[Recenzja przedpremierowa] Kiran Millwood Hargrave, Kobiety z Vardo [Znak Literanova]

 Kiran Millwood Hargrave, Kobiety z Vardo

Widzi teraz wyraźnie, jakim była głuptasem, zakładając,
że tylko morze jest złe. Zło jest tutaj, pośród nich,
ma dwie nogi i osądza ludzkim językiem.


Kiran Millwood Hargrave znałam dotąd jako autorkę powieści dla młodzieży. Całkiem niedawno ukazała się  Wyspa na końcu świata, którą przedpremierowo recenzowałam w marcu i była to historia urzekająca, mądra i poruszająca. Dość podobnie opisują recenzenci wcześniejszą książkę Hargrave - Dziewczynkę z atramentu i gwiazd. Dlatego gdy tylko usłyszałam, że autorka ma na swoim koncie także powieść skierowaną do dojrzalszego odbiorcy, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. 

Mój zapał do lektury spotęgowały informacje, że powieść jest oparta na faktach i dotyczy procesów czarownic, które odbyły się na północy Norwegii. W ich wyniku na stosie zostało spalonych 91 osób - kilkoro Lapończyków, których pogańskie praktyki chciał wytępić ówczesny król Norwegii, a także wiele norweskich kobiet. Przypisywano im mniej lub bardziej spektakularne czyny, w tym wywołanie ogromnego sztormu, w wyniku którego zginęli rybacy z Vardo. Czułam, że może to być interesująca powieść, biorąc pod uwagę wrażliwość, jaką Hargrave zaprezentowała w Wyspie na końcu świata.

Akcja powieści rozpoczyna się zimą 1617 roku. Maren, dziewczyna z Vardo, pracuje w obejściu domu razem z  matką i ciężarną bratową. Ojciec i brat, podobnie jak inni mężczyźni z wioski, wypłynęli na połów. Tego dnia rozegra się tragedia - rozpęta się sztorm i nikt z rybaków nie wróci do domu. Na lądzie zostaną wdowy i półsieroty, a morze odda ciała dopiero po kilku dniach.

Ta tragedia zmieni życie wszystkich mieszkanek wioski - owdowiałe kobiety pogrążą się w żalu i rozpaczy, ale grozić będzie im też głód, ponieważ mężczyźni mieli uzupełnić zapasy żywności w domach. Maren jednego dnia traci brata, ojca, ale też narzeczonego. Jej brzemię nie jest lżejsze także z powodu rozpaczy matki, która popada w dziwne odrętwienie, a także brzemiennej bratowej, która także zamyka się w sobie.

Kobiety z Vardo, by nie umrzeć z głodu, zmuszone są same wypłynąć w morze, choć połów nie jest uważane za zajęcie dla kobiet. Garstka tych, które pod wodzą zdeterminowanej Kirsten, udają się w morze, zarzuca sieci i wraca z żywnością. Ich sukces ośmiela kolejne kobiety.

Tymczasem zaradność kobiet w wiosce pozbawionej mężczyzn staje się solą w oku dla wyżej postawionych. Wkrótce w wiosce pojawi się komisarz Absalom Cornet, tropiciel zła i bezbożności, bezlitosny łowca czarownic. 

Przepadłam w tej powieści właściwie od pierwszych stron. Autorka rozpoczyna swoją opowieść od dnia, który wcale nie zapowiadał się tragicznie, ale który ostatecznie pochłonął czterdzieści ludzkich istnień i pośrednio zapoczątkował dalszą tragedię związaną z polowaniami na czarownice. Już w pierwszych scenach widać, że Hargrave podeszła do tematu z rozwagą, koncentrując się nie tyle na wydarzeniach, ile na emocjach, które one budzą. Prowadzi narrację w taki sposób, że czytelnik może poczuć, że stoi razem z kobietami z Vardo na brzegu, patrząc na rozszalałe morze odbierające im bliskich, czuje szok, rozpacz i gniew, towarzyszące żałobie.

Hargrave umiejętnie wprowadza czytelnika w klimat swojej opowieści, ale robi to w sposób wyważony. Zachowuje równowagę między akcją a opisami miejsca akcji, tak żeby nie znużyć czytelnika, a zarazem pozwolić mu poznać w pełni tło wydarzeń. Surowy krajobraz, w którym mieszka bohaterka, jest piękny, ale i przerażający zarazem. To miejsce, w którym człowiek próbuje wieść proste życie, nieustannie zmagając się z potężnymi siłami natury. Jednak to, co nam, czytelnikom, wydaje się surowe i nieco straszne, jest dla Maren codziennością, podobnie jak zwyczajni wydają się jej ludzie, wśród których mieszka i żyje. Otoczenie i ludzie dają jej poczucie bezpieczeństwa. Zagrożenie przyjdzie z zewnątrz i zburzy wszystko, co dotąd było znajome.

Trzecioosobowa narracja prowadzona w czasie teraźniejszym koncentruje się na Maren, a później także na Ursie, żonie komisarza i pozwala czytelnikowi poczuć, że kroczy przez powieść wraz z bohaterkami. Jest w tym ujęciu coś filmowego, śledzimy akcję jak przez oko kamery podążającej za wybrana postacią. Wiemy i widzimy tyle, ile wiedzą i widzą obie bohaterki i na podstawie tego wraz z nimi wyciągać musimy wnioski. Ta konwencja przypadła mi do gustu i myślę, że dzięki niej szybciej zbudowałam więź z bohaterkami, przez co ich los stał mi się nieobojętny.

Subtelny, pełen niuansów rozwój relacji między dwiema pochodzącymi z innych środowisk kobietami dowodzi, że Hargrave jest autorką dojrzałą i wyczuloną na życie wewnętrzne człowieka. Nie ma w tych bohaterkach sztuczności, obie są na swój sposób wyjątkowe i prawdziwe. Ich wielowymiarowość skrywa się w słabości i sile, lękach i pragnieniach, smutkach i radościach oraz umiejętności dostrzegania drugiego człowieka.

Choć powieść dotyczyć ma polowań na czarownice, same procesy zajmują ledwie trzecią, ostatnią część powieści. Wydawać może się, że to mało, ale autorka wyraźnie nie zamierza koncentrować się na opisywaniu tortur, procesów i wykonywania wyroków (choć i tego nie unika). Kobiety z Vardo są literacką próbą odpowiedzi na pytanie o okoliczności, w jakich doszło do oskarżeń o czary. To opowieść o ludziach, o miejscu, w którym żyli, i o tym, jak definiowało ich życie zarówno to miejsce, jak i społeczne oraz religijne ramy, w które zostali wpisani. 

Akcja powieści rozwija się niespiesznie właśnie dlatego, byśmy możliwie najpełniej przyjrzeli się okolicznościom. Hargrave przedstawia nam nie tylko samą bohaterkę, ale i z dużym wyczuciem portretuje nastroje i relacje w tej małej, zamkniętej społeczności. Widzimy narastające przez lata animozje, które śmierć mężczyzn wydobywa na światło dzienne. Przybycie nastawionego na demaskowanie czarownic komisarza zbiega się z eskalacją konfliktu między kobietami o odmiennych poglądach na swoje życiowe role. Podobnie trafnie przedstawia autorka rozpad długoletnich relacji w wyniku tragedii, kiedy gniew przysłania rozsądek, a żałoba przeradza się w pragnienie zemsty. W takich okolicznościach łatwo znaleźć kozła ofiarnego wszędzie tam, gdzie pojawia się jakakolwiek inność.

Kobiety z Vardo są opowieścią nie tylko o procesach czarownic. Są przede wszystkim opowieścią o samych kobietach, które różnie pojmują swoje "miejsce". Jest opowieścią o słabości i sile, uprzedzeniach i poczuciu misji, o przyjaźni, zawiści, ambicji i miłości, którą można znaleźć tam, gdzie nikt się nie spodziewa. Wiele punktów stycznych znaleźć można między tą opowieścią o wiekach mrocznych a współczesnością, gdzie podobnie jak wtedy inność jest odrzucana, a każda próba wyjścia ze sztywnych ram narzuconych przez społeczeństwo spotyka się z agresją i opresją  - ludzi, władzy czy Kościoła. Dostrzeżenie tej analogii sprawia, że powieść zyskuje nowy wymiar i staje się historią niepokojąco aktualną.

Na uwagę zasługuje także wątek dotyczący Saamów, którzy wcześniej żyli na tych terenach obok Norwegów, a czasem - jak Diina, bratowa Maren - wchodzili z nimi w związki i częściowo wtapiali się w społeczność, a jednak, ze względu na swój tryb życia, zwyczaje i wierzenia byli szykanowani i tępieni przez "bogobojnych" sąsiadów.

Ta inspirowana faktami historia jest książką ze starannie konstruowaną fabułą i niespieszną (ale nie nudną!) akcją. Wabi czytelnika narastającym napięciem, poczuciem niepokoju, który eskaluje wraz z kolejnymi wydarzeniami i wprowadzanymi na scenę postaciami. Autorka stawia pytania o okoliczności, w jakich doszło do procesów czarownic, ale pozwala czytelnikowi samemu postawić diagnozę na podstawie opisywanych objawów. Z jednej strony wskazuje winnych, ale pozwala też snuć rozważania o okolicznościach, które wpłynęły na ich decyzje. W ten sposób książka staje się opowieścią o złu drzemiącym w człowieku, które raz zbudzone, niszczy wszystko na swojej drodze, a wewnętrzne poczucie o własnej nieomylności to jedno z najstraszniejszych oręży dla naszych wewnętrznych demonów.

Autorka panuje nad nastrojem, wzbudza w czytelniku emocje, które na długie godziny przykuwają go do powieści, zmusza do myślenia, analizowania i przeżywania tego, przez co przechodzą bohaterki książki. Operuje językiem plastycznym i oszczędnym zarazem, nie stara się szokować, słowami wyraża tylko to, co konieczne. Pozwala, by pojawiające się w naszym umyśle obrazy były współtworzone z tego, co zostało powiedziane, i z tego, co sami dookreślamy na podstawie naszej wiedzy i doświadczeń. Bardzo podoba mi się ten szacunek do czytelnika i operowanie nastrojem. To właśnie sprawia, że mocniej wybrzmiewa cały tragizm przedstawianej historii.

Hargrave w moim odczuciu doskonale sprawdziła się także jako autorka powieści dla dorosłego czytelnika. Jej wrażliwość, wnikliwość i narracyjny talent sprawiają, że książka na długo zostanie w mojej pamięci. Choć akcję umiejscowiła kilkaset lat temu, udało jej się opowiedzieć historię wciąż aktualną i tym właśnie skłonić nas do refleksji. Nie mamy już stosów, ale czyż wciąż nie urządzamy polowań na "czarownice"? 

Polecam książkę wszystkim miłośnikom (nie tylko miłośniczkom) powieści, które wykorzystują historię do opowiedzenia czegoś także o nas samych. Które przybliżają nam odległe czasy i miejsca, a jednocześnie wnikają w głąb ludzkich pragnień, ambicji i marzeń. O oddanie urody języka powieści zadbał (niedawno zmarły) Jędrzej Polak, myślę, że to kolejny argument przemawiający za lekturą.

Jest w tej historii coś, co w pewien sposób przypomina mi powieść Magdy Knedler Dziewczyna kata. I nie chodzi tu tylko o motyw polowań na czarownice, ale też o spojrzenie na los kobiet niepasujących do ram narzucanych przez społeczeństwo. I choć powieść Magdy jest o wiele bardziej złożona zarówno fabularnie, jak i pod względem podejmowanej problematyki, myślę, że miłośnikom polskiej autorki Kobiety z Vardo też mogą przypaść do gustu.


Autor: Kiran Millwood Hargrave

Tytuł: Kobiety z Vardo

Tłumacz: Jędrzej Polak

Wydawca: Znak Literanova



Komentarze

  1. Bardzo chętnie przeczytam tę powieść. jestem ciekawa tamtych czasów, procesów czarownic, Norwegii i tych kobiecych historii. Na dodatek uwielbiam powieści oparte na faktach, więc tym bardziej czuję się zachęcona. Zdaje się, że Hargrave to wyjątkowa autorka. "Wyspę..." też mam w planach.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz