podarowane" niemowlę - zawsze najmłodsze spośród nowo narodzonych. I tak, rok po roku, jakiejś parze zrozpaczonych rodziców zostaje odebrane dziecko i odniesione przez starszyznę do lasu.
Właśnie taki los spotyka pewną ciemnooką, ciemnowłosą dziewczynkę. Zostaje odebrana dzielnie o nią walczącej matce i pozostawiona w lesie. I tak trafia w ręce wiedźmy. Tyle że wiedźma wcale nie jest taka, jak opisują ją mieszkańcy Protektoratu. To bardzo miła i dobra staruszka, która co roku ratuje w lesie maleństwa - jak sama sądzi - porzucone przez matki. Zanosi je potem do Wolnych Miast i oddaje kochającym nowym rodzicom, a po drodze karmi je blaskiem gwiazd.
Ale nie tym razem. Tym razem wiedźma przywiązuje się do dziecka bardziej, niżby chciała, a wędrówka zajmuje jej więcej czasu. Z tego powodu nie zauważa, że karmiąc dziecko blaskiem gwiazd, karmi je również blaskiem księżyca. A nakarmione tym blaskiem dziecko zostaje umagicznione. Wiedźma postanawia, że sama wychowa magiczną dziewczynkę - której nadaje imię Luna - a pomagać jej będą Wprost Ogromny Smok (który mieści się w kieszeni) oraz wiekowy potwór z moczarów Glerk.
Jak się domyślacie, to dopiero początek opowieści. Będą tu jeszcze szalona kobieta, dzielny młodzieniec, papierowe ptaki i zło, które wcale nie czai się w lesie. Ale o tym przekonacie się już podczas lektury.
Ta książka to nie tylko piękna okładka. "Dziewczynka, która wypiła księżyc" to przede wszystkim pięknie przełożona przez Martę Kisiel-Małecką uniwersalna opowieść o magii, miłości, rodzinie. O złu, które przybiera niespodziewaną postać, o odwadze, od której tak wiele zależy. O tym, że wszystko na tym świecie ma swój czas, że nawet magia nie zapewnia wiecznego życia, ale koniec jest częścią naturalnego porządku. Jest w tej opowieści tyle dobra i ciepła, że lektura to naprawdę fascynująca przygoda.
Uniwersalność tej baśni polega na tym, że nie jesteśmy w stanie przypisać jej do żadnego kręgu kulturowego, jest trochę "europejska", a trochę "azjatycka". Nie ma też większego znaczenia wiek czytelnika - bo znajdzie w tej opowieści coś dla siebie zarówno dorosły, jak i młodszy czytelnik. Mamy tu wspaniale wykreowany świat na styku nieco średniowiecznej "realności" oraz wszechobecnej "magiczności", piękną narrację z przeplatanką snutych w domowym zaciszu opowieści. Mamy plejadę wyjątkowych bohaterów. Jest rezolutna, uparta i ciekawa świata dziewczynka. Jest 500-letnia wiedźma, która zdusiła w sobie smutek, a znalazła wiele dobra i ciepła dla innych, a przede wszystkim dla swojej przybranej wnuczki. Jest niemądry mały smok i pradawny potwór z moczarów, który jest jednocześnie... poetą. Jest szalona kobieta, w której nie umarła nadzieja. Jest i młodzieniec, który nie może zapomnieć o dziecku odebranym matce. Z każdym z tych bohaterów można się utożsamić, w każdym znaleźć okruch siebie, a całą opowieść śledzić z zapartym tchem. W takich jak ta książkach znajdujemy kwintesencję przeżyć, jakie wywoływały w nas w dzieciństwie baśnie.
Jest tu intrygująca, wciągająca historia, są piękne opisy magiczno-realnego świata, wszystko dopieszczone literacko. Od tej książki wprost nie można się oderwać. Widać tu duży talent Kelly Barnhill do tworzenia niebanalnych opowieści i bardzo chciałabym wkrótce móc zapoznać się z innymi pozycjami jej autorstwa.
Komentarze
Prześlij komentarz