Łzy płynące z oczu, które wiedzą dlaczego...


Magdalena Knedler, okładka
Kim jest kobieta z obrazów?

Moje pierwsze spotkanie z twórczością Magdaleny Knedler było dość sympatyczne. "Pan Darcy nie żyje" ujął mnie pomysłem na intrygę, tytułem i przyjemnością, jakiej dostarczyła mi lektura. A potem przeczytałam fenomenalną "Windę", w której po prostu się zakochałam. Od tego czasu uważnie przyglądam się autorce (metaforycznie, oczywiście; chodzi mi o publikacje) i niezależnie od tego, czy mam do czynienia z jej "kryminalnym", czy "obyczajowym" obliczem, zawsze jestem lekturą usatysfakcjonowana. W tej chwili śmiało już mogę powiedzieć, że to jedna z moich ulubionych autorek, pewniak, jeśli chodzi o książkowe zakupy. A że książki Magdy Knedler podsuwam też innym i zawsze wracają do mnie opatrzone achami i ochami, utwierdzam się w przekonaniu, że... mam rację. :-)

Tym razem chciałabym się jednak z Wami podzielić wrażeniami z lektury ostatnio wydanej pozycji - "Twarzy Grety di Biase". Zważcie, że to raczej wrażenia z lektury, nie recenzja. Zbyt wiele emocji we mnie buzuje, bym zdobyła się obiektywizm i uładzoną wypowiedź.

O czym jest książka? W dużym skrócie o Adamie Dancerze, znerwicowanym właścicielu niewielkiej wrocławskiej galerii, do którego trafiają również obrazy od tajemniczej włoskiej malarki. Zwłaszcza dwa portrety przykuwają jego uwagę i rozbudzają ciekawość. Adam postanawia odkryć tajemnicę autorki tych obrazów i nawiązuje z nią kontakt korespondencyjny, który staje się coraz bardziej intymny, ale zamiast rozwiązań, pojawiają się coraz to nowe pytania. I w końcu Adam - dotąd opętany nerwicą natręctw, obsesyjnie zamknięty w sobie dziwak - postanawia udać się do Włoch, by odnaleźć malarkę i poznać prawdę o niej, o obrazach, o łączącej ich relacji.

"Twarz Grety di Biase" to opowieść o miłości - takiej, która jest realna i nierealna zarazem. Rodzi się z fascynacji obrazami i z korespondencji. Z jednej strony nie do uwierzenia - pokochać kogoś "listownie", do tego z innego kraju, innej kultury. Ale przecież w czasach globalnej wioski takie rzeczy się zdarzają. Ludzie poznają się przez internet, czatują, mailują i tak, też się w sobie zakochują. Między bohaterami rodzi się uczucie, ale jego pojawienie się autorka doskonale sportretowała i przedstawiła w wiarygodny sposób. Choć mówimy o uczuciu, które nie zdarza się nagminnie, wątki zostały tak poprowadzone, że kiwamy głową, myśląc "tak, to możliwe". I zazdrościmy bohaterom. 

Do tego Magdalenie Knedler udało się uniknąć pułapek, jakie pojawiają się podczas pisania o takich relacjach i uczuciach - nie popadła ani w przesadny sentymentalizm, ani w patos. Choć bohaterowie pod wpływem uczucia przekraczają własne granice, to nie robią tego zupełnie bezrefleksyjnie, nadal mają obawy i wątpliwości - jak prawdziwi ludzie, ale ich problemy i lęki nie są jakby wymyślone na siłę, wynikają z ich historii, z ich życiowych doświadczeń, są świetnie przez autorkę umotywowane i właśnie dlatego ta historia tak porusza.

Jeśli już jesteśmy przy bohaterach... Od dawna zachwycam się, że autorka tworzy postaci prawdziwe. Na kartach jej książek pojawiają się ludzie pełnowymiarowi - z własnymi historiami, z wadami i zaletami. Czy są pierwszo-, czy drugoplanowi - zawsze są "jacyś" i zawsze są nieprzypadkowi. W "Twarzy..." mam wrażenie, że autorka przeszła samą siebie - pojawiający się tu "ludzie" są tak obrazowo i plastycznie przedstawieni, że ożywają w trakcie czytania. Możemy sobie wyobrazić, jakim gestem Nita przeczesuje włosy, dokładnie wyobrazić Zygmunta nerwowo opowiadającego o szykowanej wystawie, wiemy, jak porusza się Valentina. Każda z postaci drugo-, a nawet trzecioplanowych, ma swoją historię, żadna nie jest tylko tłem dla bohatera. Oni wszyscy żyją, przynajmniej w naszej wyobraźni, a wszystko to zasługa autorki.

Magdalena Knedler, okładka

"Twarz Grety di Biase" jest też opowieścią o sztuce i tu znów chylę czoło przed autorką. Dlaczego? Bo nie jest łatwo przenieść na papier obrazy i rzeźby. A Magdalena Knedler to właśnie zrobiła - oddała słowami to, co jest (w przypadku dzieł istniejących) lub powinno być (w przypadku tych stworzonych na potrzeby powieści) przedstawione za pomocą płócien, farb, barw, światła i cieni. Obrazy na kartach tej powieści żyją, co więcej - budzą emocje. Uwierzcie mi, podczas lektury powieści nie trzeba niczego googlować, by wyobrazić sobie dzieła sztuki, gdyż zostały one "odmalowane" tak plastycznie i emocjonalnie, że "wyświetlają się" w naszej głowie jak slajdy. Niesamowite jest też, jak autorka wymyśliła od podstaw dzieła nieistniejące, a opisała je tak, jakby istniały naprawdę i właśnie je miała przed oczami. Aż rodzi się w czytelniku pragnienie, by okazały się one prawdziwe.

Są też w tej książce Włochy. Włochy odmalowane tak obrazowo, że czytelnik ma wrażenie, że jest tam razem z bohaterem - spaceruje TYMI uliczkami, oddycha TYM powietrzem, smakuje TYCH potraw, ogląda TE dzieła sztuki. W tych wszystkich opisach widać też prawdziwą pasję samej autorki i uczucie, jakim sama darzy te miejsca - bez tych emocji obraz nie był by pełny. To nie są po prostu "opisy przyrody" - te miejsca i te dzieła sztuki są jakby kolejnym "bohaterem" książki. Jeśli pojawiają się jakieś terminy związane ze sztuką (a widać, że autorka ma w tej dziedzinie wiedzę), są one subtelne, wzbogacają narrację, nie przytłaczając czytelnika. Kto zechce - zgłębi temat, choćby w internetowej wyszukiwarce, ale nie zakłóca to w żadnym stopniu lektury.

Powiedziałabym, że to najbardziej zmysłowa powieść autorki. Zmysłowa nie w erotycznym kontekście, a w kontekście oddziaływania na zmysły czytelnika - bo słowami oddano tu doznania wzrokowe, słuchowe, smakowe, dotykowe... To również niezwykle mnie urzekło.

Magdalena Knedler, okładka

Urzekły mnie również rozważania bohaterów - nie będę ich tu przytaczać, bo każdy zwróci uwagę na coś innego - bo to również stanowi wartość dodaną tej książki. Wiele wątków, wiele przemyśleń, wiele spraw do rozważenia. A ponieważ książka wpisuje się też w mój temat-obsesję, czyli pamięć (to wyjaśnienia na zupełnie osobny wpis, może kiedyś), będę ją polecać jeszcze goręcej.

Napisałabym, jak bardzo usatysfakcjonowało mnie zakończenie i dlaczego, ale musiałabym zdradzić zbyt wiele, więc zostawię tę kwestię na osobiste rozmowy.

Tempo akcji wydaje się niespieszne, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Pozawala nam delektować się opowieścią, zagłębiać w przeszłość i patrzeć w przyszłość, obserwować, jak ludzie zdolni są przekroczyć własne ograniczenia, jak budzą się do życia, jak łączy ich historia, przyjaźń, pasja. Wszystkie te relacje tak pięknie odkrywać wraz z Adamem, nie pędząc do ostatnich stron. Bo to jedna z tych książek, w których bardzo chce poznać się zakończenie, a zarazem nie chce się rozstawać z bohaterami i chce się nią rozkoszować jak filiżanką wyśmienitej kawy.

"Twarz Grety di Biase" to jedna z trzech najbardziej przeze mnie wyczekiwanych premier w ostatnim czasie i miałam wobec niej duże oczekiwania. I nie zawiodłam się. Powieść ujęła mnie pomysłem, ujęciem tematu, kompozycją, BOHATERAMI, językiem - którym cudownie posługuje się autorka. I chyba w moim prywatnym rankingu "Knedlerek" właśnie nastąpi roszada. A już z pewnością jest to najlepsza powieść, jaką przeczytałam w tym roku.

Szukajcie tej książki w księgarniach i bibliotekach (bibliotekarze - pora uzupełnić zbiory), czytajcie, dajcie się porwać opowieści. Oglądajcie obrazy, wybierzcie się do Włoch, szukajcie twarzy Grety di Biase.  

Autor: Magdalena Knedler
Tytuł: Twarz Grety di Biase
Wydawca: Novae Res

Pewnie zastanawiacie się, skąd tytuł tego wpisu... To proste - z historią Grety i Adama uporczywie skojarzyła mi się piosenka zespołu Rush "Tears" (posłuchajcie oryginału, ale też coveru Alice In Chains). Na tyle uporczywie, że nie mogę wyrzucić jej z głowy. I historii, i piosenki! :-)

Komentarze

  1. Bardzo ciekawie napisane. Super wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję za miłe słowo :) Pozdrawiam równie serdecznie

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty